Nie po myśli Chrisa Froome’a (Team Sky) układa się na razie scenariusz 101. edycji Giro d’Italia. Wszystko może się jednak jeszcze odmienić.
Giro 2018 ma być historyczny z dwóch powodów, poza pierwszą wycieczką Wielkiego Touru poza granicę Europy, Chris Froome celuje w wygranie trzeciego Wielkiego Touru z rzędu. Czterokrotnemu zwycięzcy Tour de France i jednorazowemu Vuelta a Espana póki co jest bardzo daleko od końcowego triumfu w Rzymie.
Ogromny wpływ na postawę Brytyjczyka może mieć afera dopingowa, która produkuje nadmiar stresu i nerwowości. Stres mógł być główną przyczyną kraksy na rekonesansie przed pierwszym etapem, a następnie nie najlepiej przejechanej czasówki, w której stracił 37 sekund do broniącego tytułu Toma Dumoulina.
Kolejne dwa etapy był spokojne, ale po powrocie do Włoch, na Sycylii, która słynie z stromych i krótkich ścianek, Froome znowu odnotował stratę. Na wczorajszym etapie z metą w Caltagirone stracił 21 sekund do zwycięzcy etapu i 17 do Toma Dumoulina.
Kolarzom Team Sky nie wiedzie się w klasyfikacji generalnej “Corsa Rosa”. Począwszy od 2010 roku, czyli od początku funkcjonowania ekipy, tylko trzech zawodników zameldowało się w pierwszej dziesiątce Giro d’Italia. W 2012 roku Rigoberto Uran był 7., a Sergio Henao 9., rok później Uran zajął 2. miejsce (najlepsze dla Sky w historii), a w 2015 roku Leopold Konig wywalczył 6. lokatę.
Pierwszy wielki “collapse” w barwach w 2013 roku zaliczył Bradley Wiggins. Brytyjczyk został pchnięty przez kierownictwo Sky do Włoch po spektakularnym zwycięstwie w Tourze. “Wiggo” nie miał jednak wielkiej ochoty jechać tego wyścigu i nie przygotował odpowiedniej formy, wycofując się na 13. etapie.
Kolejną próbę podjął Richie Porte w 2015 roku. Tasmańczyk napędzony świetną jazdą na Tour de France i triumfem Chrisa Froome’a myślał, że Giro wciągnie nosem. Początek nie był zły, ale kraksy i złośliwość regulaminu zrobiły swoje (pamiętna sytuacja ze zmianą koła). Porte dał za wygraną na 15. etapie.
Przez kolejne dwa lata próbował Mikel Landa, również bezskutecznie. W 2016 roku po dniu przerwy nie mógł utrzymać tempa peletonu, więc podjął decyzję o wycofaniu się. W zeszłym sezonie znowu spróbował szczęścia, ale na etapie z metą na Blockhaus przyjechał ze stratą prawie 26 minut, biorąc przed wspinaczką udział w kraksie z drugim liderem “niebiańskich” Geraintem Thomasem. Walijczyk wkrótce się wycofał, Bask dojechał do mety, jednak koszulka górala i zwycięstwo etapowe to marne pocieszenie, kiedy masz nogi na walkę o zwycięstwo.
W końcu przyszedł czas na Froome’a. Giro d’Italia od początku daje mu w kość. Jeśli przetrzyma trudne momenty, to być może odżyje. Warto podkreślić, że w jego zawiłej sytuacji Giro wyrasta na wyścig sezonu – jeśli zostanie zawieszony, to nie wystartuje w Tour de France i Vuelta a Espana, tym bardziej powinien dać z siebie wszystko już na etapie pod Etnę.
Z drugiej strony, jeśli polegnie, na przykład pod Zoncolan, to może się spakować i powiedzieć “spróbowałem, nie wyszło, najważniejszy był i pozostanie Tour de France”.