Danielo - odzież kolarska

Giro d’Italia 2018. Tom Dumoulin kalkuluje

Tom Dumoulin w różowej koszuli na podium

Tom Dumoulin powrócił na trasę Giro d’Italia jako obrońca tytułu i jako pierwszy w historii aktualny mistrz świata w jeździe indywidualnej na czas wygrał etap “Corsa Rosa” w tej konkurencji.

10-kilometrowe przetarcie w Jerozolimie nie pokazuje wprawdzie dokładnie tego, w jakiej formie są faworyci wyścigu, ale daje wskazówki co do tego, kto będzie się liczył przez najbliższe trzy tygodnie.

Kolarz broniący tytułu w teorii jest głównym przeciwnikiem zawodników marzących o wygranej w wyścigu trzytygodniowym. W praktyce wygranie tego samego wyścigu dwa razy z rzędu nie jest takie proste, problemy są też z przygotowaniem formy pozwalającej po raz drugi myśleć o powtórzeniu sukcesu.

Dumoulin stał się celem większości rywali już w swojej pierwszym podejściu do ataku na czołowe miejsca wyścigu trzytygodniowego. Fantastycznie jeżdżący na czas, cięższy od górali, ale potrafiący przerodzić się w nemesis chudych wspinaczy na krótkich i sztywnych podjazdach. Podczas Vuelta a Espana (2015) jego sukcesy w pierwszym tygodniu miały się szybko skończyć w wysokich górach. Holender nie poddawał się, pokazał, że znacząco poprawił jazdę w górach i w drugim tygodniu został wrogiem numer jeden czołowej piętnastki wyścigu, w której nie było kolarza mogącego zagrozić mu na czasówce w trzecim tygodniu.

Kolarz grupy Sunweb ostatecznie skończył wyścig na 6. pozycji, ale zebrane doświadczenie pomogło dwa lata później, gdy prowadził w walce o maglia rosa. Drugi i trzeci tydzień na pozycji lidera nie należały do łatwych, a Dumoulin dramat przeżył w samej końcówce zmagań, koszulkę tracąc po problemach żołądkowych na trasie 18. etapu. Incydent wielu wybiłby pewnie z rytmu, natomiast Dumoulin nie spanikował i strata poniesiona w skutek incydentu nie okazała się katastrofalna. Holender na ostatnim etapie – jeździe na czas – odzyskał grunt pod nogami i wyścig wygrał, ogrywając Vincenzo Nibalego, Nairo Quintanę i Thibauta Pinota.

Presja i liczebność rywali to zatem dla Dumoulina żadna nowość. Lider zespołu Sunweb zwycięstwem w azjatyckim otwarciu 101. edycji Giro d’Italia potwierdził, że przyjechał walczyć i tanio skóry nie sprzeda.

Za nami kilka fajnych dni w Izraelu i cieszę się, że udało mi się ten ważny etap wygrać. Czułem się dobrze, wiedziałem, że będę w formie, ale odpowiedzi na pytania o stan przygotowań przychodzą dopiero na trasie. Pracowaliśmy bardzo dużo w ostatnich miesiącach, a sukces jest potwierdzeniem, że było warto. Trasa mi odpowiadała, była dość techniczna, a ja radzę sobie w takich krętych partiach. Mogłem dać z siebie wszystko, potem chwila na regenerację i znowu

– mówił na mecie.

Dumoulin dopiero w ostatnich tygodniach pokazał, że dyspozycja przed włoskim Grand Tourem idzie w górę. W pierwszych startach sezonu Holendra prześladował pech – defekt podczas Abu Dhabi Tour, kraksa na Tirreno-Adriatico – a mocniejszą nogę zademonstrował dopiero na Liege-Bastogne-Liege.

Holender nie jest przywiązany do pomysłu prowadzenia w klasyfikacji generalnej przez trzy tygodnie i jeśli będzie miał okazję zdjąć nieco presji z siebie i swoich kolegów, na pewno ją wykorzysta.

Fajnie mieć różową koszulkę, ale utrzymanie jej przez trzy tygodnie to trudne zadanie. Nie planujemy jej obrony każdego dnia, więc zobaczymy co z tego wyjdzie w kolejnych dniach.