Innsbruck albo nic. Alejandro Valverde we wrześniu 2018 roku po raz ostatni stanie przed realną szansą zdobycia tęczowej koszulki.
Alejandro Valverde nie ma sobie równych w peletonie pod względem doświadczenia i indywidualnego dorobku medalowego w wyścigach ze startu wspólnego o mistrzostwo świata. W kanadyjskim Hamilton (2003) finiszował po srebro za swoim rodakiem Igorem Astarloą, w Madrycie (2005) sprint o złoto przegrał z Tomem Boonenem, a rok później, w austriackim Salzburgu, uległ tylko Paolo Bettiniemu i Erikowi Zabelowi. Na podiach światowego czempionatu stawał także w Valkenburgu (2012), Florencji (2013) i Ponferradzie (2014), trzykrotnie odbierając brązowe medale.
Valverde w kwietniu przyszłego roku świętował będzie 38 urodziny. Hiszpan nie wyznaczył jeszcze kalendarza startów, ale w głowie ma plan i tylko jeden cel. Trasa mistrzostw świata w Insbrucku ma zdecydowanie górski charakter i faworyzowała będzie górali, którzy dobrze radzą sobie w imprezach klasycznych.
Biorąc pod uwagę to, że zespół ma Landę i Nairo, nie chcę jechać Touru. Jeśli Eusebio zapyta mnie o kalendarz, powiem klasyki, Giro d’Italia, Vuelta a Espana i mistrzostwa świata
– zdradził kolarz zespołu Movistar, w wywiadzie z “El Pais”.
Biorąc pod uwagę trudności podjazdów i sumę przewyższeń, można zaryzykować stwierdzenie, że żadna z przygotowanych w ostatnich latach trasa nie odpowiadała kolarzowi z Murcji tak jak przyszłoroczna.
Mam mało czasu, aby wygrać mistrzostwa świata. Mam sześć medali, ale nie mam złota. W Innsbrucku będzie bardzo, bardzo trudno.
Hiszpan w tym roku potwierdził status niezwyciężonego w wyścigach klasycznych oraz jednego z najlepszych kolarzy rywalizujących w imprezach etapowych. 11 zwycięstw w pierwszej części sezonu, w tym triumfy w Walońskiej Strzale, Liege-Bastogne-Liege, a także w Vuelta a Andalucia, Volta a Catalunya i Vuelta al Pais Vasco, stawiały go wśród kandydatów do podium Tour de France. Hiszpan nie miał jednak szczęścia – upadek na śliskiej szosie podczas prologu w Düsseldorfie przekreślił nie tylko walkę o maillot jaune, ale i resztę sezonu.
Dziś, po długiej rehabilitacji kolana i stopy, lider Movistaru nie może doczekać się ścigania.
Rekonwalescencja przebiegła wspaniale, kontuzja większe ślady zostawiła w psychice niż na ciele. Chciałem jechać Mediolan-Turyn, dzwoniłem do [Eusebio] Unzue. Ludzie, z którymi trenuję, mówią, że jestem tak silny jak kiedyś, ale ja chcę sprawdzić to na wyścigu. Niecierpliwię się. Jest dobrze, tygodniowo na treningach kręcę 700 kilometrów
– powiedział.
W kontekście upadku Valverde odniósł się też do początków swojej kariery i zmiany podejścia do ścigania z biegiem lat. Wygrywający wyścigi od ponad 15 lat zawodnik przyznał, że pierwsze kroki w zawodowym peletonie były dla niego niezwykle stresujące i sporo czasu zajęło mu psychiczne ustabilizowanie.
Byłem niepewny, czułem się gorszy od największych, nawet jeśli czasem udawało mi się z nimi wygrać. Nie okazywałem tego. Dziś jestem spełniony, moja kariera powoli dobiega końca. Jeżdżę bez strachu, bez presji, cieszę się rowerem. Jestem w dobrej dyspozycji fizycznej, nie boję się przegranej, nie boję się ryzykować. W tym roku wszystko szło po mojej myśli. Do momentu upadku
– powiedział.