Danielo - odzież kolarska

Tour de France. Dni chwały Rigoberto Urana

Rigoberto Uran

Trzecie podium Grand Touru, pierwsze tak wysokie miejsce w Tour de France. Rigoberto Uran powrócił do dyspozycji prezentowanej niegdyś na Giro d’Italia.

Pseudonim “Mick Jagger” przylgnął do Rigoberto Urana na dobre. 30-letni Kolumbijczyk, którego twarz do złudzenia przypomina fizjonomię legendarnego wokalisty zespołu Rolling Stones, na trasach Grand Tourów nie błyszczał od 2014 roku, ale przez trzy ostatnie tygodnie wykazał się nie tylko mocą, ale i taktycznym wyczuciem, pewnie zmierzając po podium Tour de France.

Muzyczne analogie? Koneserzy rock and rolla oraz twórczości Rolling Stonesów w autobusie Cannondale-Drapac włączyli by zapewne album Steel Wheels – nagrany w 1989 roku i stanowiący swego rodzaju powrót do klasycznego brzmienia oraz symbolizujący zakończenie kilkuletniego okresu posuchy, w którym liderzy zespołu – Mick Jagger i Keith Richards – próbowali bez większych sukcesów uruchamiać solowe projekty.

Na trasie 20. etapu, jazdy indywidualnej na czas, Uran nie poraził umiejętnościami walki z czasem, ale jego dobry dzień wystarczył by zepchnąć z drugiego miejsca Romaina Bardeta i wskoczyć na pozycję wicelidera. Kolumbijczykowi udało się, choć w końcówce fani ekscentrycznego zawodnika najedli się strachu, gdy ten niemal przestrzelił zakręt.

Drugie miejsce w Tourze to wynik bardzo ważny w mojej sportowej karierze. Wiedziałem, że pokonanie Froome’a będzie skomplikowaną sprawą – nie było to możliwe, ale dałem z siebie wszystko w walce o zwycięstwo

– mówił Uran w rozmowie z agencją “AFP”.

Sky kontrolowało etapy od startu do mety, mieli bardzo silną ekipę. Tylko wielcy zawodnicy wygrywają cztery Toury. Z mojej perspektywy kluczowe w porównaniu z Froomem okazały się 51 sekund straty z otwierającego etapu. W górach nie było tak dużych różnic

– zaznaczył.

Cannondale-Drapac ma co świętować – sukces Urana przychodzi nie tylko w ostatnim roku kontraktu między Kolumbijczykiem a amerykańską ekipą, ale także w trakcie negocjacji z przyszłymi potencjalnymi sponsorami. Uran, który na trasach Grand Tourów nie pokazał w zasadzie nic przez ostatnie kilka lat, wrócił na szczyt ze spokojem, niemal flegmatyczną precyzją.

Uran starty w Grand Tourach rozpoczynał od “Wielkiej Pętli” w 2009 roku, ale po kilku latach w Caisse d’Epargne (dziś Movistar) i przeprowadzce do Sky, w 2012 i 2013 roku skupił się na Giro d’Italia. Siódme miejsce we włoskim tourze w 2012 roku było niejako zwiastunem umiejętności młodego Kolumbijczyka, który męczył się na podjazdach i z wystającymi spod kasku lokami i wymięta niemiłosiernie białą koszulką najlepszego młodzieżowca wyglądał jak amator, który zaplątał się między zawodowców.

fot. Lapresse

Rok później Uran, już wicemistrz olimpijski z Londynu, był jednym z najsilniejszych zawodników we Włoszech i w batalii o Dolomity uległ tylko Vincenzo Nibalemu. Do Włoch wrócił jeszcze później, tym razem w barwach ekipy Patricka Lefevere’a. Jechał wyścig życia, cały czas mając w zasięgu prowadzenie. Rywali porozstawiał po kątach niesamowitą czasówką prowadzącą przez winne pagórki Barolo, ale koszulkę stracił po kontrowersyjnej akcji Nairo Quintany na zjeździe z Passo del Stelvio i zadowolić się ponownie musiał 2. miejscem.

Giro w 2014 było ostatnim występem Urana na takim poziomie w wyścigu trzytygodniowym. W 2015 Kolumbijczyk nie prezentował podobnej formy, a dodatkowo w połowie Giro dopadła go choroba. Triumf w klasyku w Quebecu ratował sezon, ale Uran coraz częściej widoczny był też poza rowerem – wspierając różne inicjatywy kolarskie w rodzinnej Kolumbii czy zajmując się m.in. rozbudową swojej marki i sieci sprzedającej ubrania, akcesoria i kolarskie wyposażenie. W sezonie 2015, po cichej wiośnie, Uran zmierzał po miejsce w czołowej dziesiątce Giro, ale brak mocy i upadek na czasówce pozwolił tylko na zajęcie 7. miejsca. Zdawało się, że “Mick Jagger” nie tylko zaraził się pechem dotykającym liderów Cannondale-Drapac, ale i stracił motywację.

Uran nie powiedział jednak ostatniego słowa. Rok 2017 był zupełnie inny i nie tylko dlatego, że z jego końcem upływa kontrakt z zespołem Jonathana Vaughtersa. Uran po raz pierwszy celował bezpośrednio w Tour, po drodze nogę przepalając na mniejszych etapówkach i choć nie było w tym błysku, wróciła dawna konsekwencja.

Rigoberto Uran

fot. ASO/Alex BROADWAY

Urodzony w Urrao kolarz straty do Chrisa Froome’a zanotował w zasadzie tylko na etapach jazdy indywidualnej na czas – 51 sekund w Dusseldorfie i 25 w Marsylii. Po drodze, dysponując w końcówce jednym przełożeniem, wygrał 9. etap wyścigu, a do stacji w Peyragudes dotarł 20 sekund przed Brytyjczykiem. W trzecim tygodniu, z wysokości trzeciego miejsca, kontrolował sytuację, wiedząc, że końcowa czasówka pozwala mu na ogrania Bardeta w walce o drugie miejsce.

Wiele czynników się na to złożyło. Rigo wreszcie przejechał trzy tygodnie bez potknięć. Trasa odpowiadała jego predyspozycjom, a drużyna wzbiła się na wyżyny swoich możliwości – mieliśmy w końcu czterech debiutantów! Jestem z nich dumny

– mówił w Paryżu dyrektor sportowy Charly Wegelius.

2 Comments

  1. Ulle

    24 lipca 2017, 16:33 o 16:33

    No piękny wyczyn Kolumbijczyka, tylko co z tego występu zapamiętamy? Co z tego jego drugiego miejsca wynika dla nas, kibiców? Nic, w przypadku obu pytań. No może zostanie nam w pamięci… wadliwa przerzutka.
    Uran nawet jednego kilometra w wyścigu nie przejechał z myślą o zwycięstwie w Tourze. Pewnie nawet przez moment nie pomyślał o tym, by sprawdzić Froome’a.

    • Bayard

      24 lipca 2017, 18:25 o 18:25

      Zapamiętamy to, że jechał solo, w zasadzie bez drużyny. Nie atakował tak naprawdę ani razu i wielka szkoda, bo mam wrażenie, że był bardzo mocny w górach. Froome miał chwile słabości i należało go wtedy dobić na więcej sekund. Uran przegrał wyścig o 54 sekundy. Sprawdźmy ile stracił na obu czasówkach: na 1 – 51 sekund (bardzo słaby wynik, zmiana roweru na 5 minut przed startem) i na 2 – 25 sekund. Razem na obu czasówkach stracił 1:16. Wynika z tego jasno, że w górach był lepszy. Gdyby tylko pierwszą ITT pojechał po prostu przyzwoicie, Froome musiałby atakować w górach, mielibyśmy lepsze widowisko, a Uran być może uwierzyłby wtedy, że jest szansa na wygraną. A tak, masz rację, trochę wyglądało na to, że jedzie z myślą o 2 miejscu na podium. Zbyt zachowawczo.