Daniel Martin po 13 etapach Tour de France jest na drodze po najlepszy wynik w historii swoich startów w “Wielkiej Pętli”.
Irlandczyk z grupy Quick-Step Floors na trasie 104. edycji francuskiej Grand Boucle jedzie w zasadzie bez mocnego wsparcia ekipy – ta skoncentrowana jest na pracy na rzecz Marcela Kittela na płaskich odcinkach, a pomocą góralowi z Irlandii służyć mogą jedynie Gianluca Brambilla i ewentualnie Philippe Gilbert.
Czy Martinowi uda się poprawić 9. miejsce wywalczone podczas “Wielkiej Pętli” przed rokiem? Jeśli patrzeć na trend wyników osiąganych przez 30-latka, wszystko wskazuje na to, że notuje on najlepszy sezon w karierze. Kolarz Patricka Lefevere’a wiosną zajął 3. miejsca w Paryż-Nicea i 6. w Volta a Catalunya, a przed Tourem błysnął podium w Criterium du Dauphine, wyniki te dodając do 2. miejsc w Walońskiej Strzale i Liege-Bastogne-Liege.
Martin radzi sobie jednak bardzo dobrze – do 14. etapu przystąpił jako 6. kolarz wyścigu, w pierwszym tygodniu na trzecim miejscu finiszując na ściance w Longwy, na La Planche des Belles Filles ustępując tylko Fabio Aru, czas tracąc wprawdzie na odcinku do Chambery, ale na górskich etapach w Pirenejach dwukrotnie meldując się na 6. miejscu.
To był niesamowity etap, masa ataków od startu, a do tego wszyscy rzucali wszystko na szalę na podjazdach. Fajny wyścig, kolarze jeżdżą bardziej agresywnie w tym roku
– analizował po odcinku do Foix.
Martin na ostatniej wspinaczce dnia przewodził grupce lidera, dyktując bardzo mocne tempo w pogoni za odjeżdżającymi Mikelem Landą, Alberto Contadorem i Nairo Quintaną. Wykrzywiona w grymasie bólu twarz Irlandczyka zdobiła grupkę liderów przed dobrych kilometrów, ale Martin dla swojego cierpienia miał poważne uzasadnienie.
Na podjeździe chciałem wpędzić wszystkich w kłopoty, tak, aby nie dali rady atakować. Chciałem uniknąć zrywów i zwolnień
– tłumaczył Irlandczyk, który wciąż odczuwa skutki upadku w Jurze.
Martin ucierpiał na 9. etapie, gdy w kraksie na zjeździe podciął go upadający Richie Porte. Wprawdzie kolarz z Irlandii pozbierał się szybko, ale w następnych dniach zebrane na zjeździe “szlify” dawały o sobie znać.
Czułem się znacznie lepiej, wszystko idzie w dobrą stronę, ale nie jestem jeszcze w 100% dyspozycji. Z drugiej strony, jestem bliżej żółtej koszulki niż byłem przed Pirenejami, więc oczywiście cieszę się. Mam nadzieję, że wydobrzeję przez kolejne kilka dni i będę wśród najlepszych w Alpach
– powiedział.