Danielo - odzież kolarska

Mistrzostwa Polski 2017. Karolina Karasiewicz: “do trzech razy sztuka”

Podczas mistrzostw Polski dwukrotnie finiszowała w cieniu bardziej znanych zawodniczek. W sobotę Karolina Karasiewicz nie musiała kłaniać się nikomu.

Karolina Karasiewicz. Tak nazywa się świeżo upieczona mistrzyni Polski elity kobiet. 24-letnia zawodniczka z klubu TKK Pacific Nestle Fitness w sobotnie popołudnie okazała się najlepsza na szosach Pomorza i w centrum Gdyni przywdziała biało-czerwoną koszulkę.

Jej sukces jest o tyle większy, że zawodniczka toruńskiego klubu wciąż dochodzi do siebie po kontuzji odniesionej pod koniec kwietnia.

Powiem szczerze, dla mnie osobiście to bardzo znaczący sukces, bo miałam kontuzję. Złamałam obojczyk podczas Pucharu Polski w Grudziądzu, dwa miesiące temu. Była to długa walka z kontuzją, ten tytuł jest dla mnie ważny, bo w powrocie wspierali mnie bliscy i trener. Wcześniej dwukrotnie byłam czwarta w elicie, teraz się udało. Do trzech razy sztuka

– mówiła w rozmowie z rowery.org po zakończeniu zmagań na trasie sobotniego wyścigu.

Karasiewicz w poprzednich latach, jeszcze jako orliczka, dwukrotnie finiszowała tuż za podium wyścigu elity kobiet – w 2012 roku wyścig elity ukończyła na 4. miejscu, a tuż za podium sklasyfikowana została także w 2014 roku.

Wyścig elity kobiet podczas mistrzostw Polski od kilku lat skupia się na kilku zawodniczkach na co dzień rywalizujących w zagranicznych zespołach i przyjeżdżających do kraju by w mało przewidywalnym formacie rywalizować o tytuł mistrzyni Polski. Te wprawdzie prezentują wyższy poziom od pań rywalizujących na krajowym podwórku, ale są zwykle osamotnione i niechętnie współpracują, co krajowe zespoły równoważą przewagą liczebną.

W sobotę na starcie wyścigu open stanęło 40 zawodniczek – w gronie elity listę startową podpisało zaledwie 12. Nieprzewidywalny z reguły wyścig już przed startem zapowiadał się na wyzwanie dla kolarek niebojących się ryzyka i taki stał się już na pierwszych kilometrach. Zawiązany po 10 kilometrach odjazd Karasiewicz z Anną Plichtą (WM3 Pro Cycling) i Moniką Brzeźną (MAT Atom Deweloper) szybko zamienił się w akcję dnia, a praca podopiecznej Leszka Szyszkowskiego i Plichty pozwoliła na zbudowanie trzyminutowej przewagi i utrzymanie prowadzenia do finału w Gdyni.

Taką miałam taktykę, żeby zabrać się jak najwcześniej w odjazd. Było sporo przetasowań, nie do końca pamiętam jak to się stało. Odjechałam z Anią Plichtą i Moniką Brzeźną, była tam przez chwilę Nikol Płosaj. Jechałyśmy we dwie po zmianach z Anią. Na początku się trochę czaiłyśmy, bo nie wiedziałyśmy na co nas stać. Przewaga była około minuty, więc ucieczka była niepewna. Jak usłyszałyśmy, że jest już trzy minuty, to pojawiło się światełko nadziei, że to może dojechać. Z Anią wymieniałyśmy komentarze, że trzeba jechać, ze damy radę. Potem zrobiło się pięć minut to już wiedziałyśmy, że dojedziemy

– opowiadała Karasiewicz na mecie.

Ataki Plichty nie zdołały zniechęcić zawodniczki TKK Pacific Nestle Fitness, która na podjazdach kręciła swoim tempem i dołączała do rywalki. Trójka dotarła na Skwer Kościuszki w Gdyni i na brukowanej drodze rozegrała walkę o zwycięstwo.

Zaczęłam myśleć o finiszu, trener podjechał i dawał mi wskazówki, że najważniejszy jest finisz, nie przewaga. Ania atakowała, była bardzo silna, trzeba jej to przyznać. Jej się najbardziej obawiałam i jej pilnowałam, bo wiedziałam, że będzie chciała walczyć o koszulkę. Każda chce, ale ona była druga przed rokiem, była bardzo zmotywowana

– analizowała zawodniczka toruńskiego klubu.

Karasiewicz na finiszu czuła się najpewniej z czołówki – ściganie na szosie wcześniej łączyła z regularnymi występami na torze, notując dobre wyniki i zdobywając tytuły mistrzowskie w scratchu orliczek (2014) czy w wyścigu punktowym elity (2015).

Finisz był po kostce, bardzo to lubię. Uwielbiam takie końcówki jak tutaj, kręto, po kostce. To sprawia mi radość, jak widzę taką końcówkę, myślę, że mam szansę. Zaatakowałam na 350 metrów przed metą, wiedziałam, że dla mnie lepszy będzie długi finisz. Spróbowałam, udało się, ale powiem szczerze, że nogi bolały mnie strasznie

– przyznała.

Długi dystans, ale było co jechać, trasa była trudna. Byłyśmy w trzy, wiał wiatr. Nam teoretycznie pomagał. Jeśli wieje, peleton inaczej jedzie. To nam pomagało, ale wiatr nam utrudniał. Można powiedzieć, że wiatr był naszym sprzymierzeńcem, mimo że nam utrudniał

– wyjaśniła ze śmiechem.