Danielo - odzież kolarska

Carlo Clerici – Pan Nikt

W tabeli zwycięzców Giro d’Italia przy roku 1954 figuruje nazwisko mało znanego kolarza. Kim był Carlo Clerici?

Dziesięć lat, które właśnie mija od śmierci Carlo Clericiego, to dobry moment, aby przypomnieć tego prawdopodobnie najmniej popularnego powojennego zwycięzcę Giro d’Italia i jego zwycięstwo w tym wyścigu w 1954 roku. Okoliczności, w których wygrał były dość niezwykłe, a on sam mógł świętować wówczas największy sukces w swojej karierze i jeden z niewielu, dzięki którym zapisał się w historii kolarstwa.

Clerici urodził się w 1929 roku w Zurychu. Z pochodzenia był Włochem, jednak wychowywał się poza granicami ojczyzny, którą jego rodzina zmuszona była opuścić z powodów politycznych. W młodym wieku nie przejawiał wielkiego talentu do ścigania, choć przygodę z rowerem zaczął dość wcześnie. Na zawodowstwo przeszedł w wieku 21 lat i od samego początku ścigał się w ekipach sponsorowanych przez włoskich producentów rowerów. Najpierw dosiadał Frejusa rodem z Turynu, a następnie, do 1953 roku, reprezentował barwy Weltera, którego charakterystyczna cyklamenowa barwa była wówczas niezwykle popularna na włoskich ulicach.

W trakcie ostatniego sezonu spędzonego w Welterze, Clerici stał się bohaterem niecodziennej sytuacji. Podczas jednego z etapów Giro d’Italia pomógł dojść do peletonu Szwajcarowi Hugonowi Kobletowi, który został z tyłu. Nie spodobało się to kierownictwu jego włoskiej drużyny, bowiem Koblet walczył z Coppim o zwycięstwo w wyścigu. Za tę nielojalność wobec swojego narodu Clerici został usunięty z drużyny. Nie minął rok, a pokrzywdzony zawodnik ścigał się już z licencją szwajcarską i przygotowywał się do kolejnego startu w Giro. Tym razem miał pomóc Kobletowi sięgnąć po drugi tryumf we włoskim wyścigu.

Stało się jednak inaczej. Giro w 1954 roku, zapowiadane jako wielkie starcie Coppiego z Kobletem, zamieniło się w jedną z nudniejszych edycji wyścigu. Fajerwerków na trasie nie było z dwóch powodów. Po pierwsze, organizatorzy zafundowali zawodnikom najdłuższy wyścig w historii – ponad 4300 kilometrów. Po drugie, wydarzenia okołowyścigowe przyćmiły rozgrywki na trasie. Organizatorzy zapłacili Coppiemu dużą sumę za sam udział, pomijając na liście płac innych zawodników. Wyjątkowe traktowanie włoskiej gwiazdy nie spodobało się peletonowi, który, niezachęcony finansowo, nie przejawiał ochoty do ścigania.

Ku rozpaczy organizatorów Coppi zaraz na początku wyścigu zachorował i stracił mnóstwo czasu. Przez cały wyścig borykał się z problemami zdrowotnymi i nie był w stanie zaprezentować się z najlepszej strony. Na domiar złego, w trakcie Giro Il Campionissimo, wraz ze swoją kochanką, stał się bohaterem skandalu obyczajowego, który kilka lat później skończył się przed sądem.

Na trasie natomiast nie działo się nic ciekawego aż do szóstego etapu, kiedy to odjechała niepozorna ucieczka i dotarła do mety z 34 minutami przewagi. Zwycięzca etapowy, Carlo Clerici, został liderem wyścigu. Ciekawostką jest, że ów etap prowadził do L’Aquili – w 2010 roku to samo miasto było świadkiem podobnej akcji, dzięki której David Arroyo niemal został zwycięzcą Giro.

Wobec powolnego tempa obrażonego peletonu i wyjątkowo małej ilości podjazdów na trasie, Clerici zachował swoją pozycję lidera do samej mety. Coppi nie był w stanie, poza pojedynczym etapem, zdobyć większej przewagi, natomiast Koblet nie miał zamiaru atakować pozycji swojego kolegi drużynowego. Wściekli organizatorzy nie przyznali na przedostatnim etapie żadnych premii, a Coppi został przez swoją federację zawieszony. Włosi postanowili również nie wysyłać drużyny na Tour de France.

Clerici, który nie był wybitnym góralem, przetrzymał dzielnie wszystkie trudności i wygrał Giro z przewagą prawie 25 minut nad Kobletem. W tym samym roku pojechał na Tour de France, gdzie pomógł dwóm rodakom zająć miejsca na podium. Sam ukończył wyścig na 12. miejscu.

“Pan Nikt”, bo taki przydomek zyskał po zwycięstwie w Giro, karierę kontynuował do 1957 roku. W tym czasie zdołał wygrać jeszcze ważny klasyk wokół Zurychu i parę pomniejszych szwajcarskich wyścigów. W wielkich tourach nigdy jednak nie dopisało mu później takie szczęście jak w maju i czerwcu 1954 roku.