W aferze wokół przesyłki z lekami dla Bradleya Wigginsa w 2011 roku podczas Dauphine Libere czarne chmury zebrały się nie tylko nad „Wiggo”, teamem Sky, menadżerem Dave’m Brailsfordem, ale również brytyjskim związkiem.
Z raportu sporządzonego przez firmę Deloitte zajmującą się doradztwem gospodarczym, wynika, że federacja została ostrzeżona przed zbyt bliskimi kontaktami z Sky kilka miesięcy przed wypadem byłego trenera reprezentacji kobiet Simona Cope’a na południe Francji. W paczuszce miał się znajdować fluimucil, środek na kaszel.
Jakby go nie było można kupić we Francji, tylko trzeba było sprowadzać z Wysp…
Pięć lat temu eksperci stwierdzili, że skandal dopingowy w Sky odbiłby się negatywnie na całym angielskim kolarstwie. Jednak jego ryzyko wówczas szacowano bardzo nisko.
Wydaje się, że przedsięwzięto wszystkie potrzebne kroki, by wyeliminować ryzyko dopingu
– można przeczytać w raporcie, do którego dostęp miał Times.
Brailsford od 1996 do 2014 roku zatrudniony był w British Cycling na różnych stanowiskach. Cope, ostatnio dyrektor sportowy w teamie Wiggins, pracował nie tylko dla związku, ale na obozach przygotowawczych Sky przebywał jako osobisty trener Sir Brada.
Nicolas Cooke w swojej kolumnie dla The Guardian zadała głośno wszystkich nurtujących pytanie: dlaczego Cope, człowiek opłacany z publicznych źródeł, szef kobiecego zespołu, zostaje wysłany na Dauphine Libere z Londynu (8 czerwca) via Manchester do Genewy, gdzie wylądował 12 czerwca, by następnie wynajętym samochodem pojechać do francuskiego La Toussiere w Alpach. Od razu przekazał karton i udał się w podróż powrotną.
Rachunek za wykonanie zadanie na sumę 600 funtów wystawiło kierownictwo Sky. Gdyby ktoś z ekipy kupił specyfik w lokalnej aptece, zapłaciłby 10, 15 euro.
Brytyjski związek do tej pory milczy.