Danielo - odzież kolarska

WorldTour znaczy kabaret

WorldTour przestał być WorldTourem, jeśli kiedykolwiek nim w ogóle był. Sorry, ale wyścig Evansa czy RideLondon w najwyższej kolarskiej lidze? Czy my się czasami nie rozmieniamy na drobne w swojej, tzn. UCI-jnej, pogoni za globalizacją, która de facto jest jedynie próbą zbicia kasy?

Dziesięć nowych wyścigów wchodzi do kalendarza, nic już raczej nie stoi na przeszkodzie reformie serii WorldTour, która w międzyczasie wisiała na włosku. Oczywiście przez Amaury Sport Organisation. Francuzi obawiali się, że w zmodyfikowanym systemie ich wyścigi, a jest ich sporo, stracą status „wybitności”. ASO zagroziło wycofaniem wszystkich swoich produktów z terminarza i zarejestrowanie ich o poziom niżej. WorldTour bez Tour de France czy Paryż-Roubaix? Nie do pomyślenia, choć kiedyś tak się przecież stało. Brian Cookson musiał zareagować. I zareagował poddając się presji Christiana Prudhomme’a pomimo tego, że publicznie mówił co innego.

W sporcie, jak i w życiu, tak bywa, że coś innego się mówi, a co innego myśli. Cookson wydaje się być w tym mistrzem świata. Najpierw gadka, że WorldTour przeżyje nawet bez dzieci ASO, potem układanie się, dyskusje ze związkiem zespołów zawodowych i ostatecznie jest decyzja. Powiększamy rozkład jazdy do 37 wyścigów.

Popatrzmy, kto awansował. Tour of Qatar (ASO), Omloop Het Nieuwsblad, Strade Bianche (RCS Sport) i Tour of California – z tymi wyborami można się zgodzić. „Białe szosy” to (h)eroika, Omloop to wiosenna batalia, Kalifornia to w końcu wyścig z USA, a Katar to symbol inwestowania w kolarstwo w państwach Bliskiego Wschodu. Co więcej, nie są to wyścigi w wersji bambino, za jakie można uznać choćby Abu Dhabi Tour (RCS Sport) czy RideLondon oraz wielką oceaniczną jednodniówkę  Cadela Evansa.

Są to fajne imprezy, które przyciągają zawodników z nazwiskami. Ale fakt, że ktoś startuje, bo lubi Evansa, a go wszyscy lubią, bądź chciałby zarobić nieco więcej na premiach, nie powinien być podstawowym warunkiem worldtourowego bytu. Bo co dają nam Dwars Door Vlaanderen, Tour of Turkey czy Rund um den Finanzplatz, czego nie dają nam Tro Bro Leon, Giro del Trentino czy Österreich-Rundfahrt? Pokusić się można nawet o stwierdzenie, że te ostatnie dają nam znacznie więcej niż transmisje na Eurosporcie.

UCI dzięki nowym wyścigom wypełnia zimową lukę w rozkładzie jazdy, ponieważ do tej pory lutym był miesiącem wolnym od WorldTouru, a tym samym od zbierania punktów. Następnym eventem po styczniowym Tour Down Under był dopiero marcowy Paryż-Nicea. Teraz wpakowano pięć z trzech różnych kontynentów. Kampanię flandryjską poprzedzą Dni, Turcja przełamuje cykl klasyków, Kalifornia stała się już oficjalnie alternatywą dla tych, którzy nie wystąpią w Giro d’Italia, a chcieliby nagromadzić kilka oczek do klasyfikacji, natomiast London miałby ściągnąć do siebie gwiazdy Grand boucle. Że w nowym kalendarzu jest więcej wyścigów tzw. krzyżujących się, nie jest żadnym problemem. Dla UCI to nawet bogactwo, znaczy się wybór.

Również brak gwarancji startowej drużyn z pierwszej dywizji w dziesięciu nowych wyścigach nie jest wielkim problemem. Przynajmniej nie według UCI, która chce, by dziesięć teamów  z ekstraklasy uczestniczyło w każdym „świeżym” wyścigu. Dlaczego jednak nie wszystkie, a tylko część? Skoro robimy UCI WorldTour, niech będzie to pełnowymiarowy UCI WorldTour. Po co dywersyfikować, jeśli należymy do jednej wielkiej rodziny? Zresztą, jakie miałyby to być ekipy? Z pierwszej dychy klasyfikacji? Z ostatniej dychy klasyfikacji? AIGCP tak czy siak uważa, że to organizatorzy powinni zabiegać o względy zespołów. Co się stanie, jeśli organizatorzy złowią jedynie sześć grup? Czy wówczas UCI z dnia na dzień wytypuje cztery pozostałe? Kabaret jakiś.

Kabaretem jest również postępowanie UCI, która widocznie przyparta do muru na siłę szukała wyścigów do nowego kalendarza. Szef Rund um den Finanzplatz, niecieszącego się dotychczas zbyt dużą popularnością, powiedział, że czternaście dni temu otrzymał pismo, w którym Unia proponuje mu WorldTour i pyta, czy podoła. 1-majówka we Frankfurcie nad Menem od kilku lat nie starała się o wyższą kategorię w przeciwieństwie do Dwaars, które głośno o tym mówiły. Widocznie panowie z Aigle szukali na ślepo.

Znaleźli. I nieważne, że wejście do WorldTouru takich właśnie wyścigów jak Frankfurt czy Kalifornia jest śmiercią dla mniejszych niemieckich czy amerykańskich drużyn kontynentalnych, które nie będą mogły wystąpić w myśl obowiązujących zasad i dla których imprezy były wielkimi świętami. Chyba, że UCI coś w tym punkcie zmieni, w co należy powątpiewać, bo dla Unii liczy się pieniądz, medialne zainteresowanie, show. WorldTour z trzecią dywizją? My nie widzimy w tym nic złego, w końcu przecież WorldTour nie jest żadnym WorldTourem, tylko zbitką przypadkowych wyścigów.

Rozwiązanie? Banalnie proste: zredukować najważniejszy kalendarz do minimum, zostawić prawdziwe monumenty oraz prawdziwe etapówki i otworzyć wyścigi na wszystkie ekipy. Wtedy to będzie kolarstwo, a nie komercyjny festyn.