Danielo - odzież kolarska

Giro Rosa 2016: zapiski z podróży

Giro Rosa w Alpach i Ligurii, czyli zapiski z podróży za kobiecym peletonem.

Giro Rosa to 10-dniowy wyścig rozgrywany od blisko trzech dekad na szosach Italii. Najdłuższy, najtrudniejszy w rozpisce ścigania pań – jedyny w kalendarzu Grand Tour. Od 2016 roku wraz z najbardziej prestiżowymi imprezami należy do cyklu Women’s WorldTour, który wyznaczać ma standardy rywalizacji i organizacji, podnosząc poziom i poprawiając sytuację kolarstwa kobiet.

Tegoroczna edycja była dość specyficzna. Czołówka klasyfikacji generalnej ułożyła się po piątym etapie, a dominacji Megan Guarnier i Evelyn Stevens w zasadzie nie udało się nikomu przeciwstawić. Guarnier walczyła o wygraną, Stevens jechała po etapy i cieszyła się każdym dniem, ale topowe zawodniczki sprawiały wrażenie bardziej skupionych na zaliczeniu porządnego tygodnia ścigania przed sierpniowymi igrzyskami olimpijskimi niż na różnicach na poszczególnych odcinkach.

Podróży po okolicach Mediolanu i Genui za peletonem Giro Rosa nie miał podsumować reportaż, ale ponieważ transfery pomiędzy etapami liczy się w godzinach, playlista na telefonie też się kiedyś kończy, to obok relacji z trasy i wywiadów urodziło się coś więcej.

*

6 lipca – etap 5: Grosio – Tirano (77,5 km)

Do podnóży Mortirolo dotrzeć nie jest trudno. Gienia Bujak, Gosia Jasińska i Kasia Niewiadoma uśmiechnęłyby się pewnie krzywo na to stwierdzenie, ale z perspektywy zaplanowania dojazdu nie jest to problem duży, a raczej czasochłonny. Pociąg z Mediolanu do położonej w prowincji Sondrio miejscowości Tirano jedzie sprawnie, ale dotarcie do alpejskiego kurortu zajmuje i tak ponad 2 godziny. Biorąc pod uwagę, że następny etap zaczyna się pod Genuą, na zawodniczki czeka czterogodzinny transfer, a na mnie… w momencie przyjazdu nawet nie chcę się nad tym zastanawiać.

Tirano to małe alpejskie miasteczko, 6 lipca postawione na baczność na okoliczność imprezy. Starannie wyznaczona prosta finiszowa, barierki, meta, scena, stanowisko spikera i nawet kamery włoskiej telewizji RAI, która  emituje godziny skrót zmagań. Skromnie, ale praktycznie. Na mecie rozstawione są już ekipy – najlepsze, jak Boels Dolmans czy Rabo Liv mają autokary – reszta przyjeżdża camperami i busami. Spiekota typowo włoska, nikt nie wychyla nosa z cienia, chyba że naprawdę musi. Biuro wyścigu mieści się w wygodnej przyczepie, stojącej obok stanowiska kontroli antydopingowej. Ta w tym roku działa prężnie, jakby chciała nadrobić zaniedbania roku poprzedniego, gdy przez cały wyścig nikogo nie niepokojono.

Początkowe zdziwienie brakiem jakiegokolwiek miejsca dla mediów szybko przeradza się w zrozumienie – obok reportera i techników telewizji RAI oraz międzynarodowej grupki fotografów, jestem jednym z kilku ludzi parających się pisaniem o dziewczynach, których pasją jest wyciskanie  siódmych potów na położonej na wysokości 1800 metrów nad poziomem morza legendarnej przełęczy. Akredytację dostać można, acz wypełniany wcześniej w internecie formularz na nic się nie zdaje – wszystko od nowa wpisać trzeba ręcznie. Bonusem są drobne gadżety i rozdawana woda, która ratuje życie w upale, ale do profesjonalizmu i ogarnięcia Przemka Bednarka i jego ekipy trochę brakuje.

Lekcja z wyścigu jest zasadnicza – do przyszłego roku należy opanować włoski, w zakresie wykraczającym poza liczby, godziny, powitania i podstawowe czasowniki. Włosi po angielsku nie mówią i nie rozumieją, wyjątki językiem Szekspira posługują się nieco lepiej niż ja językiem Romea i Julii, czyli bardzo słabo. Improwizacja w najlepsze – dogadujemy się mieszanką angielskiego, francuskiego, włoskiego, co sprawia wszystkim spory ubaw. I tak przez trzy dni.

niewiadoma-giro-rosa2016-02

W międzyczasie na Mortirolo rzeźnia – Mara Abbott góralką jest niezrównaną, ale przewaga czterech minut na szczycie topnieje do kilkudziesięciu sekund na mecie, po ponad 30 kilometrach wypłaszczenia i zjazdów. Sukces etapowy i prowadzenie jest, świętuje cały zespół Wiggle Honda – drugie miejsce zajmuje jeszcze Elisa Longo Borghini, co daje zespołowi z Wysp dobrą pozycję wyjściową przed kolejnymi etapami.

Kasia Niewiadoma do mety dociera sześć minut za zwycięską Amerykanką. Gorszy dzień na Mortirolo to ciężkie doświadczenie, na pewno nie na miarę oczekiwań zawodniczki z Ochotnicy. Widać to na pierwszy rzut oka, widać sportową złość na twarzy, bo Giro to wyścig, który zawodniczka Rabo Liv co roku stawia wśród swoich priorytetów. Na twarzy mistrzyni Polski wypisany jest jednak nie tylko zawód, jest coś jeszcze, determinacja i postanowienie: “ja tu jeszcze wrócę”.

**

7 lipca – etap 6: Andora – Madonna della Guardia (118,5 km)

Śledzenie wyścigów kobiet to wciąż dość skomplikowana sprawa. Kiedyś znalezienie wyników, listy startowej czy jakichkolwiek detali graniczyło z cudem – pliki lub manualnie tworzone listy pojawiały się na forach internetowych i stronach pasjonatów, czasem na stronach federacji lub samych imprez, jeśli te posiadały internetową witrynę. Dziś teoretycznie jest łatwiej – jest Facebook, Twitter, Periscope i inne wynalazki, a na trasie są zwykle ludzie zainteresowani przekazaniem informacji. W praktyce jest średnio – transmisje telewizyjne to rzadkość, a relacje tekstowe najczęściej spoczywają na barkach 2-3 mechaników, którzy o sytuacji na trasie informują, jeśli mają czas.

Jak wygląda relacjonowanie Giro Rosa? Największego wyścigu w kalendarzu Women’s WorldTour? Najcięższej etapówki roku? Wygląda… hm, no wygląda jak ekran telefonu. Samsunga, Iphone’a, co tam macie w kieszeni.

Dosłownie. Jedynym strumieniem informacji jest Twitter. Jak podczas każdego wyścigu pań na trasie jest kilka osób, które z samochodów kolumny wyścigu relacjonują w miarę zasięgu sieci to co podaje radio wyścigu. Daje to jakiś obraz sytuacji, ale na wyniki i tak zawsze trzeba poczekać.

Sanktuarium Madonna della Guardia wznosi się nad liguryjskim miasteczkiem Alassio, położonym jakieś 100 kilometrów na południe od Genui. Wąskie uliczki, masa knajpek i barów, plaża w zasadzie wchodzi do miasta, a kolor domów zlewa się z kolorem piasku. W centrum mały park, pomnik, stacja. Klasyka gatunku.

Z centrum do mety etapu jest z 8 kilometrów ostrej i bardzo wąskiej wspinaczki. Dróg jest kilka, każda wyjątkowo trudna, a rywalizacji nie ułatwia ponad 35-stopniowy skwar. Słońce grzeje od rana – już o 9 rano ciężko wytrzymać, o 12:50, gdy autobus wysadza mnie 2 kilometry przed szczytem podjazdu, upał jak na patelni.

giro-rosa-alassio

Jestem dość wcześnie, organizatorzy dopiero rozstawiają konstrukcje. Pojawiają się pierwsze ekipy – parkowanie autokaru ekipy Boels Dolmans zajmuje dobre 15 minut, inni nawet nie pchają się na wąski placyk na szczycie, a zatrzymując się na parkingu przed finałowymi serpentynami. Samo sanktuarium to mały kościółek i kilka budynków na wzgórzu gęsto porośniętym laskim. Z tarasu rozpościerają się malownicze widoki na alpejskie przełęcze, acz oślepiające słońce szybko zniechęca tych, którym zachciało się podziwiać widoki.

Ciężko to sprawdzić, ale jestem prawdopodobnie pierwszym polskim dziennikarzem na Giro Rosa. Byłoby fajne, gdyby nie fakt, że jestem też jednym z pięciu obecnych w ogóle dziennikarzy. Pozostała czwórka pojawia się później, więc pierwsze godziny spędzam z sędziami i obsługą. Znowu językowy kogel-mogel, ubaw po pachy, tym bardziej, że w jakiś niekontrolowany sposób rozmowa schodzi na Brexit.

Kibiców wprawdzie nie ma, ewentualnie pojedynczy, którzy na własnym rowerze zmęczyli podjazd i mamroczą pod nosem przekleństwa pod adresem drogowców i nachylenia drogi. Spiker nie zaniedbuje swojej roli i regularnie podaje aktualną sytuację na trasie. Nie, radio nie działa na taką odległość – po najnowsze informacje najlepiej zadzwonić do kolegi w samochodzie sędziowskim. Równolegle trwa transmisja na Twitterze, choć z przerwami, bo w górach różnie z zasięgiem. Najlepszym źródłem informacji jest Bart Hazen z Wiggle Honda, który nie tylko robi zdjęcia, ale także rozumie konieczność podawania informacji z trasy, nawet jeśli nie leży to stricte w jego zakresie obowiązków. Z trasy pomaga też ekipa Bepink, ja dokładam swoją cegiełkę z mety, słuchając spikera.

Na mecie pojawiają się wreszcie Felix i jego dwaj koledzy z Holandii, którzy zajmują się produkcją materiałów wideo dla UCI. Dogadujemy się świetnie, Felix to kolega naszego Wowo z niemieckojęzycznego Radsportu. „Kasia była dziś trochę zła” – mówi z uśmiechem, cytując rozmowę z Anną van der Breggen na starcie. Uśmiecham się, „trochę zła” to łagodne określenie zawodu po etapie na Mortirolo. Nazwisko Polki radio wyścigu powtarza do znudzenia – Niewiadoma swój atak wyprowadziła już w pierwszej fazie etapu i śmiałym rajdem celowała w wygranie odcinka.

Polka w czołówce jedzie do ostatniego podjazdu, tam od atakujących Amerykanek odpada i na metę wjeżdża siódma. “Masakra” to znowu pierwsze słowo po złapaniu oddechu, ale tym razem z uśmiechem na twarzy – po słabszym dniu na Mortirolo mistrzyni Polski zdaje sobie sprawę, że w klasyfikacji generalnej o upragnionym podium myśleć nie sposób, a plan odbicia się i walki o etapowe zwycięstwo zrealizowała.

Zawodniczki na mecie szukają cienia i wody – Stevens i Guarnier padają na szosę koło teamowego busa, kawałek dalej maleńka Claudia Lichtenberg wygląda jakby miała zaraz zemdleć. Kasia i Anna van der Breggen z rowerów spadają na drodze prowadzącej już na drugą stronę wzgórza. Złapanie oddechu zajmuje dłuższą chwilę, Anna wypija od razu pół butelki wody, po czym ze przepraszającym uśmiechem mówi, że sama już nie wie ile bidonów wypiła na trasie.

Krótka konwersacja, Polka i Holenderka szybko wyjaśniają sobie co działo się na ostatnich kilometrach, które po ataku duetu Boels Dolmans pokonywały oddzielnie. Razem wyglądają troszeczkę jak siostry, jedna opiekująca się drugą.

giro-rosa-2016-niewiadoma

Masażysta Rabo Liv początkowo chce ofiarować mi bidony zespołu, bierze mnie chyba za kibica polującego na pamiątki. Powstrzymuję się by nie wybuchnąć śmiechem, potem orientuję się, że moja plakietka prasy nie wyróżnia się niczym i jest niemal niewidoczna. Dziewczyny jeszcze przez dłuższą chwilę dochodzą do siebie, a potem powoli zbierają się na dekorację – Anna była trzecia, Kasia wciąż jedzie w koszulce najlepszej młodej zawodniczki.

Przed dekoracją trwa epopeja koszulowa. Guarnier, która jako jedyna ma siły i ochotę by wsiąść na rolki, odbiera maglia rosa, na podium miny stroi Stevens, której nie udaje się “odpalić” butelki szampana. Spiker szuka Longo Borghini, która gdzieś się zawieruszyła. W Rabo Liv jest problem, bo koszulki są co dziennie za duże, a maglia bianca w małych rozmiarach nie występuje. Głupia sprawa, z łopoczącą koszulką na czasówce o jakiejkolwiek aerodynamice można zapomnieć.

Biała koszulka z logiem Colnago jest spoko, ale wszystkim znacznie bardziej podoba się koszulka mistrzyni Polski. Padają rzecz jasna porównania do koszulek grupy Tinkoff. Anna żartuje, że to kurczak, nie orzeł. Protestujemy, a mi przypomina się anegdota sprzed lat – Axel Merckx też zdaje się widział kurczaka na koszulce mistrzowskiej Piotra Wadeckiego.

niewiadoma-stevens-2016

Plusem całej imprezy jest brak specjalnych ograniczeń dla prasy – dostęp do zawodniczek jest w zasadzie niczym nieskrępowany, a ponieważ oczekiwanie na ceremonię przeciąga się, najpierw przeprowadzamy wywiady, a potem zaczynają się rozmowy za podium, w których, z racji dominacji amerykańskiej, przeważa język angielski. Są też polskie wstawki, bo aniołem stróżem duetu z Boels Dolmans jest niezastąpiony fizjoterapeuta Maciek Kowalewski.

Co ciekawe, wśród zawodniczek panuje duży spokój. Nie ma nerwowego przeliczania punktów, sekund, czołowe aktorki po wyścigu sprawiają wrażenie osób które o klasyfikacjach i kolejności nie mają pojęcia, ot, grupka dziewczyn, które właśnie skończyły przejażdżkę po górach. Część z nich nie wie jak wygląda trasa kolejnego etapu, pada sakramentalne stwierdzenie, że “i tak będzie ciężko”, co nadaje popularnemu w ostatnich latach wyrażeniu “jechać z dnia na dzień” szerszy kontekst.

***

Albisola – Varazze (21,9 km; jazda indywidualna na czas)

Czasówka to na wyścigu taki dzień, gdzie dzieje się jednocześnie dużo i mało. No, przynajmniej z perspektywy dziennikarza. Dużo, bo ekipy przyjeżdżają wcześniej, przez kilka godzin są w strefie startu, więc można porozmawiać i zrobić jakiś materiał. Mało, bo po pewnym czasie zaczyna się ziewanie i oczekiwanie na start czołówki – zawodniczki najpierw jadą na rekonesans, potem muszą się przygotować, rozgrzać i skupić przed startem, przeszkadzać więc nie wypada.

rowery-liv2016

W Albisoli parno i czuć już pierwsze krople deszczu, gdy ekipa Rabo Liv wyjeżdża na rekonesans trasy. Kończy się na mżawce i mimo że udziela nam się brytyjski zwyczaj mówienia o pogodzie, to głównym tematem jest sprzęt – większość zawodniczek jedzie na zwykłych rowerach, szykując się na ciężki bój z pierwszymi 10 kilometrami, gdzie nachylenie na dwóch wspinaczkach momentami przekracza 15%. W prowadzącym zespole Boels Dolmans grają na dwa fortepiany – Guarnier jedzie na zwykłym rowerze z zamontowaną kierownicą do jazdy na czas, Stevens na rowerze czasowym.

tablet-uci2016

W okolicach rampy co chwila wpadam na wysokiego młodego człowieka, który chodzi w te i we w te i wpatruje się z zaaferowaną miną w tablet. Koszulka z logiem UCI, pewnie jakiś komisarz. Sprawa wyjaśnia się gdy siedzę już w aucie Ale Cipollini – przedstawiciel Unii podchodzi do auta i grzecznie pyta czy może przeskanować umocowany na dachu rower Gosi Jasińskiej. Dyrektor sportowy włoskiej ekipy rozmawia przez telefon i nie przejmuje się zadawanymi po angielsku pytaniami, a właściciel tabletu bierze mnie najwidoczniej za członka obsługi. Wyjaśniam, że to trochę nie tak, na co on macha ręką i rozpoczyna skanowanie. 8-10 sekund i po sprawie. Rozmawiamy jeszcze chwilkę, mówi, że przeskanował już wszystkie rowery startujących zawodniczek i większość zapasowych.

Ponieważ start i meta zlokalizowane są w dwóch różnych miejscach warto zabrać się autem za jedną z zawodniczek. Miejsce w samochodzie znajduje się w gościnnym zespole Ale Cipollini, a na trasę jadę za Gosią Jasińską. Dyrektor sportowy Fortunato Lacquaniti to barczysty, łysy facet, wyróżniający się siwiejącym gdzieniegdzie brodą. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenia człowieka, który na kolarstwie zjadł zęby, w biznesie jest bodaj od początku lat 90. Na trudnej i górskiej trasie jest w transie – ze spokojnego i opanowanego człowieka zmienia się w narratora życia podopiecznej. Słuchawki i mikrofon zamontowane, telefon pod ręką, czytający instrukcje mechanik jest, a doping dla „Jazi” prawie się nie urywa. I tak przez ponad 30 minut – non-stop instrukcje i okrzyki zachęcające Polkę do walki.

Przejazd przez trasę zdaje się być podróżą w innym świecie, przez który Gosię oraz siedzących w aucie energicznie prowadzi Lacquaniti. Uczucie trochę jak w filmie, którego narratorem jest Morgan Freeman, sami rozumiecie. Wszystkim co istnieje jest kolejny zakręt, kolejna rampa, następna serpentyna i niebezpieczny róg. Nic więcej się nie liczy, nie mają żadnego znaczenia rywalki, pogoda, sędziowie, kibice, dzwoniący telefon. Jak mówi potem Evelyn Stevens: “najlepsza czasówka to taka, podczas której w ogóle nie myślisz, nie zastanawiasz się czy wystarczy”. To samo mawiał niegdyś David Zabriskie, dodając, że jeśli zawodnik rozmyśla na czasówce, to znaczy, że po prostu słabo mu idzie.

Gosia-jasińska-Giro-rosa-2016

Na mecie wszyscy spokojni, wyniki nie są pierwszą sprawą o jaką pytają zawodniczki. Spiker nie pomaga i zabawia zgromadzoną w kurorcie publiczność. Czekać nie mamy na co – czasy są w internecie, który my mamy tylko w ograniczonym zakresie na telefonach, więc jedynym rozwiązaniem jest wejście na platformę sędziów i zrobienie zdjęcia wyświetlanym na komputerze wynikom. Chyba tylko ja uważam, że to dobry pomysł, no ale zdjęcie się przydaje, bo ani w Rabo ani w Boels nie wiedzą jeszcze jakie były różnice. Pokazuje to też nastawienie – większość topowych zawodniczek głowami jest już chyba przy igrzyskach, a klasyfikacja generalna jest na tyle ułożona, że mimo przetasowań jedynie Anna robi wielkie oczy gdy mówię, że w generalce awansowała na trzecie miejsce.

****

Epilog

Giro Rosa kończy się 10 lipca zwycięstwem Megan Guarnier. Na podium stają też Stevens i van der Breggen, a Kasia Niewiadoma, w wieku 21 lat, do mety dojeżdża siódma, wygrywając przy okazji klasyfikację młodzieżową.

Po zakończeniu ścigania informacje dobre są zasadniczo dwie. Przede wszystkim, oglądalność skrótów z etapów na kanałach RAI 3 i Rai Sport 1 była spora – od 400 tysięcy do 1.1 miliona na dzień (5-11% publiki oglądającej), co, biorąc pod uwagę, że celownik mediów i kibiców zwrócony jest na Tour de France, stanowi wynik fantastyczny.

Dwa, i choć to wciąż nic, nagrody pieniężne wypłacane zawodniczkom wzrosły o połowę. Pula nagród wyniosła 27 075 euro, a z zwyciężczyni za maglia rosa otrzymała… 1050 euro. Do zarobków na męskim Giro d’Italia nie ma co porównywać – zwycięzca generalki dostaje 205 668 euro, a tylko za wygranie etapu zawodnik inkasuje 11 010 euro.

Droga do zmiany tego stanu rzeczy daleka – dużą rolę do odegrania ma tutaj Międzynarodowa Unia Kolarska, na gruncie włoskim telewizja RAI, ale i organizatorzy, którzy obok pieniędzy potrzebują też pomysłów i ludzi mogących je realizować. Nie wystarczą video robione po włosku i informacje wrzucane raz na godzinę. Przy międzynarodowym peletonie można pokusić się o tworzenie materiałów, które oglądali będą fani na całym świecie, które promowały będą wyścig, pokażą wyjątkowość kobiecego peletonu i przyciągną fanów, a w efekcie może i sponsorów.

A na wyjątkowości peletonowi kobiet nie zbywa. Trudna sytuacja finansowa dyscypliny jest katalizatorem dla wyjątkowych historii i niemal do każdej z zawodniczek w peletonie dopisać można nietuzinkową opowieść. Jak w przypadku Stevens, która kolarstwo uprawiać zaczęła amatorsko, jako hobby, podczas pracy w jednym z najpotężniejszych banków na Wall Street – Lehman Brothers. Albo Abbott, która po sezonie pracowała na farmie żywności organicznej i na rynku warzywnym, w wolnych chwilach terminując jeszcze w lokalnej gazecie i mając nadzieję, że po zakończeniu kariery znajdzie pracę w mediach.

Zawodniczki, które często zarabiają tyle co nic, a często do interesu dokładają, które po sezonie normalnie pracują, czy które pociąg do dwóch kółek łączą ze studiami wyższymi, zasługują na uznanie. I na to, by wysiłek po stronie kolarskich struktur był równy ich wysiłkowi by start w Giro Rosa był w ogóle możliwy.