Danielo - odzież kolarska

Król Peter II?

Petera Sagana nie trzeba przedstawiać. Przydomek króla drugich miejsc przylgnął do niego jak nie przymierzając do słynnego, wiecznie drugiego, Raymonda Poulidora.

Słowak robi wszystko co może, aby wyrwać się z tego emploi, a jeszcze świeży tryumf we Flandrii zdecydowanie tym staraniom sprzyja. Niemniej, mityczne drugie miejsca, z którymi jest kojarzony, „ciążą” bardzo na jego wizerunku, a wobec silnej konkurencji, Saganowi nie zawsze udaje się wygrywać w najważniejszych próbach. 26-latek z Żyliny jest jednak fenomenem, jakiego kolarstwo szosowe dawno już nie widziało.

Oglądając wyścigi, w których na liście startowej figuruje jego nazwisko, można odnieść wrażenie, że za każdym razem jest w czołówce. Często też, już na liście wyników, możemy je znaleźć na drugim miejscu. A to sprint z peletonu, gdzie musi uznać wyższość rasowych sprinterów, takich jak Greipel czy Kittel. A to odcinek etapówki, gdzie ubiegają go inni szybko finiszujący zawodnicy. W końcu klasyki, w których albo trafia na lepszy dzień przeciwników albo nie zostaje mu sił na skuteczny finisz. Taki obraz wyłania się po pobieżnej analizie jego dokonań i niepowodzeń. Trzeba jednak pamiętać, że o ile Sagan rzeczywiście często zajmuje drugie miejsca, to zwycięstw w karierze odniósł jeszcze więcej. Dlaczego więc Słowak jest kojarzony z drugimi miejscami?

Na początek nieco statystyk. Od początku 2010 roku, a więc sezonu, w którym zadebiutował w barwach Liquigasu w World Tourze, do dzisiaj zgromadził 468 dni startowych, średnio startując przez mniej więcej 75 dni w roku. W trakcie tych startów 243 razy meldował się w czołowej „10” czy to wyścigu czy etapu. Oznacza to, że w 52% swoich dni startowych wchodził do dziesiątki. Co więcej, 166 razy stawał na podiach etapowych/wyścigowych, a miejsca na najniższym stopniu należały do rzadkości, bo Słowak zanotował „jedynie” 25 trzecich miejsc. Najciekawsza statystyka dotyczy oczywiście zwycięstw oraz osławionych drugich miejsc. Otóż Sagan rzeczywiście przegrywał dotychczas 64 razy, ale za to tryumfował aż 77 razy. Czy nie powinien być zatem królem pierwszych miejsc?

Dla porównania, Alejandro Valverde, inny zawodnik cały czas obecny w czołówce i regularnie notuje dobre rezultaty, meldował się w „10” w 49% dni startowych, ale bilansem zwycięstw oraz miejsc na podium ustępuje Słowakowi. Reszta peletonu jest jeszcze dalej i tak np. Greg van Avermaet, również bywalec czołowych lokat, w „10” jest już „tylko” w 30% dni startowych.

Wracając jednak do Sagana, spróbujmy zdiagnozować dlaczego mimo tylu zwycięstw, pozostaje z przydomkiem króla drugich miejsc. Po pierwsze, lokaty w czołowych i docelowych wyścigach są inaczej odbierane niż te w imprezach niższej rangi. Więcej zwycięstw Słowak zgromadził w wyścigach spoza World Touru, a więc przy często słabszej obsadzie, a często podczas wyścigów rozgrywanych w USA, które przez długi czas były ważnym rynkiem dla ekipy i gdzie można było „mniejszym kosztem” sięgnąć po kilka zwycięstw. Pierwsze miejsca w takich wyścigach nie były więc w oczach kibiców niczym nadzwyczajnym, a większym zainteresowaniem cieszyły się kolejne wheelie czy wypowiedzi Sagana.

Po drugie, do niedawna funkcjonowało przekonanie, że Słowak nie wygrywa na miarę swojego talentu. Już dawno przepowiadano mu zwycięstwo w monumencie, mistrzostwo świata miało przyjść równie szybko, a etapy wielkich tourów miały padać jego łupem jeden za drugim. Przełamanie przyszło w Richmond, kiedy tytuł mistrzowski stał się ukoronowaniem nie do końca udanego sezonu. Zwycięstwo w tegorocznym Ronde van Vlaanderen tylko dodało Saganowi pewności siebie i do pewnego stopnia spuściło powietrze z napompowanego oczekiwaniami balonika. Mimo tego, Słowak ma już w tym sezonie na koncie sześć drugich lokat, z czego pięć w dużych wyścigach, pozostają one więc w świadomości kibiców, jako że sam zainteresowany zaczął już ze swej niedoli żartować i spoglądać na nią z dystansem.

Po trzecie, Saganowi często zdarza się w kilku wyścigach z rzędu zająć miejsce na podium nie wygrywając. Miało to już miejsce podczas Tour de France i podczas ważnych wiosennych klasyków, ale również w mniejszych imprezach, takich jak Tour of California czy Tour of Qatar. Drugie miejsca dzień w dzień nie sprzyjają zmianie postrzegania zawodnika, nawet jeżeli po drodze sięgnie po tryumf. Sam Sagan przyznaje, że nie jest łatwo wygrywać i mocna konkurencja nie daje za wygraną. Mówi też jednak o braku szczęścia, bo trzeba przyznać, że nieraz do znudzenia powtarza się sytuacja kiedy jest bardzo blisko zwycięstwa, a sprzed nosa zgarnia mu je ktoś inny. Ostatecznie, w kolarstwie częściej się przegrywa niż wygrywa.

Co sam Sagan może z tym zrobić? Zapewne nic innego mu nie pozostaje poza tym co robi dotychczas. Wyniki biorą się z ciężkiego reżimu treningowego i umiejętności zbudowania formy na właściwy wyścig. Słowak pewnie chciałby, aby szczęście dopisywało mu jeszcze częściej, ale liczba zwycięstw, jaką ma na koncie, wskazuje, że znacznie częściej jest ono po jego stronie niż się powszechnie sądzi. Sagan jest zawodnikiem wybitnym i zapewne obok Quintany, Pinota czy Kwiatkowskiego najlepszym przedstawicielem znakomitego rocznika 1990. Jego młody wiek i niezwykły talent pozwalają sądzić, że dobra passa będzie trwać jeszcze długo. Ma szansę dołączyć do największych sław kolarstwa, ale droga do tego jeszcze długa i często wybrukowana drugimi miejscami.