Danielo - odzież kolarska

Ronde van Vlaanderen: wspaniałe stulecie

W niedzielę “Flandryjska piękność” już po raz setny.

Setna edycja Ronde van Vlaanderen to wyjątkowa okazja, aby przypomnieć i przybliżyć momenty w jego historii najważniejsze, a także przyjrzeć się zmianom, które na przestrzeni wszystkich tych lat miały miejsce.

Najmłodszy z kolarskich monumentów, tak jak każdy wielki wyścig, ma za sobą momenty lepsze i gorsze, zwycięzców, którzy na stałe zapisali się w historii kolarstwa oraz zmiany w konfiguracji trasy, nieraz krytykowane przez kibiców i ekspertów. Niemal sto wyścigów to siedemdziesięciu sześciu różnych zwycięzców i dziesiątki tysięcy pokonanych kilometrów. Liczby te jednak nie oddają całego piękna imprezy i emocji, które z nieustającą intensywnością towarzyszą kolejnym edycjom.

Okres międzywojenny to czas kształtowania tożsamości wyścigu. Po początkowych niepowodzeniach zyskiwał on na popularności, a tłumy oblegające trasę i próbujące dostać się jak najbliżej lokalnych herosów mogły równać się z tymi, które tworzyli Francuzi na zboczach podjazdów Wielkiej Pętli. Wyścig odwiedzali coraz lepsi zawodnicy, choć ze względu na kolizję terminu z równolegle rozgrywanym i preferowanym przez Włochów i Francuzów Mediolan-San Remo, grono to pozostawało ograniczone. Najlepiej świadczy o tym fakt, że po pierwszym zagranicznym tryumfie Henriego Sutera w 1923 roku, na następny trzeba było czekać ponad ćwierć wieku.

Karel Van Wijnendaele, dyrektor wyścigu, od końca lat 20. mógł mieć więc powody do zadowolenia. Tłumy szturmowały trasę, a w wyścigu laury zdobywali „prawdziwi Flamandowie”. Wedle Van Wijnendaele’a mieli oni uosabiać wszystkie najlepsze cechy flandryjskie – siłę, wytrzymałość i nieustępliwość, a wiejskie pochodzenie, powszechne wśród mieszkańców regionów Wschodniej i Zachodniej Flandrii, jedynie dodawać pewności siebie. Najlepszym przykładem tego ideału był zwycięzca Flandrii z roku 1934 Gaston Rebry, który jako pierwszy nosił przydomek „Buldoga z Flandrii”. Ostatnim ważnym przedwojennym akordem w historii wyścigu było połączenie się w 1938 roku gazety-organizatora, Sportwereld ze znaną do dziś Het Nieuwsblad.

Zawierucha II wojny światowej nie przeszkodziła organizatorom w przeprowadzaniu kolejnych edycji wyścigu. W zasadzie, bardzo jest prawdopodobne, że niemieckie władze okupacyjne, prowadząc politykę, mającą na celu poróżnienie Flamandów i Walonów, pozwalały na przeprowadzanie imprezy, która promowała przecież flamandzką dumę i niezależność. W czasie wojny narodziły się dwie flandryjskie legendy: Briek Schotte, nazywany ostatnim prawdziwym Flamandem oraz najmłodszy zwycięzca w historii wyścigu, Rik van Steenbergen, a jako pierwszy po trzy tryumfy sięgnął Achiel Buysse. Trasy w trakcie wojny skrócono, ale ze względu na trudną do pokonania nawierzchnię, nie miało to decydującego znaczenia. W połowie lat 40., po jej zakończeniu, kontrowersje narosły wokół organizatorów, którym podobnie jak włodarzom Tour de France, zarzucano kolaborację z okupantem. Nie do końca jasne było kto ma zorganizować powojenne edycje wyścigu, ale po oczyszczeniu Van Wijnendaele’a z zarzutów, problem został rozwiązany.

W parę lat po wojnie, „Flandryjska Piękność” została zdominowana przez jednego zawodnika w stopniu ówcześnie niespotykanym. Włoch Fiorenzo Magni, bo o nim mowa, walcząc w większym stopniu z pogodą i własnymi słabościami niż bezpośrednio z rywalami, został pierwszym zawodnikiem w historii wyścigu, który tryumfował trzy razy z rzędu. Jego pierwsze zwycięstwo, wywalczone po sprincie z grupy było najmniej efektywne, w przeciwieństwie do dwóch kolejnych, gdzie samotnymi rajdami pognębił lokalnych faworytów. Belgowie w 1951 roku ponieśli sromotną klęskę, wtedy bowiem żaden z nich nie stanął na podium, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło i powtórzyć miało się jedynie trzy razy w późniejszej historii imprezy.

W latach 50. wyścig stopniowo się umiędzynaradawiał, a zwycięzcy spoza Belgii stali się częstszym zjawiskiem. Dodany został również mityczny Muur de Geraardsbergen, aby utrudnić zmagania. Na inne trudności, znane z bliższych nieco nam czasów, trzeba było jednak poczekać jeszcze dwie dekady.

Lata 60. i 70. to przede wszystkim jeszcze większy wzrost popularności wyścigu i tak traktowanego już wówczas we Flandrii jako święto, a także duże zmiany związane z trasą wyścigu. Impreza nadal była oblegana przez kibiców tak, że zawodnicy nieraz mieli problemy z przedarciem się przez tłum. W związku z coraz łatwiejszą trasą natomiast, częściej na finiszu dochodziło do sprintu z większej grupy. Zmienić ten stan rzeczy miały dodane w połowie lat 70. nowe brukowe podjazdy, które wobec coraz większej obecności asfaltu na trasie, były zbawienne dla kibiców, choć niekoniecznie dla kolarzy. W ten sposób na trasę trafił Paterberg czy słynny Koppenberg. Ten ostatni, niezwykle stromy i zdradziecki, nie przypadł do gustu peletonowi, który w 1976 roku, z pojedynczymi wyjątkami, pokonał go pieszo, a wyjątkiem nie był nawet sam Eddy Merckx. Wyścig stał się dużo trudniejszy i różnice na mecie zwiększyły się. Tryumfowali w tym czasie najwięksi belgijscy zawodnicy – De Vlaeminck, Godefroot oraz sam Merckx, który Flandrię zdobył w całej swej karierze „jedynie” dwa razy.

W latach 80. swoją obecność mocno zaznaczyli Holendrzy, którzy skupieni byli głównie w grupie Ti-Raleigh, prowadzonej przez charyzmatycznego Petera Posta. Jan Raas pięć razy stawał na podium, dwa razy tryumfując. W tym samym czasie wygrać we Flandrii usilnie próbował Sean Kelly, który jednak zadowolić się musiał trzema drugimi miejscami. Wygrać nie udało mu się nigdy i z chęcią przyznawał, że oddałby jedno ze swoich zwycięstw w Paryż-Roubaix, żeby stanąć na najwyższym stopniu podium we Flandrii.

W 1987 miały natomiast miejsce dwa ważne dla historii wyścigu zdarzenia. Mianowicie, pierwszym i jak dotąd jedynym Walonem, który wygrał „Flandryjską Piękność” został Claude Criquielion. Przede wszystkim jednak do nieszczęśliwego wypadku doszło na Koppenbergu. Samotnie uciekający Duńczyk Jasper Skibby przewrócił się i został niemal przejechany przez samochód organizatora wyścigu. Cudem udało się uniknąć najgorszego, za to najbardziej poszkodowany stał się sam podjazd, który zniknął z trasy na całe 15 lat.

Lata 90. dały Belgom nowego bohatera. Został nim Johan Museeuw, który wyrównał rekord Buysse’a, Magniego oraz Lemana, trzy razy wygrywając Flandrię. Museeuw stał się w latach 90. i na początku obecnego wieku nieodłączną częścią wyścigu, stając na podium aż osiem razy i w 1994 roku ulegając Gianniemu Bugno zaledwie o 7mm, co do dziś pozostaje najmniejszą różnicą na mecie. Ścigający się pod okiem Patricka Lefevere’a zawodnik zyskał sobie jako drugi w historii wyścigu przydomek „Lwa Flandrii”. Tym razem trafił on we właściwe ręce, gdyż wcześniej uhonorowany tym tytułem Fiorenzo Magni z Flandrią związany nie był.

Na koniec wspomnieć należy o współczesnej historii, której dwa najważniejsze punkty to rywalizacja na linii Boonen-Cancellara oraz zmiana trasy w 2012 roku. Kiedy Cancellara zaczął odnosić sukcesy we Flandrii, Boonen był już dwukrotnym zwycięzcą i w 2010 roku zdawał się pewnie zmierzać po kolejny tytuł. Zdecydowane przyspieszenie Szwajcara na Muurze, przypisywane nieraz motorkowi ukrytemu w ramie, pogrzebało jednak szanse Boonena, który od tego czasu zmagając się z kontuzjami, wiekiem oraz podziałem ról w zespole tryumfował już tylko raz, w trakcie wspaniałego dla siebie roku 2012.

Cancellara natomiast zwyciężał później jeszcze dwa razy i w tej chwili licznik obu rywali zatrzymał się na trzech sukcesach. Rywalizacja, która przeniosła się również na inne wyścigi, przede wszystkim Paryż-Roubaix, jest jedną z najważniejszych, jakie zna historia wyścigów klasycznych.

boonen2014-7

Tom Boonen (Jakub Zimoch/Rowery.org)

Jeżeli chodzi o zmianę trasy, to w 2012 roku zniknął z niej legendarny Muur. Końcowa faza wyścigu przeniosła się na rundy z finałową sekwencją Oude Kwaremont i Paterberg, którego nawierzchnia, nawiasem mówiąc, została wyremontowana przy użyciu bruku sprowadzonego z Polski. Zmiana ta wywołała liczne protesty, ale znalazła również głosy poparcia w peletonie. Wedle słów dwukrotnego zwycięzcy, Petera van Petegema, jeżeli trasa prowadzi bocznymi krętymi dróżkami i nieregularnymi krótkimi i niezwykle sztywnymi hellingen, Flandria pozostaje Flandrią, bez względu na to czy ostatni szczyt nazywa się Muur czy Paterberg.

cancellara2014-10

Fabian Cancellara (Jakub Zimoch/Rowery.org)

Historia tej jednej z największych kolarskich imprez jest niezwykle bogata i pełna pamiętnych momentów. Jak na monument przystało, trasa zawsze była wymagająca, a po niemal stu rozegranych edycjach rzut oka na listę zwycięzców pozwala stwierdzić, że znajdują się na niej najlepsi z najlepszych. Tegoroczna jubileuszowa edycja tego nie zmieni.