Danielo - odzież kolarska

Bracia De Vlaeminck

Sezon przełajów dobiega końca, a oczy kibiców zwrócą się ku wcale nie mniej brutalnym Klasykom Północy. To idealny moment by przypomnieć sobie historię braci De Vlaeminck.

Eeklo to niewielkie miasto położone we Wschodniej Flandrii. Zamieszkująca tam rodzina De Vlaeminck, będąca obwoźnymi sprzedawcami tkanin doczekała się dwóch synów. Erik i Roger byli rozrabiakami, nie znoszącymi szkoły, w której zresztą nie szło im najlepiej. Wraz z wiekiem, czas jaki mogli poświęcać na swoje łobuzerskie wygłupy kurczył się coraz bardziej. Oboje nie znosili tego, że mając po kilkanaście lat musieli już pracować. Nadmiaru energii pozbywali się przez sport.

Erik szybko odnajduje swoją prawdziwą pasję: wyścigi przełajowe. Miłość do kolarstwa w tej części świata nikogo nie dziwi, starszy z braci był po prostu stworzony do szybkiej jazdy po błocie. Roger młodszy z braci wolał kopać piłkę. W miejskiej drużynie FC Eeklo jeszcze jako junior przebił się do pierwszego składu.

Przed debiutanckim meczem w pierwszym składzie miejscowej drużyny, zaskoczony prezes klubu zapytał, go kim jest. Dla dumnego Rogera to było za wiele, rzucił więc prezesowi nienawistne spojrzenie i odszedł z drużyny. Musiał teraz szybko znaleźć nowy sposób na spędzanie wolnego czasu. Od nieświadomego niczego brata pożyczył więc rower, by wystąpić w swoim pierwszym wyścigu. Po 3 okrążeniach dał sobie spokój i wrócił do piłki nożnej. Nie na długo jednak, w kolarstwie było coś, co bardzo go pociągało. Był też Erik, który w Belgii wyrastał na młodą gwiazdę.

W swoim pierwszym prawdziwym sezonie juniora, Roger nie zanotował ani jednego zwycięstwa. W drugim było ich już 17 – na 22 w których startował. W tym samym czasie Erik został po raz pierwszy mistrzem świata w przełajach. Roger ciągle ścigał się, jako amator, gdy Erik dołożył do swojej kolekcji koszulkę mistrza Belgii. Wiele razy miał powtarzać, że w tamtych czasach konkurencja w ojczyźnie była tak wielka, że mistrzostwa świata wydawały się przy tym dziecinną igraszką.

W swoim pierwszym sezonie jako zawodowiec Roger dał przedsmak tego, co czeka kibiców z jego strony w nadchodzących latach. W czerwonej koszulce drużyny Flandria wygrał brukowany klasyk Omloop Het Volk, a później mistrzostwo kraju na szosie. Nigdy nie krył się ze swoimi opiniami, a poprawność polityczna była dla niego równie abstrakcyjnym pojęciem, jak równania Maxwella. Nadal był łobuzem.

W tym samym roku jego brat był najszybszy na jednym z etapów wielkiego Tour de France. Jednak szosa go nie interesowała, brutalne pętle przełajów były tym, co go napędzało. Rok wcześniej rozpoczął swoje niesamowite panowanie w tej dyscyplinie. Tęczowej koszulki zdobytej w 1968 roku, nie oddał przez 6 sezonów. Nowy mistrz świata, Albert Van Damme, finiszujący zresztą przed Rogerem, został koronowany dopiero w 1974 roku.

Na szosie Roger miał, ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu, do pokonania prawdziwego giganta. Podobnie jak całe pokolenie niebywale utalentowanych zawodników, musiał nauczyć się radzić sobie pod panowaniem wielkiego Eddy’ego Merckxa. „Kanibal” stał się obsesją młodszego De Vlaemincka. Zawsze gdy startowali razem, Roger dawał z siebie więcej niż mógł. Po latach przyznał, że mógł wygrać więcej wyścigów, ale gdy Merckx nie startował brakowało mu motywacji.

Pomimo specyficznych bodźców, Roger wygrywał często. Im trudniejsze panowały warunki, tym lepiej się czuł. Jego rekord czterech wygranych w Paryż-Roubaix wyrównał dopiero w 2012 Tom Boonen. „Pan Paryż-Roubaix” skwitował to krótko i w swoim stylu: “moje zwycięstwa znaczą więcej, wtedy kolarstwo było trudniejsze. Zresztą, mogłem wygrać i 6 razy”. Tylko Merckx wygrał więcej klasyków niż on. W 69 startach w Monumentach pierwszej piątce finiszował 32 razy, 23 razy stawał na podium, wygrał 11 razy. Poza tym wygrywał etapy na wielkich Tourach, szczególnie ukochał sobie Giro. Świetnie spisywał się też w tygodniówkach. Tirreno-Adriatico, które traktował jako rozgrzewkę przed Mediolan-San Remo wygrał 6 razy z rzędu. Trwający również tydzień Tour de Suisse z 1975 uważa za swój największy tryumf. Prowadził od startu do mety, a Eddy’ego Merckxa pobił aż trzy razy. Nigdy nie udało mu się za to zdobyć wymarzonego tytułu mistrza świata na szosie.

Gdy na drogach nadal szalał Roger, Erik zakończył karierę. Nigdy nie przyłapano go na dopingu, ale jego agresywne zachowanie po wyścigach często łączono z najlepszym stymulantem tamtych czasów. Po zakończeniu kariery musiał pójść na amfetaminowy odwyk. Pozostał przy przełajach, a pod jego trenerskimi rządami reprezentacja Belgii zdominowała sport na lata. Zmarł w zeszłym roku po wieloletnich zmaganiach z chorobami Parkinsona i Alzheimera.

Roger zakończył karierę z 257 zwycięstwami na koncie. Podobnie jak brat zajął się treningiem przełajowców. W 2004 roku został zatrudniony przez federację kolarską Zimbabwe. Jego zadaniem było wyszukanie talentów i stworzenie grupy mogącej startować w europejskich wyścigach na najwyższym poziomie. Zaangażowanie Rogera spotkało się z olbrzymim zainteresowaniem w Belgii. Pomimo krótkiego stażu i problemów z narzuconymi przez De Vlaemincka treningami, zawodnicy byli w stanie wystartować w zawodach Pucharu Świata.

Roger do dzisiaj pozostaje ulubieńcem dziennikarzy. Nic dziwnego, nikt nie dostarczy im tak wielu łobuzerskich cytatów.