Danielo - odzież kolarska

Tinkov – aj lajk et?

Biznes to biznes. A biznes to kasa. Zarabianie mamony. Tylko czy taki Oleg Tinkov kolarstwo uważa za biznes, jak się przyjęło sądzić? Czy ściganie na rowerach jest dla niego interesem do zrobienia?

Przed oczyma mamy herosów z początków Tour de France. Im nie zależało na kasie, im zależało na chwale. Wskakiwali na swoje stalowe rumaki po szychcie w kopalni, piekarni czy rozniesieniu wszystkich listów. Drałowali przez lasy, bagna, śnieg, deszcz, piach. Walczyli, wygrywali, stawali się bożyszczami. Wszystko dla chwały. Z powiększenia kont cieszyli się z reguły ci inni: sponsorzy, którzy najpierw swoje musieli włożyć, by następnie więcej wyciągnąć. Romantyczny wizerunek jaki przylgnął do kolarstwa mniej lub bardziej przeżył do dzisiaj. Kiedy oglądamy Robauix czy nawet Strade Bianche w pierwszym rzędzie nie widzimy milionów euro, które ukrywają się za każdym nazwiskiem, za każdym teamem czy reklamowym banerem, tylko trud i wysiłek kolarza. Ale kolarstwo XXI wieku romantyczne już dawno nie jest. To maszynka do krojenia sałaty.

Amaury Sport Organisation (ASO) prawdopodobnie jako pierwsze zreflektowało się, że na kolarstwie, w gruncie rzeczy na niszowej dyscyplinie sportowej pod względem medialnym, można co nieco zyskać. Boom, wykupiono prawa do wszystkich ważniejszych francuskich etapówek oraz wiosennych klasyków, w ostatnim czasie zainwestowano w Japonii czy Norwegii i na arabskiej pustyni. Czy ASO chodzi o dobro i popularyzację kolarstwa? Gdybyśmy przeczytali oficjalne komunikaty, to tak, oczywiście, natürlich jawohl. Bujdy. Owszem, chodzi o popularyzację dzięki globalizacji, jednak przede wszystkim o popularyzację ASO, otwarcie rynków zbytu i szmal, szmal, szmal.

Znaczny współudział w sukcesie ASO ma… Eurosport. Kiedy debiutował w latach 90. na antenie stosunkowo szybko znalazło się w programie kolarstwo. Wtedy prawa do sygnału były tanie, za sam przekaz odpowiadały inne stacje. Wystarczyło zapłacić komentatorom w dziupli i highlife. Wraz z Eurosportem przyszła nowa jakość. Na jednym kanale można było obejrzeć większość ważniejszych imprez – co się w ostatnim czasie nieco zmieniło. Nie trzeba było szukać na różnych stacjach, wystarczyła jedna. Eurosport stał się kanałem dla kibiców kolarstwa, którzy rzeszami zasiadali przed odbiornikami. Woda na młyn ASO…

Ale nie o ASO miało tym razem być. Sprawa się tyczy Tinkova, charyzmatycznego rosyjskiego milionera, który aston martinami obdzielił połowę populacji Kamczatki, upił piwem do nieprzytomności połowę Rosjan, majątek zbił na kredytach bankowych. Od czasu do czasu jeździ też na rowerze, zaprasza prezydenta UCI do IceVodkaChallenge, mówi, co mu ślina na język przyniesie. Krytykuje, krytykuje, krytykuje. Rzadko chwali, ale chwali. Zakłada kolorową perukę, kiedy ma ku temu powody. Nie zostawi suchej nitki na Saganie, któremu wypłaca ponad cztery bańki rocznie. Który kocha Alberto Contador – choć kiedyś było inaczej – i Rafała Majkę. Który wywalił Bjarne Riisa. Który jednak nie miałby obiekcji, by odsprzedać Duńczykowi swoją drużynę. To co, że Riisa nie lubi i że ten szkodzi kolarstwu. Biznes to biznes, przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Tinkova się lubi albo nie lubi. Dziwnym trafem jednak, każdy go słucha. Jest to związane zapewne z wielkim show, jakie milioner robi wokół swojej osoby. Niech robi. Z tymże Tinkov mimo swojego szaleństwa i bycia clownem stwierdza fakty, aż tak rzeczywiste, że inni boją się je nawet wymówić. Jak chociażby, że organizatorzy wyścigów, nie raz nie dwa, nie potrafią sprostać tak prostemu zadaniu, jak zmęczonym zawodnikom – i o zgrozo, zmęczonemu przejażdżką Tinkovowi – zapewnić hotelową klimatyzację. Kiedyś proponował milion euro do podziału światowej czołówce, jeśli ta wystartowałaby we wszystkich grand tourach. Mówił o ewentualnym skróceniu zarówno Giro, Vuelty, jak i Touru, co oczywiście niezbyt spodobało się ASO. Mówił też o finansowej supremacji teamu Sky, z którym w walce Tinkoff nie ma większych szans. Bo Brytyjczycy mają finansową pewność i perspektywiczność, a Tinkov być może po zakończeniu kariery przez Contadora nie będzie miał żadnej perspektywy, ponieważ się po prostu z tym kolorowym cyrkiem pożegna.

Tinkov traktuje swoją ekipę i swoich zawodników jak zabawki, jak spełnienie własnych dziecięcych marzeń. Inni chcieli dostać pod choinkę ciuchcię, Oleg chyba od samego początku chciał być właścicielem kolarskiego zespołu. I się nim stał, drugi raz w karierze. Kiedyś prowadził  Tinkoff Credit Systems, gdzie jeździli J­örg Jaksche i Tyler Hamilton. Problem Tinkova tkwi w tym, że zabawka, jak to z zabawkami bywa, służy do bawienia się, nie do mnożenia finansowych zasobów. Problem drugi tkwi w tym, że Tinkov świetnie sobie zdawał sprawę z tego, iż będzie dokładał z własnego portfela. Wiedział, na co się pisze. A teraz narzeka i ględzi o dominacji chłopaków Brailsforda.

Problem trzeci tkwi w tym, że chęć do budowania sensacji i urzędowania na pierwszych stronach gazet jest u Tinkova znacznie większa niż chęć do przyznania się, że mu tak naprawdę na kolarstwie trochę zależy. Chociaż rosyjska gospodarka zalicza dołek, co odbija się negatywnie na akcjach magnata, ten nadal wykłada niemałą kasę. Chociaż wygraża się, że przestanie wspierać ekipę, jeśli nie zmieni się ekonomiczny model kolarstwa, będzie w dalszym ciągu wyciągał z kieszeni zielone. Bo Tinkov musi być w centrum, taki widocznie ma charakterek. Jak nie będzie teamu, to nie będzie Tinkova. Dlatego też zawsze wspomina, że ktoś może “spróbować” kupić od niego grupę. O sprzedaży definitywnej nie ma mowy.

Czy kolarstwo potrzebuje takiego gościa? Tak. Z jednej strony niestety kopiuje na światową skalę polski system finansowania ekipy: jest darczyńca, darczyńca daje kasę i łoży tak długo, jak chce i może. Taki pan na zagrodzie równy wojewodzie. Z drugiej strony pcha całe kolarstwo do przodu poprzez swoje niektóre absurdalne pomysły, nad którymi trzeba się jednak wpierw pochylić, by je odrzucić, czy nad ściągnięciem do siebie prawdziwych gwiazd. No i w końcu podpisał kontrakt z Majką, Bodnarem i Poljańskim 🙂

Kolarstwo nie jest dla bogatego, rozpieszczonego jachtami i prywatnymi samolotami Tinkova biznesem, manufakturą rubla. Jeśli już, to jest autopromocją z kolarstwem w tle. Jest zabawką w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Bawimy się nie po to, by następnie samochodzik wylądował w szufladzie. Bawimy się po to, bo kochamy to robić. Bawimy się jednymi maskotkami, a inne wyrzucamy do kosza (jak Riis). Kiedyś Tinkov wydorośleje i zabawka mu się znudzi. Jednak wtedy być może, struktury finansowania zawodowych grup ulegną zmianie.

Do tego czasu niech Tinkov nadal ględzi swoje, robi swoje, werbalnie atakuje. I chociaż trzeba go traktować z lekkim przymrużeniem oka, to należy też przyznać, że paradoksalnie swoim stylem komunikowania się czyni wiele dobrego. Obojętnie czy się z nim zgadzamy czy nie. I w przeciwieństwie do ASO on dokłada do swojego sklepu z zabawkami. Bliżej mi do szalonego browarnika niż do dbających jedynie o swoje interesy Francuzów.