Danielo - odzież kolarska

Podsumowanie Vuelta a España 2015

Przez trzy tygodnie byliśmy świadkami wspaniałego ścigania po hiszpańskich szosach. Ostatni z tegorocznych Wielkich Tourów przyniósł nie mniej emocji niż dwa pozostałe. Zasługa to nieprzewidywalnego pierwszego tygodnia, morderczych górskich końcówek oraz walki i zwrotów akcji do samego końca wyścigu. Za nami Vuelta a España 2015.

Król z Sardynii

Fabio Aru, jeżdżący w kazachskiej Astanie, może być dumny ze swojego pierwszego zwycięstwa w trzytygodniowych zmaganiach. Od samego początku nie opuszczał czoła klasyfikacji generalnej. Wyścig rozegrał idealnie i choć końcowa przewaga nie imponuje, to patrząc z perspektywy trzech tygodni, zwycięzca mógł być tylko jeden. Nie można też zaprzeczyć, że spośród faworytów Aru był najmocniejszy na górskich odcinkach. Po walce na sekundy z Purito Rodriguezem, a następnie po dobrej czasówce i wymęczeniu Toma Dumoulina na przedostatnim etapie wreszcie dopiął swego i do dwóch podiów Wielkich Tourów dodał trzecie, dotychczas najcenniejsze. Jest to spory krok w karierze Sardyńczyka. Nie pierwszy raz jest on liderem ekipy w trzytygodniowym wyścigu, ale po raz pierwszy był tak blisko końcowego zwycięstwa i swoją szansę wykorzystał.

Dużą rolę odegrała również jego drużyna. Nawet niektórzy faworyci tegorocznego Tour de France nie dysponowali taką mocą ogniową, jak Astana na Vuelcie. Niezawodny w tym sezonie Mikel Landa raz tylko nie posłuchał kierownictwa i odjechał w siną dal po zwycięstwo etapowe. Przez resztę etapów, zwłaszcza w drugiej części wyścigu, sumiennie pracował na rzecz swojego lidera i razem z L.L.Sanchezem i Diego Rosą prowadzili swojego lidera przez góry. Kierownictwo ekipy, dzięki temu sukcesowi, zdążyło już zapomnieć o niefortunnym incydencie z początku wyścigu, kiedy to z hiszpańskiego Touru wyrzucony został Vincenzo Nibali za niedozwoloną pomoc samochodu.

Aru za rok planuje udział w Wielkiej Pętli. Astana ewidentnie na niego stawia, ale nic innego jej nie pozostaje po zawodzie Nibalim w Wielkiej Pętli i po tym, czego Sardyńczyk dokonał w Hiszpanii.

Wielki Holender

Największa sensacja tegorocznego wyścigu to bez wątpienia Tom Dumoulin. Zdziwienie wzbudziła zaskakująca łatwość, z jaką kolarz Gianta pokonywał podjazdy razem z najlepszymi góralami. Dotychczas nie był uważany za specjalistę od jazdy w górach, pozornie nie posiada również wyglądu typowego dla przedstawiciela tej specjalności. W tym kontekście może dziwić, że Holender waży dokładnie tyle, ile Chris Froome, przy minimalnie mniejszym wzroście. David Brailsford już orzekł, że Dumoulin powinien skupić się na Tour de France. Kolejni eksperci prześcigają się w wieszczeniu młodemu zawodnikowi wielkiej przyszłości. On sam jednak jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji odnośnie kierunku rozwoju swojej kariery. Na razie jedzie do Richmond, aby przekonać się, czy mocno na Vuelcie nadwyrężone siły wystarczą do medalu w jeździe na czas.

Tegoroczna Vuelta pokazała, że drzemie w Holendrze ogromny potencjał. Kiedy w czerwcu, podczas Tour de Suisse, kończył królewski etap na dziesiątym miejscu z niewielką stratą do czołówki, nikomu nie przeszło przez myśl, że trzy miesiące później będzie radził sobie fantastycznie na najtrudniejszych etapach w historii hiszpańskiego wyścigu i jednego dnia dobrej formy zabraknie mu do tryumfu w Wielkim Tourze. Nikt też by pewnie przed wyścigiem nie przypuszczał, że spośród zawodników ze znakomitego rocznika 1990, to Dumoulin będzie drugim po Quintanie, który aż tak zbliży się do zwycięstwa w trzytygodniowych zmaganiach. Jego walka z Estebanem Chavesem w pierwszym tygodniu wyścigu, to z pewnością jeden z bardziej emocjonujących obrazków tego sezonu. Młody Kolumbijczyk, wygrywając dwa etapy i kończąc wyścig na piątej pozycji, również pokazał swój wielki talent. On w przeciwieństwie do Dumoulina nie będzie miał problemu z wyborem ścieżki kariery.

Hiszpańska armada już nie taka straszna

Czołowi hiszpańscy zawodnicy, jak co roku, byli widoczni w swoim narodowym wyścigu. Z wyjątkiem Purito Rodrigueza, który dzielnie walczył w drugim tygodniu o zwycięstwo, a po słabszej czasówce o podium, Hiszpanie nie mieli w klasyfikacji generalnej tyle powodów do radości co zazwyczaj. Mały Katalończyk, po dwóch wygranych w tym roku etapach podczas Tour de France, odnalazł drugą młodość i nawiązał do swoich najlepszych grandtourowych występów. W końcówkach, zakończonych piekielnie ostrymi krótkimi podjazdami znowu brylował i odrabiał cenne sekundy. Nic nadzwyczajnego jednak się nie stało. Na czasówce w Burgos stracił sporo czasu i musiał zapomnieć o walce o końcowe zwycięstwo, a podczas przedostatniego etapu drugie miejsce obronił różnicą jedynie 12 sekund.

Dzielnie pomagał mu dość aktywny w całym wyścigu Daniel Moreno. Sam zdołał zmieścić się w czołowej dziesiątce klasyfikacji generalnej i pokazać w kilku trudniejszych fragmentach wyścigu. Na szczególne wyróżnienie zasługuje niewątpliwie jego praca na rzecz Rodrigueza podczas etapu w Andorze, kiedy pomagał swojemu liderowi minimalizować straty do wściekle szarżującego Aru.
Movistar, pod wodzą Jose Luisa Arietty, na Vueltę przyjechał z jasnym celem zwycięstwa, ale sił, zostawionych w lipcu na francuskich szosach, jego liderzy w pełni nie odzyskali. Alejandro Valverde wygrał w pierwszym tygodniu etap, ale w drugiej części wyścigu jego forma zmieniała się z dnia na dzień. Straty w górach, częściowo zrekompensowane świetnie przejechaną czasówką, dały ostatecznie doświadczonemu Hiszpanowi siódme miejsce, najgorsze(!) w historii jego startów w Vuelcie. Nie udało się Valverde w tym roku po raz siódmy stanąć na podium, ale dziewiąta wizyta w czołowej dziesiątce wyścigu nie zasmuciła Hiszpana. Po zdobyciu podium Tour de France, więcej nie mógł tu osiągnąć. Jego klubowy kolega, Nairo Quintana, prezentował bardziej równą formę w górach, choć daleko mu było do pokazów mocy, jakie mogliśmy oglądać pod koniec lipca. Czasówkę, podobnie jak Valverde, rozegrał idealnie i po ataku na przedostatnim etapie wskoczył na czwarte miejsce. Sił na więcej nie starczyło, ale Kolumbijczyk pierwszy raz w karierze połączył dwa Wielkie Toury na wysokim poziomie i zdobył kolejne doświadczenie. Jeżeli i w przyszłym sezonie zdecyduje się na podobne połączenie, możemy być świadkami ciekawego starcia z Alberto Contadorem, który już zadeklarował chęć startu w Tourze i Vuelcie.

Aktywnie Vueltę przejechał również Mikel Nieve, lider ekipy Sky po upadku Chrisa Froome’a. Ósme miejsce to najlepsza lokata w Wielkim Tourze dla doświadczonego Baska i potwierdzenie poziomu, który Nieve utrzymuje od lat.

Historyczny sukces

Lepszego prezentu urodzinowego nie mógł sobie zrobić Rafał Majka. Udany atak na podium i walka do samego końca dały pierwsze od przeszło dwóch dekad miejsce na podium Wielkiego Touru dla polskiego kolarza. Lokata ta nie jest sensacją, Polak wymieniany był bowiem przed wyścigiem jako jeden z mocnych kandydatów do podium. Sukces to jednak niesamowity, bo dawno już nie widzieliśmy jak polski zawodnik rywalizuje jak równy z najlepszymi góralami wyścigu. Niefortunny pierwszy górski etap zakończył się dla Rafała rozbitym kolanem i sporą stratą, ale potem było już tylko lepiej. Majka z każdym dniem jechał coraz lepiej i mimo słabszego początku trzeciego tygodnia, kiedy, jak sam mówi, zawalił jazdę na czas, nie poddał się. Po dwójkowej akcji z Quintaną, również walczącym o poprawę zajmowanej lokaty, wskoczył na trzeci stopień podium. Gdyby nie mocna pogoń Rodrigueza i Moreno, Majka mógł skończyć cały wyścig nawet na drugim miejscu. Styl, w jakim Polak przejechał trzy tygodnie, nie zawsze spotykał się z aprobatą, ale końcowy wynik pokazał, że ekipa wiedziała co robi i nie wymagając od Majki niepotrzebnych i kosztownych ataków na każdym etapie. Lepszej Vuelty w wykonaniu kolarza z Zegartowic nie mogliśmy sobie wymarzyć.

Oddana drużyna, której trzon stanowili Paweł Poljański i Jesper Hansen, pomagała Majce na każdym górskim etapie. Siłą przebicia może nie dorównywała Astanie, ale swoje zadania wypełniała znakomicie. Poljański poza pracą na górskich odcinkach próbował również szczęścia w ucieczkach i obok Majki był najbardziej widocznym zawodnikiem swojej ekipy.

Sprinty, których nie było

Organizatorzy nie postawili w tym roku na płaskie etapy. Policzyć można je było na palcach jednej ręki, podobnie jak rasowych sprinterów z najwyższej półki, którzy przybyli do Hiszpanii. John Degenkolb był murowanym faworytem sprinterskich końcówek, ale ostatecznie musiał ratować się jednym zwycięstwem, odniesionym rzutem na taśmę w Madrycie. Niemoc przełamał Peter Sagan, tryumfując na jednym odcinku. Jeszcze przy względnie pełnej obsadzie, trudny finisz wygrał młodziutki Caleb Ewan, zaskakując przy tym Degenkolba i Sagana. Danny van Poppel i Kristian Sbaragli również wykorzystali swoje okazje i po chaotycznych sprintach sięgnęli po swoje pierwsze tryumfy etapowe w trzytygodniowym wyścigu. To nie był wyścig dla sprinterów. Nie pojawili się tu w ramach przygotowań do mistrzostw świata tegoroczni królowie sprintu, czyli Greipel i Kristoff. Nacer Bouhanni przewrócił się i musiał się wycofać na samym początku. Organizatorzy Vuelty pokazali, że na sprinterach im nie zależy, woleli za to urozmaicić końcówki krótkimi podjazdami, dzięki czemu mogło pokazać się jeszcze większe grono zawodników.

Wykorzystać swoje pięć minut

Chwile chwały mieli również autorzy udanych ucieczek. W tym roku było ich całkiem sporo, a styl tych zwycięstw należy z pewnością ocenić najwyżej spośród podobnych prób we wszystkich tegorocznych Wielkich Tourach. Samotny rajd Nelsona Oliveiry po oderwaniu się od towarzyszy ucieczki poprawił w niesamowitym stylu tryumfator etapowy z Tour de France, Ruben Plaza. Hiszpan popisał się 117 – kilometrową samotną ucieczką w górach i wygrał przedostatni etap wyścigu. Na wyróżnienie zasługuje też Fränk Schleck, zwycięzca etapowy królewskiego odcinka wyścigu. Najpierw sam przez większość czasu pracował w ucieczce, a następnie jednego po drugim odczepiał towarzyszy niedoli i samotnie dotarł na metę. Również młody Bert-Jan Lindeman zgarnął etap w pierwszym tygodniu, a powracający po przewlekłej kontuzji Alessandro de Marchi w drugim.

Nie tylko ściganie

Przebieg etapów przyniósł sporo emocji, ale i sytuacje około wyścigowe przyniosły sporo dyskusji, a nieraz kontrowersji. Wyniki pierwszego etapu, drużynowej czasówki, ze względu na zły stan nawierzchni, nie zostały zaliczone do klasyfikacji generalnej. Z wyścigu we wczesnej fazie wypadł też Vincenzo Nibali, ukarany za pomoc samochodu ekipy. Włoch „na klamce” przejechał kilkaset metrów i sędziowie postanowili wyrzucić go z wyścigu. Dyskusja na temat pomocy ze strony wozów technicznych przetoczyła się w pierwszych dniach po incydencie, ale szybko ucichła i podobnych przypadków, od lat należących do krajobrazu kolarskiego, możemy spodziewać się jeszcze nie raz.

Drugi z faworytów, Chris Froome, pożegnał się z wyścigiem dzień po morderczym etapie szosami Andory. Wtedy to upadł na początku odcinka i dojechawszy do mety ze złamaną kością w stopie, następnego dnia już nie wystartował. Przemysław Niemiec z wyścigiem pożegnał się jeszcze wcześniej, bo już na pierwszym etapie i po upadku musiał zostać przetransportowany do szpitala. Obyło się na szczęście bez złamań. Tyle samo szczęścia nie miał niestety Kris Boeckmans, który po kraksie na ósmym etapie spędził ponad dziesięć dni w stanie sztucznej śpiączki i wybudzony został dopiero pod koniec wyścigu. Upadł również Peter Sagan, ale nie sam, lecz przy pomocy udziale nieodpowiedzialnego kierowcy motocykla. Oleg Tinkov groził nawet wycofaniem drużyny z wyścigu, ale po kolejnych gwarancjach ze strony organizatorów, zmienił zdanie. Był to już kolejny przypadek potrącenia zawodnika przez motocykl na trasie, rozpoczęły się już więc prace nad rozwiązaniem tego niezwykle istotnego problemu.

Podsumowanie

Przez trzy tygodnie oglądaliśmy pasjonujące widowisko. Od początku nie było jednego oczywistego faworyta do końcowego zwycięstwa. Pierwszy tydzień przyniósł masę niespodzianek z formą Chavesa i Dumoulina na czele. Drugi tydzień, który wbrew pozorom nie przyniósł zdecydowanych rozstrzygnięć, oddał pole ostatnim dniom, które mimo teoretycznie niesprzyjającej trasie okazały się najciekawsze. Wielkie Toury mają to do siebie, że trwają trzy tygodnie i walka toczy się do samego końca. Tegoroczna Vuelta pokazała, że żaden rezultat nie jest pewny aż do końcowego etapu. Wszystkim wytrwałym, którzy dojechali do Madrytu należy się największy szacunek, poza konkurencją pozostaje jednak Adam Hansen, który właśnie ukończył swój trzynasty Wielki Tour z rzędu i już wypatruje przyszłorocznego Giro d’Italia. A my razem z nim.

fot. Javier Belver / Unipublic