Danielo - odzież kolarska

Widziane z kanapy #6

Nie jestem pewien, ale jesteśmy chyba świadkami najciekawszego i najmocniejszego Tour de Pologne ostatnich kilku lat. Tak to przynajmniej wygląda z perspektywy fotelowej, bo dzisiejszy dzień i etap spędziliśmy w aucie. Było ciekawie, bardzo ciekawie. I sympatycznie.

Zaczęło się od Tour de Pologne Amatorów. Zabawa, fun, radość, prawie dwa tysiące uczestników. A to wszystko mimo faktu, że impreza ta organizowana jest poniekąd przy okazji. Przy okazji wyścigu elity. Do Bukowiny z rowerami pędziły tłumy i to one odpowiedzialne są za wyjątkowy klimat przede wszystkim na Gliczarowie. Amatorzy generują super aurę. Komuś się zerwał łańcuch, ktoś inny mu go skuł. Kogoś trzeba popchać, to się go popchało. Szkoda, że dla wszystkich zabrakło pamiątkowych medali.

No dobra, teraz etap zawodowców. Rundy przez Ząb i Gliczarów mają to do siebie, że z reguły scenariusz się powtarza. Podobnie było i tym razem, ale… Zaczęło się od złożenia życzeń urodzinowych Davide Rebellinowi, który świętuje jutro. Czesław Lang odśpiewał mu przez radio po włosku „100 lat”. Davide oczywiście tego nie słyszał, bo się już ścigał.

Potem co pięć minut: „Atakuje numer 11”. Kwiato, tęczowa koszulka. Jeden raz, drugi raz, trzeci raz. Z nim Gołaś, z nim Poljański z pocerowaną koszulką, bo podobno jest kryzys:), Paterski, Marczyński, Niemiec i Mihaylov, któremu przed startem Wadek dawał szybkie wytyczne. A to wszystko w niesamowitym skwarze.

Sytuacja zmieniała się z prędkością syreny z silnikiem merca. Szybko. I kiedy Kwiatkowski już nie mógł, kiedy na przedostatnim Gliczarowie po prostu się zajechał, bo dał z siebie ponad 100 procent na obecną chwilę, kiedy nie było przy nim żadnego samochodu, akurat jechaliśmy za nim. Ważniejsze jednak co działo się wokół niego. Kilku amatorów z Tour de Pologne, inni na rowerach, Copernicus ustawił się wokół Michała i kręcił razem z nim dopingując, motywując. To samo kibice. Wspierali jak mogli, na ile się udało. Brawo. Do jutrzejszej czasówki Kwiato już jednak nie przystąpi.

Apropos kibiców. Nie wiem, czy tysiące, ale na Gliczarowie były na pewno setki. Cudnie. Jak na jakieś alpejskiej czy pirenejskiej przełęczy. Na Gliczarowie, nie na Ścianie Bukovina, bo umówmy się, ta druga nazwa jest nazwą sponsorską. To nie jest Ściana Meerane, która nigdy w takiej nomenklaturze nie zaistniała w programie Wyścigu Pokoju, ani Góra Holendrów (Alpe d’Huez). To jest po prostu Gliczarów. Stromy Gliczarów.

Wiadomo, że wyścig robią kolarze i trasa. I tu trzeba przyznać, patrząc na dwa ostatnie dni, że ten Tour de Pologne jest trochę inne niż wszystkie. Ciekawszy i taki jakoś bardziej, no bardziej inny. Nie wygrywa Majka, Polaków nie ma w dychu, lecz są aktywni i jadą ile w lezie. Kiedy dochodzi do decydującej selekcji, w tym roku ich nie ma. Są inni serwując nam też niezłą dawkę emocji.

Że dzisiaj mniej ironicznie? Wynika to z tego, że etapu nie musiałem oglądać w publicznej TV. I to wielka różnica. Bo Tour de Pologne, podkreślmy to jeszcze raz, jest całkiem fajnym wyścigiem. Mimo balonów, wielkich reklam, sponsorów, nieraz sztucznego nakręcania klimatu – trzeba to przełknąć. To fajny wyścig z dwoma naprawdę fajnymi górskimi etapami. Że po rundach? Osobiście nic przeciwko nie mam. Dla fanów to święto. Pytanie tylko: czy to muszą być tylko dwa fajne etapy? Pozostawmy to.

A jak będzie jutro? ITT oglądane w telewizji. Znów może być śmiesznie 🙂