Danielo - odzież kolarska

Widziane z kanapy #1

We włosach żel, a w nogach niesamowity power, który dał mu osiem zwycięstw etapowych w Tour de France. Kiedyś, kiedyś, cztery lata temu Marcel Kittel ścigał się w Tour de Pologne jego nazwisko nic nikomu nie mówiło. Poznałem go trzy, dwa miesiące wcześniej w Berlinie.

Wtedy Marcel wygrał pierwszą edycję ProRace. Bardzo fajny wyścig, świetnie zorganizowany. Przed kolumną wyścigową, przed ucieczką, jechał samochód – nie pilot wyścigu – , a w nim siedział speaker, który na bieżąco opisywał sytuację na trasie. Tak, by kibice stojący za barierkami wiedzieli, co jest grane. Super sprawa, trochę jak za czasów Wyścigu Pokoju.

No, i właśnie cztery lata temu go spotkałem. Powiedział, że wybiera się do Polski. Gadka szmatka. Kiedy już przyjechał na Tour de Pologne ponownie zamieniliśmy kilka słów. Potem coraz więcej, po każdym etapie. Pytał, jak wyglądają profile następnych odcinków, na co nastawić się w Katowicach. Na mecie mieliśmy jedno miejsce, gdzie zawsze byliśmy umówieni. Przy kontroli antydopingowej… Sympatyczny gościu. Dał nawet czapkę ze swoim autografem. Wstyd się przyznać, ale nie wiem, gdzie się podziała:)

Kto by wówczas przypuszczał, że Kittel zostanie królem sprintu na „Wielkiej Pętli”? Kto by się spodziewał, że jako ten król sprintu nie zostanie wysłany na tegoroczną edycję Grand boucle po chorowitej wiośnie? Teraz Marcel jedzie w Tour de Pologne, na samym początku wystrzelił niezłą rakietę. Dobrze, bo to dla niego ważne zwycięstwo. Takie na przełamanie. Chociaż z drugiej strony szkoda Caleba Ewana. Ach ta młodość…

Etap obserwowany w telewizyjnym pudełku na TVP. Jak na razie jest ok., na całościowe odniesienie się do relacji przyjdzie jeszcze czas. Na razie tylko jedno: żonka, która na kolarstwie się nie zna, stwierdziła, że tak naprawdę mało o kolarstwie słyszała… Z dnia dzisiejszego zapamiętałem kilkanaście razie wymienioną Wisłostradę, i jak bardzo to ona jest długa. Naście razy ślimak na Karowej. Kilka razy informację o rewitalizacji nabrzeża Wisły. Piękną panoramę Warszawy. Sikawkę. Zielony Żoliborz. I leżące gdzieś balony. Nie wiem, czy padły, czy były nienadmuchane. Może w upale zrobiły sobie krótką przerwę.

I ten ostatni zakręt, jakieś 100 metrów przed metą. Gadałem nie tak dawno zresztą z szefem Tour de Suisse, który tłumaczył, jak to bardzo organizatorzy na ostatnich kilometrach zastanawiają się nad każdym zakrętem. Czy nie za blisko, czy zbyt niebezpiecznie. Patrząc w TV wydawało się, że na Placu Teatralnym meta znajdowała się trochę za blisko. Nie znam aż tak dobrze stolicy, dlatego nie mam bladego pojęcia, czy było to rozwiązanie wymuszone, może nie było innego, ale nie tylko ja miałem zastrzeżenia.

A tak poza tym to podwójne kryterium uliczne bez tłustych okrążeń i bez większej historii. Jutro i pojutrze zapewne znowu będzie uciekał ktoś z kadry i z cycków. W końcówce ich dojdą i wygra Kittel (?). Nie miałbym nic przeciwko.