Danielo - odzież kolarska

Różowe historie: ofiary

Jedynie śmierć kolarza, może przyćmić piękno kolarstwa.

Gdy podczas transmisji trzeciego etapu Giro 2011 komentatorzy podali informację o kraksie, nikt nie myślał o najgorszym. Ot, kolejna kraksa, kolejny obojczyk, kolejne rozdarte spodenki – za parę godzin na Twitterze zobaczymy zdjęcia “szlifów” albo zdjęcie RTG, usłyszymy o kolejnych celach. Dźwięk upadających rowerów jest tak samo związany z kolarstwem, jak gest wznoszonych na mecie rąk. Nikt jednak nie spodziewa się, że kolejna kraksa może być tą ostatnią.

“Jego serce przestało bić” ogłosił ze smutkiem jeszcze w trakcie tej samej transmisji legendarny Auro Bulbarelli. 26-letni Wouter Weylandt upadł o jeden raz za dużo. Zjeżdżając razem z peletonem z Passo del Bocco obrócił się do tyłu, zahaczył pedałem o kamienną ścianę… Cały kolarski świat się wtedy zatrzymał, zawodnicy, kibice, kolarzy amatorzy ze smutkiem patrzyli w stronę okolic Rapallo.

Urodzony w Gandawie Weylandt był czwartą i miejmy nadzieję ostatnią ofiarą Giro d’Italia. Rozpoczynający swoją karierę w belgijskim Quick Stepie dał się zapamiętać polskim kibicom wykazując się regularnymi finiszami i zabierając do domu koszulkę lidera klasyfikacji punktowej. W wielkich tourach udało mu się wygrać etap na hiszpańskiej Vuelcie (2008) i włoskim Giro (2010).

Pierwszym kolarzem, który zakończył swoje życie na Giro d’Italia był Orfeo Ponsin. Ścigający się drugi rok na najwyższym poziomie, był mało znanym zawodnikiem, któremu najlepsze lata na karierę zabrała II wojna światowa. Jadąc z numerem 56 dla drużyny Fréjus nie zmieścił się na drodze, zjechał na pobocze i z impetem uderzył w przydrożne drzewo.

Start wyścigu dookoła Włoch na Sycylii w 1976 roku okrył kolarski świat żałobą. Jadący w legendarnej hiszpańskiej drużynie KAS Juan Manuel Santisteban pomagał wrócić do peletonu swojemu drużynowemu koledze. Na jednym z ostrych zakrętów źle ocenił prędkość i wypadł z szosy uderzając głową w metalową barierę. Wygrywając etap i pierwszą różową koszulkę wyścigu Patrick Secru, nie miał pojęcia o tym co wydarzyło się za peletonem. Kolejny etap miał uczcić pamięć tragicznie zmarłego kolarza, a dyrektor wyścigu Torriani obiecał Hiszpanom, że jeden z nich będzie mógł wygrać etap. Niestety, chęć zwycięstw i utrzymania koszulki zwyciężyła nad żałobą. Ani peleton, ani Secru nie myśleli nawet o umożliwieniu kolarzom z Iberii zwycięstwa i przejęcia koszulki lidera.

25 lat wcześniej przed Weylandtem los odebrał kolarstwu kolejnego syna. W swoim drugim sezonie w roli zawodowca i drugim Giro d’Italia w kraksie na pierwszym etapie uczestniczył Emilio Ravasio. Jak w dziesiątkach innych kraks, w których brał udział wstał, sprawdził siebie i sprzęt by ruszyć dalej. Po powrocie do hotelu gorzej się poczuł i został zabrany do szpitala. Niestety, podobnie jak w 10 lat wcześniej start wyścigu na Sycylii okazał się tragiczny. Jeżdżący w barwach włoskiej drużyny Atala Ravasio zapadł w śpiączkę i zmarł kilka dni przed zakończeniem Giro.

Oby kolarski los, nie zmuszał nas więcej do takich chwil zadumy.

Zdjęcie: Daniele Badolato / Lapresse