Pierwszym liderem tegorocznego Giro d’Italia został Simon Gerrans, którego drużyna Orica-GreenEdge wygrała prawie 18-kilometrową jazdę na czas z San Lorenzo Mare do San Remo – w San Remo, gdzie doświadczony Australijczyk triumfował w 2012 roku na trasie „Primavery”.
San Remo jest dla mnie bardzo szczególnym miejscem, dla mojej ekipy również. Czuję się zaszczycony, że mogłem przekroczyć linię mety jako pierwszy i tym samym założyć maglia rosa. Przygotowaliśmy się na tę czasówkę, studiowaliśmy jej trasę. Mamy w grupie kilku specjalistów od jazdy na czas, dlatego nasz plan był jasny – zwycięstwo
– tłumaczył 34-letni Gerrans.
Przyznał, że strategia przewidywała bardzo mocny początek, bo:
druga część czasówki była o wiele cięższa, tym trudniej byłoby w niej uzyskać przewagę. Wszyscy wykonali dzisiaj perfekcyjnie przydzielone im zadania. Powinienem podzielić różową koszulkę na dziewięć kawałków i podzielić się z kolegami, a potem jeszcze na 50 kawałków i dać je wszystkim innym pomocnikom naszego teamu. Chcielibyśmy utrzymać ten trykot tak długo, jak to możliwe.
Na drugim miejscu w sobotę wjechała drużyna Tinkoff Saxo z kapitanem Alberto Contadorem.
Zawsze chce się wygrać, ale i tak jesteśmy zadowoleni. Myślę o klasyfikacji generalnej. Różnice czasowe między faworytami nie są wielkie. Astana traci tylko sześć sekund, tym samym Fabio Aru traci do nas sześć sekund
– powiedział „Księgowy”.
19 sekund do Orica-GreenEdge stracił Etixx-Quick Step, który ostatecznie uplasował się na czwartej lokacie.
Sądzę, że mamy za sobą dobry dzień. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo wygrać w San Remo tym bardziej, że nasz team akurat nie był budowany pod tą jedną drużynówkę
– mówił Rigoberto Uran.
fot. ANSA / DAL ZENNARO – ZENNARO – PERI