Danielo - odzież kolarska

Piwo szczęścia na dwa palce

Unbelievable. Jeszcze trzy, cztery lata temu dychę Patery w Amstel Gold Race świętowalibyśmy jak zwycięstwo. A teraz? Jak mamy świętować triumf Kwiatka? Jak mistrzostwo świata? Przecież już nim jest!

Na naszych oczach pisze się niesamowita historia polskiego kolarstwa. Co ważniejsze historia pisana nie tylko rowerem i nogami Kwiatkowskiego, ale również wszystkich innych naszych biało-czerwonych reprezentantów. Wszyscy zdążyli już o tym wyprodukować tuziny tekstów, więc ile można. Można jednak i to można jeszcze długo. Bo jesteśmy świadkami czegoś wspaniałego, a to cieszy szczególnie.

Dzisiejsza wygrana Kwiatka jest nawet ważniejsza niż jego tęczowa koszulka, choć prawdopodobnie bez złotego medalu nie byłaby możliwa. Przynajmniej nie tak szybko możliwa. Mistrz świata zawsze jest na świeczniku, każdy patrzy na jego nawet najmniejszy ruch. Coś wiedzą o tym Philippe Gilbert czy Rui Costa, którzy przez kilka miesięcy nie mogli się uporać z tzw. klątwą. A Michał? A Michał tę klątwę całkowicie zlał. Zdawał sobie sprawę, że nikt mu nie zaserwuje zwycięstw na tacy, że nikt mu ich nie odda. Co więc mu pozostało? Zmotywować, zmobilizować się i próbować. Cały czas próbować. Pokazać, że tęcza nie jest przeszkodą, tylko że tęcza może dodać skrzydeł.

I dodała. Od zeszłorocznych mistrzostw świata Kwiatkowski jest kimś. Big playerem. Kolarzem z nazwiskiem i to dopiero w wieku 25 lat. Kolarzem, z którym inni się liczą. Kolarzem, którego boi się choćby taki Nairo Quintana. Najpóźniej na północy Hiszpanii gwiazda Kwiatka zabłysła, rozpromieniała. Ponferrada jednoznacznie dowiodła, że Michał nie jest jedynie materiałem na dobrego, bardzo dobrego zawodnika, za którego był uznawany, tylko już ukształtowanym szosowcem. Lecz proces (u)kształtowania cały czas trwa, Kwiatkowski zbiera wciąż doświadczenie. Zabrzmi to jak jakieś sztampowe powiedzenie wygłoszone wśród kolegów przy szklaneczce złotego trunku, ale u Kwiatkowskiego to rzeczywistość: on się naprawdę uczy z wyścigu na wyścig i staje się o ten jeden wyścig mądrzejszy. Analizuje, co zrobił źle, co można byłoby polepszyć. Jak widać, to procentuje.

Dla Flowermana Ponferrada była punktem kulminacyjnym z jednej, i punktem wyjściowym z drugiej strony. Tam zakończył się pewien etap, rozpoczął natomiast kolejny. Wszystko wskazuje na to, że ten nowy będzie (i nawet już jest) wybrukowany jeszcze większymi sukcesami. A będąc przy brukach, to kto wie, może Kwiato „przeprosi” się, choć akurat to niezbyt pasujące słowo, z flandryjskimi klasykami?

Na mecie Kwiatkowski, po profesorsku rozegranej końcówce, podniósł ręce do góry, popatrzył się za siebie i wykrzyczał coś pełną piersią. Potem stanął na podium i w nagrodę otrzymał obligatoryjny kufel piwa, na który zasłużył sobie też nie mniej fenomenalny Maciek. Przyznajcie się, kto w domu poszedł do lodówki i otworzył swoją puszkę? Na zdrowie! Za naszych, za nasze kolarstwo. Za Walonię i Staruszkę.

fot. Fabio Ferrari – LaPresse