Wypowiedzi po 113. edycji “Piekła Północy”.
John Degenkolb jest drugim Niemcem w historii, któremu udało się wygrać Paryż-Roubaix. Niemiecką flagę do listy zwycięzców 26-latek dopisał 119 lat po pierwszej edycji, którą wygrał, reprezentujący ówczesne Cesarstwo Niemieckie, Josef Fischer.
Wciąż nie mogę uwierzyć w to co się stało. Mediolan-San Remo to było coś, ale triumf tutaj bije na głowę wszystkie inne. Jako dziecko marzyłem o wygranej w Paryż-Roubaix. Dziś nie bałem się, ciężko pracowaliśmy by wyścig kontrolować i to był klucz do sukcesu
– powiedział na mecie wyczerpany 26-latek, który po ubiegłorocznym drugim miejscu dziś sięgnął po wyjątkowe trofeum – kostkę bruku z Roubaix.
10 kilometrów przed metą wiedziałem, że muszę coś zrobić, że muszę improwizować. Czułem się nieźle, miałem jeszcze trochę energii, więc ruszyłem. Wiedziałem, że jadę po wszystko albo po nic
– tłumaczył na mecie Niemiec, który dzięki zwycięstwu w marcowym Mediolan-San Remo i dzisiejszej wiktorii w Paryż-Roubaix powtórzył dublet Seana Kelly’ego z 1986 roku.
Finiszu nie byłem pewny. Dałem z siebie wszystko, nie świętowałem na kresce. Dopiero za linią zdałem sobie sprawę, że jestem pierwszym. Nogi miałem jak z gumy
– dodał uradowany zawodnik z Turyngii.
Degenkolb, który w karierze wygrywał już etapy hiszpańskiej Vuelta a Espana i włoskiego Giro d’Italia, mówił też o swoim rozwoju i wyrastaniu na jednego z najsilniejszych specjalistów od wyścigów klasycznych.
Dobrze jest rozwijać się stopniowo. Kiedy przeszedłem do HTC, a zespół się rozpadł, ludzie pukali się w głowę słysząc, że idę do drugoligowego Skil Shimano. To była najlepsza decyzja w moim życiu. Jesteśmy jedną wielką grupą przyjaciół. Poświęcamy się dla siebie. Robimy co możemy, staramy się dokręcać każdą śrubkę. Te zwycięstwa nie są moje, to zasługa i wysiłek całej ekipy
– powiedział zawodnik niemieckiej ekipy, dziękując osobno kolegom, obsłudze i szefostwu zespołu.
“Kaiser” Degenkolb na finiszu w Roubaix pokonał kolarze ekipy Etixx-Quick Step – Zdenka Stybara. Czech, karierę rozpoczynający niegdyś w przełajach, na ostatnich kilometrach zdołał dojechać do prowadzącej trójki w składzie Degenkolb, Yves Lampaert i Greg van Avermaet, ale na finiszu uznać musiał wyższość niemieckiego sprintera.
Było ciężko. Wiedziałem, że John to jeden z najszybszych zawodników i że trudno będzie go ograć. Po tak ciężkim wyścigu nigdy nie wiadomo, liczyłem na to, że będzie zmęczony. Cóż, każdy z nas czołgał się już na kolanach. To była kwestia tego co jeszcze masz w baku. Dziś nie dałem rady
– podsumował 29-latek.
Gratulacje dla Johna, w finale miałem jedną okazję by zaatakować, ale po prostu nie dałem rady. Zrobiliśmy co mogliśmy, nie możemy narzekać. W kolarstwie liczą się wygrane, mam nadzieję, że za rok nam się uda.
Trzeci na kresce Greg van Avermaet (BMC) cieszył się, że w ogóle wylądował na podium po finiszu z siedmioosobowej grupki.
Nie czułem się dziś najlepiej. Zawsze jadę po zwycięstwo, ale w starciu z Degenkolbem to nie takie proste. Był bardzo mocny, pociągnął nas kilka razy gdy dojechał, a ja nie miałem już siły. Dałem z siebie wszystko by wywalczyć to podium
– powiedział Belg.
Z piątego miejsca zadowolony był za to Martin Elmiger (IAM Cycling). Doświadczony Szwajcar przez cały wyścig w czołówce prezentował koszulkę mistrza Szwajcarii i w ostatecznej rozgrywce znalazł się w czołowej grupce walczącej o zwycięstwo.
Mistrzem nie jestem, skończyłem przedostatni z pierwszej grupki. Ale serio, dziś wszystko poszło bezbłędnie. Nie miałem defektów, nie upadłem. W końcówce liczyłem na to, że Boom rozpocznie długi finisz i pociągnę się na jego kole. Nie wyszło, ale jestem bardzo zadowolony z 5. miejsce. Na ostatnich kilometrach po prostu się trzymałem, nie miałem nic w baku
– relacjonował 36-letni mistrz kraju kantonów.
Elmiger był najstarszym zawodnikiem w czołówce – w czołowej dziesiątce żaden z pozostałych zawodników nie przekroczył 30. roku życia.
Karierę na szosie zakończył za to Brytyjczyk Bradley Wiggins. 34-latek na mecie zameldował się jako 18., po drodze kilkukrotnie atakując i żegnając się z peletonem w ładnym stylu.
Czuję ulgę, że to już za mną. Cieszę się z tego jak poszło, choć było ciężko – wiatr wiał nam w plecy, przez co nie było ani chwili wytchnienia. Fajnie, że mogłem kilka razy zaatakować. Za pierwszym razem udało mi się oderwać i wyjść na niezłą pozycję, ale znalazłem się w grupce, która nie chciała pracować, więc szybko nas złapali
– wyjaśnił zakurzony “sir Wiggo”.
Miałem nogi by wygrać, każdy w tej dużej grupie miał. To mógł być każdy z nas. Wyszło jak wyszło, Degenkolb zasłużył na zwycięstwo, choć końcówka była łagodna, dużo oglądania się i czekania
– ocenił.
Wiggins nie wystartuje już w barwach Team Sky – przenosi się do kontynentalnej ekipy WIGGINS, w barwach której szykował się będzie do igrzysk olimpijskich w Rio de Janerio, by karierę zakończyć złotem w wyścigu drużynowym na dochodzenie.
Cieszę się, bycie zawodnikiem skupionym na klasykach było moim hobby przez ostatnie dwa lata. Starałem się nie myśleć, że to mój ostatni wyścig w ekipie Sky. Wielu kolarzy podchodziło do mnie i gratulowało mi całej kariery. To było bardzo miłe, często byli to zawodnicy z którymi ścigam się od lat, ale nigdy nie zamieniliśmy ani słowa. Cieszę się, że miałem czysty wyścig – żadnych kłopotów, żadnych defektów. Pojechał nieźle, cieszę się, że skończyłem w czołowej dwudziestce
– podsumował ekscentryczny zwycięzca Tour de France z 2012 roku.
fot. ASO/B.Bade
Copyright © rowery.org. Wszelkie prawa zastrzeżone.