Danielo - odzież kolarska

Mauro Santambrogio: “brałem, bo chcę zostać ojcem”

Mauro Santambrogio w rozmowie z serwisem Cyclingnews zapewnia, że sięgnął po testosteron z przyczyn medycznych.

Jak wczoraj informowaliśmy włoski zawodnik, któremu 2 listopada wygasło 18-miesięczne zawieszenie za stosowanie EPO, wpadł na niezapowiedzianym teście, przeprowadzonym 22 października.

Nie mam nic do ukrycia. W czasie kontroli byłem w trakcie leczenia Andriolem. Miałem niski poziom testosteronu, problemy z erekcją i płodnością, dlatego został przepisany mi ten środek

– twierdzi Santambrogio, który ma podpisany kontrakt z Amore e Vita.

Zamierzałem powrócić do ścigania w lipcu przyszłego roku, ale chcę mieć też dziecko, jak każdy normalny człowiek. Podjąłem więc leczenie. Gdybym z tym zwlekał dłużej, może nigdy bym nie został ojcem. W tym czasie nie miałem ofert ze strony zespołów, nie wiedziałem czy będę jeszcze się ścigał. Najwcześniej mogło to nastąpić w lutym, a do tego czasu korzyści z działania testosteronu byłyby żadne.

30-letni Włoch dodał, że pokazał inspektorom antydopingowym receptę na Andriol i jest zdruzgotany tym, że UCI ogłosiło wyniki kontroli, bez szansy wcześniejszego złożenia wyjaśnień.

Zanim pobrali mi krew i mocz, powiedziałem im o wszystkim i pokazałem receptę. Zrobili dokumentację fotograficzną dokumentu i zapisali na formularzu antydopingowym, że byłem leczony Andriolem. O całej sprawie poinformowałem również lekarza przy UCI Mario Zorzoli. Nie rozumiem, dlaczego do dziś nikt nie poprosił mnie o wyjaśnienia.

Andriol, to syntetyczny testosteron, znajdujący się na liście zakazanych leków Światowej Agencji Antydopingowej. Co gorsza dla Santambrogio, jest wyłączony z listy środków, które można warunkowo stosować dla celów terapeutycznych.

Andriol pomaga w zaburzeniach wzwodu, ale jak wykazały badania, efektem ubocznym leku jest zmniejszenie produkcji spermy, czyli nasila problemy z płodnością.

Santambrogio zapowiedział, że nie wystąpi o badanie próbki B, ale ma zamiar walczyć o swoje dobre imię.

fot. Gian Mattia D’Alberto / lapresse