Danielo - odzież kolarska

Sezon sześciodniówek

DSC_0274

Grudzień w kolarstwie był od zawsze początkiem długiej serii sześciodniówek. Rozgrywane na pół żartem, pół serio zawody na torze przyciągały nie tylko rzesze kibiców, ale i największych zawodników. Jedni przychodzili dla wielkiego widowiska z udziałem kolarskiej śmietanki, a drudzy by dorobić do skromnych kontraktów.

Narodziny

Za początek sześciodniowego ścigania się na kolarskim velodromie uznaje się zakład Davida Stantona, mającego przejechać tysiąc mil w sześć dni, jeżdżąc po 18 godzin dziennie. Wystartował 25 lutego 1878 roku w Agricultural Hall w Londynie na klasycznym bicyklu z wielkim przednim kołem i wygrał zakład po 73 godzinach. W czasach bez wielkich wyścigów szosowych, za to z ogromnym zapotrzebowaniem na udowadnianie wytrzymałości ludzkiego ciała, pomysł chwycił. Co raz więcej promotorów organizowało sześciodniowe zawody na wytrzymałość, większość dla cyklistów, ale trafiały się również zawody dla pieszych.

Kolejne zawody odbywały się już z większą liczbą zawodników, a wygranym zostawał ten, który pokonał największą liczbę okrążeń toru. Zawody trwały non stop przez sześć dni, ale zawodnicy mogli dołączać się do rywalizacji i schodzić do spania, kiedy tylko chcieli.

L’Américain

Jednak prawdziwy boom na sześciodniówki przyszedł, gdy pomysł dotarł do nowojorskiej Madison Square Garden. Zawrotne, jak na ówczesne czasy, nagrody doprowadziły zawodników do… stosowania dopingu. Soigneurs dbali, aby zawodnicy mogli ścigać się bez przerwy, poświęcając sen i odpoczynek, na rzecz szaleńczego pędu po deskach. Im bardziej zawodnicy przypominali upiory, tym więcej ludzi przychodziło i płaciło za oglądanie ich nadludzkiej walki.

Śmiałkowie co raz częściej mieli halucynacje a powrót do zdrowia po olbrzymim wysiłku zajmował tygodnie lub nie następował wcale. Zmusiło to władze stanowe, do ograniczenia czasu ścigania do 12 godzin na dobę. Sprytni promotorzy, próbując zachować charakter imprez, postanowili wystawiać nie pojedynczych zawodników, ale dwuosobowe drużyny. Podczas gdy jeden kolarz ścigałby się na torze, drugi odpoczywałby poza nim i mimo ograniczeń ściganie i tak trwałoby non stop całą dobę. Tak narodził się wyścig znany jako wyścig amerykański lub madison, od hali, w której został wprowadzony w życie i spopularyzowany.

DSC_0632

Wyścigi zyskiwały co raz większą popularność i zaczęły również przyciągać towarzyską śmietankę. Sławy takie jaki Bing Crosby czy Peggy Joyce zaczęły oferować nagrody pieniężne, by zmobilizować kolarzy do sprintów w trakcie zawodów. Sprinty zostały, a dolary przekształciły się w regulaminowe punkty.

Olbrzymia popularność za Wielką Wodą pomogła ściągnąć zawody z powrotem do Europy. Pierwsze zawody odbyły się we francuskiej Tuluzie w 1906 roku, a w ślad za nią poszły Berlin, Brema, Frankfurt, Paryż i kolejne europejskie miasta. Z czasem wyścigi straciły nieco swojego zawziętego charakteru, który doprowadził do skrócenia czasu ścigania o połowę. Kolarze ścigali się naprawdę tylko, gdy trybuny się zapełniały, w pozostałym czasie po prostu przejeżdżając kolejne okrążenia. Wielu zawodników w czasie jazdy czytało gazety, a co odważniejsi pisali listy, pedałując jedną nogą, a drugą trzymając na kierownicy i kierując.

Sześć dni?

Po II wojnie światowej format straceńczych wyścigów przez całe sześć dni stracił na popularności w USA – na wyścigi nie przychodzili już celebryci, a zainteresowanie zwykłych ludzi spadało stromo niczym tor kolarski w nawrotach. To samo mogło spotkać zawody w Europie, gdyby nie skrócenie i zintensyfikowanie formy ścigania. Od lat ’60 sześciodniówki odbywały się przez 6 dni, ale tylko od 18 do 2 w nocy. Poza tym, ściganie zostało rozłożone na więcej dyscyplin, ale z madisonem jako główną atrakcją. Wprowadzono wyścig eliminacyjny, wyścigi za derny, spritny czy najszybsze okrążenie.

DSC_0244

Obecnie sześciodniówki rozgrywane i popularne są tak naprawdę tylko w Europie. W latach ponownego rozkwitu po wojnie, na tory kolarskie ściągały największe sławy szosowego kolarstwa – Merckx, Coppi, Moser, van Looy. Ściganie się po torze w zimie pozwalało utrzymać organizm w dobrej formie, ale przede wszystkim dorobić do skromniejszych niż dzisiaj kolarskich kontraktów. Promotorzy chcąc zapełnić velodromy fanami prześcigali się w oferowaniu co raz większym sum największym gwiazdom. W czasach z ograniczonym dostępem do telewizji i relacji na żywo, były to nieliczne okazje do podziwiania bohaterów z bliska i na żywo.

Sześciodniówki przestały być również pokazem ludzkich możliwości, a stały się rozgrywanymi pół żartem, pół serio pokazówkami, odpowiednikami kryterium rozgrywanych po Tour de France. Przy nasuwających się wątpliwościach, należy pamiętać że kolarze żeby zadowolić publiczność muszą przez sześć nocy ścigać się z prędkością przekraczającą 50 km/h.

DSC_0520

Niektórzy kolarze uczynili z sześciodniówek sposób na życie. Jeśli dla Merckxa były to zawody utrzymujące go w ciągłym stanie gotowości, to dla jego partnera i przyjaciela Patricka Sercu był to główny cel sezonu. I tak jak Eddy jest rekordzistą na szosie, tak Patrick, z 88 wygranymi na koncie, króluje do dzisiaj na torze.

Współczesność

Dzisiaj sześciodniówki co raz rzadziej przyciągają wielkie gwiazdy na tor w grudniu. Ciężko wyobrazić sobie, by Chris Froome czy Alberto Contador w ogóle rozważyli start w takich zawodach. Ich kontrakty zapewniają im bezpieczną przyszłość, a ryzyko kraksy na torze jest zbyt duże. Start Marka Cevendisha w Gandawie i Zurychu wywołał spory sprzeciw szefa jego drużyny Patricka Lefevre’a.

DSC_0558

Mimo wszystko sześciodniówki ciągle przyciągają rzesze fanów kolarstwa. To nie tylko okazja, żeby naoglądać się dobrego ścigania w środku wymuszonego zimą kolarskiego postu i to w dodatku na żywo, ale także okazja do zjedzenia kolacji w grupie znajomych czy posłuchania muzyki na żywo. To po prostu kolarski festyn, ale jaki!

DSC_0421

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org