Danielo - odzież kolarska

Peleton bzdur #1: TdP 2014

Wieczór przed pierwszym etapem Tour de Pologne, parking jednego z gdańskich hoteli. A na nim autokary kilku zagranicznych grup. Nie tylko autokary. Przyjechał też mały biały bus. Co, kto w nim? Kucharz i specjalne jedzenie dla zawodników teamu Belkin. Pro jak się patrzy.

Sobotę niektórzy wykorzystali, by zwiedzić tradycyjny Jarmark Dominikański. Inni wybrali się na plażę. Rowerem rzecz jasna. FDJ.fr się prawie zakopało, żałowało, że nie wzięło sprzętu od MTB. Movistary jeździły w te i z powrotem na głównej ulicy. Podobno to się nazywa rozruch 🙂

Czesława Langa użądliła osa, ale dyrektor daje radę. Ostatnio dużo jeździ na rowerze, co po nim widać. Hasło: wyżyłowany. Nie aż tak jak nogi nowej gwiazdy internetów – Bartka Huzarskiego -, ale zawsze.

Przy autobusie Tinkoff Saxo tłok. Ktoś skanduje “Maaaaajkkaa Raaaffaaał”. Albo “Raaafffaaał Maaaajjjkkaa”. Wtedy jeszcze świeci słonko, jest ciepło, przyjemnie…

Lech Wałęsa przyszedł z żoną, pomachał, porozmawiał, porównał walczących kolarzy do robotników ze stoczni walczących zarówno w kolektywie, jak i indywidualnie. I ruszyliśmy. Sporo osób przy trasie, trzy myśliwce wojskowe na niebie „namalowały” flagę Polski. Fajnie to wyglądało, naprawdę fajnie. Potem zaczął się jednak dramat, już żadne bzdury.

Inaczej nie można nazwać tego, co się wydarzyło na ok. 155 km wyścigu. Nie, chociaż można. Apokalipsa czy horror. To też są niezłe nazwy i odzwierciedlają skale „eventu”. Najpierw Vorobyeva wyrzuciło w pole. Konkretnie wyrzucił bardzo mocny wiatr. Miłosz krzyczy: patrz, patrz! Co? Dobrze widzę? Vorobyev w zbożu! Jakieś 20 metrów, szok. Dobrze, że mu się nic nie stało.

Potem gradobicie, ludzie, którym zdmuchnęło namiot, a mimo tego stoją w deszczu i dopingują. Powalone drzewa na drodze. Jakiś głos wrzeszczący przez radio: stop the race, stop the race. Sędziowie próbowali większe gałęzie ściągnąć na pobocze. Masakra. W ucieczce kręci „Pater”, rano pytany o formę – świetnie się czuję. Na mecie: jeszcze nigdy w życiu nie jechałem w takich warunkach. Jeszcze dzwon, “szuranie” po asfalcie prosto pod tira, ostatnia runda, atak i koniec marzeń na kilometr do kreski.

Działo się dzisiaj, działo… A w Malborku tir rozwalił bramkę na premii lotnej. Orica, nie ma co 🙂

Foto: Łukasz Szrubkowski/Magazyn Rowerowy