Danielo - odzież kolarska

Zenon Jaskuła: “Wystarczy jeden dzień na przejście do historii”

Nie tylko Michała Kwiatkowskiego, ale także Rafała Majkę, Bartosza Huzarskiego, Macieja Bodnara i Michała Gołasia , czyli każdego z pięciu polskich kolarzy, którzy stanęli w tym roku na starcie „Wielkiej Pętli”, stać na to, aby odnieść etapowe zwycięstwo. Mam nadzieję, że żaden z nich nie zadowoli się samym faktem uczestnictwa w tym wyjątkowym wyścigu – mówi Zenon Jaskuła, jedyny polski zawodnik, któremu 21 lat temu udało się wygrać etap Tour de France, na drodze do Saint Lary du Soulan.

Jakie wrażenia z brytyjskich etapów Tour de France?

Bardzo dobre, choć… mogłyby być jeszcze lepsze. Bo poza Michałem Kwiatkowskim reszta naszych kolarzy trochę odpuściła sobie na trasie i mają już po kilkanaście minut straty w klasyfikacji generalnej. Ale z drugiej strony, może dzięki temu łatwiej im będzie powalczyć o jakieś etapowe zwycięstwo? Jeśli chodzi o „Kwiatka”, na razie pokazuje się on z dobrej strony. Oby tak dalej, niech trzyma się z najlepszymi. Stać go na wygranie etapu i miejsce w trójce na koniec imprezy.

No właśnie, czego możemy się realnie spodziewać po pięciu Polakach startujących w tym roku w „Wielkiej Pętli”?

Na wstępie trzeba podkreślić, że nigdy wcześniej tylu naszych zawodników nie jechało razem w tej imprezie. Za moich czasów było nas maksymalnie trzech. Oczywiście każdy jedzie w innej drużynie, ale nikt im nie wiąże nóg i każe za wszelką cenę pomagać. Największe nadzieje wiążemy rzecz jasna z Michałem, który od początku roku pokazywał się z dobrej strony. To ciągle młody zawodnik, ale już bardzo doświadczony. Ten sezon powinien należeć do niego. Nie ma co zawracać sobie głowy stwierdzeniami w stylu, że „jest jeszcze czas”. Wystarczy przecież jedna kraksa i pewne sprawy stają się nie do nadrobienia. Uważam, że miejsce w piątce na koniec wyścigu jest zupełnie realne dla Michała, a wszystko powyżej będzie super bonusem. Wszystko zależy od niego. Jeśli wygra, czeka nas „Kwiatkomania”. Wszyscy wyciągną stare rowery i zacznie się szał porównywalny choćby do „Małyszomanii”.

W ofercie firmy bukmacherskiej Fortuna pojawił się zakład na etapowe zwycięstwo jednego z naszych reprezentantów . Co pan o tym sądzi?

Powiem tak – nie chcę nikogo namawiać do hazardu, ale sam jestem gotów założyć się z kimś o butelkę jakiegoś dobrego trunku, że któremuś z Polaków uda się wygrać etap w tym roku.

A jakie to w ogóle uczucie minąć metę na pierwszym miejscu podczas etapu Tour de France?

Człowiek nabiera wtedy ogromnego apetytu na kolejne sukcesy. I zdaje sobie sprawę, że właśnie przechodzi do historii sportu. Z całego serca życzę naszym chłopakom, aby w najbliższych dniach sami się o tym wszystkim przekonali. Każdy z nich może tego dokonać. Na takim wyścigu czasem lepiej jest wygrać etap lub dwa i się wycofać z dalszej jazdy, mając świadomość tego, że udało się zapisać w annałach kolarstwa. Jeśli tylko uda im się zabrać do kilkuosobowej ucieczki, wszystko jest możliwe. Byłoby bardzo miło, gdyby po przeszło dwudziestu latach któryś z młodszych kolegów powtórzył mój sukces.

Rekordowa liczba biało-czerwonych na starcie „Wielkiej Pętli” to znak, że polskie kolarstwo szosowe czekają znowu wreszcie lata świetności?

Nie przesadzajmy, to są rodzynki – trochę tak jak Robert Lewandowski czy Kuba Błaszczykowski w przypadku naszej piłki nożnej. Przede wszystkim brakuje nam szkółek kolarskich z prawdziwego zdarzenia i klubów, które skupiałyby się na tej dyscyplinie. Ogólna liczba zawodników ciągle jest bardzo mała, co przekłada się później na ograniczone pole wyboru przy powoływaniu kadry narodowej.

Czyli te pięć jaskółek jeszcze nie czyni wiosny?

Nie, ale z pewnością pomoże dzieciom i młodzieży w zainteresowaniu się tym sportem. Zupełnie inaczej ogląda się bowiem jakąkolwiek imprezę sportową z udziałem Polaków niż bez nich. Każdy sukces przekłada się na popularność dyscypliny i wzrost liczby chętnych do jej uprawiania. Brakuje stworzonego od podstaw systemu, który doskonale sprawdza się obecnie choćby w skokach narciarskich. Musi powstać program, obejmujący szkoły podstawowe, a nawet przedszkola. I to z udziałem ministerstwa sportu oraz władz lokalnych. Jeśli będziemy mieli więcej szkół o profilu sportowym, tak jak ma to miejsce w innych krajach, łatwiej będzie później wybierać te talenty do oszlifowania.

Kto jest głównym faworytem tegorocznego Tour de France?

Bez wątpienia Alberto Contador chce nawiązać do czasu największych sukcesów i po raz trzeci w karierze świętować w Paryżu. Tyle że będzie mu bardzo trudno tego dokonać, bo jego najlepszy okres chyba już bezpowrotnie minął. Osobiście liczę na to, że żółtą koszulkę lidera dowiezie do mety ostatniego etapu któryś z kolarzy młodszej generacji. Nie miałbym nic przeciwko, aby okazał się nim Michał Kwiatkowski, który przed rokiem był 11. Teraz jest odpowiednia pora, aby jedną jedynkę wyrzucić z tego i finiszować na pierwszej pozycji.

Jak ogólnie ocenia pan trasę tegorocznego TdF?

Jest ciężka, jak co roku. Nawet te angielskie „hopki” okazały się bardzo nieprzyjemne dla kolarzy. Z własnego doświadczenia wiem, że są krótkie, sztywne i trzeba na nich bardzo uważać, żeby nie narobić sobie tam niepotrzebnych strat. „Wielka Pętla” ma to do siebie, że trzeba na niej uważać od pierwszego dnia. To trzy tygodnie ciągłej walki, podczas której nie można sobie pozwolić na moment słabości. „Zawalenie” jednego tylko dnia oznacza koniec marzeń o dobrym wyniku w klasyfikacji końcowej. Codziennie trzeba myśleć kategoriami: „dzisiaj jest mój najważniejszy dzień”. Mam nadzieję, że „Kwiatek” będzie o tym wszystkim pamiętał.

Które odcinki będą kluczowe dla losów klasyfikacji końcowej?

Jak zwykle wszystko rozstrzygnie się w Alpach i Pirenejach. Dużo będzie też zależało od pogody. Zarówno upały, jak i intensywne opady mogą pomieszać szyki faworytom. Pamiętam doskonale te wahania temperatur, które towarzyszyły naszym podjazdom. W ekstremalnych warunkach łatwiej też o kraksy, które mogą być fatalne w skutkach. Wystarczy spojrzeć na Marka Cavendisha, który przepychał się tak mocno na mecie pierwszego etapu, że teraz czeka go operacja. Sam zresztą przyznał, że przesadził, bo bardzo chciał wygrać odcinek, który oglądała z bliska rodzina królewska. Jazda pod presją sprawia, że dużo łatwiej wtedy popełnić błąd i wyeliminować siebie z dalszej walki. Do dziś pamiętam jak sam płakałem, gdy w 1992 roku byłem czwarty na „czasówce” w Luksemburgu, a później w kraksie rozwaliłem kolano i lekarz wycofał mnie z wyścigu. W następnej edycji byłem tak naładowany sportową złością, że udało mi się „wykręcić” najlepszy wynik w karierze. Liczę, że teraz też żaden z Polaków nie zadowoli się samym przejechaniem touru w peletonie i wszyscy będą się chcieli pokazać całemu kolarskiemu światu.

inf. prasowa – Arskom Group