Danielo - odzież kolarska

Tour de France 2014: komu niestraszna wizyta w piekle?

Bruk. Pave. Kostka. Kocie łby. Postrach grandtourowców, dzień wyjęty z życiorysu dla górali. Już jutro. Zapnijcie pasy.

Od czasu prezentacji trasy 101. edycji Tour de France uwaga kibiców nie skupia się na trudności pirenejskich podjazdów, wymagających etapach w Wogezach czy metrach przewyższenia na finałowej czasówce. W centrum uwagi bruk. I to nie byle jaki, bo na tę okazję pożyczony z samego piekła – z trasy Paryż-Roubaix.

Żeby było ciekawiej – startujący z Ypres etap upamiętnić ma 100-lecie wybuchu I wojny światowej. Miejsce nie jest przypadkowe – na polach Belgii i północnej Francji walki w okopach zebrały straszliwy plon, a gazy bojowe i artyleria sprawiły, że po 4 latach na zmasakrowanych pociskami terenach nad powierzchnią ziemi sterczały jedynie krzyże. Stąd też pochodzi nazwa “Piekło Północy”. Jutro, po 100 latach od początku niszczycielskiego konfliktu, przedstawiciele narodów całego świata znów trafią na pole walki – tym razem jednak sportowej.

Dla sporej części kolarzy już sama myśl o wjechaniu na nawierzchnię pamiętającą czasy Napoleona Bonaparte wywołuje dreszcze. Bracia Schleck na sam dźwięk słowa “bruk” chwytają się z przerażeniem za dłonie i w panice starają się znaleźć w pobliżu Fabiana Cancellarę. Nibali i Contador krzywią się jak po wypiciu szklanki octu, Valverde szuka mapy objazdu, a Christopher Froome zastanawia się, co przy trzęsącej się kierownicy zobaczy na ekraniku pomiaru mocy.

Żarty na bok – jazda po bruku to ryzyko. Nie wystarczą sama technika jazdy i dobra ekipa, potrzeba też szczęścia. Powiecie – tak jak na każdej innej nawierzchni. Być może, ale prawdopodobieństwo defektu, kraksy i innych nieprzewidzianych nieszczęść na kilkusetletniej kostce jest o niebo większe. Tym bardziej, że jutro ma padać.

Die hard

Bruk? Że co? Ja mam po tym jechać? Moim super lekkim rowerem? 60km/h?

To jest cyrk, a ja nie chcę być klownem

– oświadczył na antenie Eurosportu Chris Boardman, tłumacząc dlaczego nigdy nie zdecydował się na start na brukach.

Kolarstwo to nie jazda po chodniku

– to już Przemek Niemiec, również sceptycznie nastawiony do klasyków północy.

Tyle że ten bruk to nie chodnik. Odcinek, z którym jutro zmierzą się kolarze, to bruki wprost z końcówki wyścigu Paryż-Roubaix. 9 sektorów, w sumie nieco ponad 15 kilometrów po bruku w samej końcówce etapu. Początek w Carrefour de l’arbre, a najtrudniejsza, prawie 4-kilometrowa sekcja to odcinek przedostatni – Wandignies-Hamage – Hornaing.

Tradycja psioczenia na bruki w peletonie jest długa i bogata. Złotymi zgłoskami (lub gwiazdkami cenzora) zapisywał ją Bernard Hinault, klnąc na czym świat stoi, że za życia nie wysyła się kolarzy do piekła.

Paryż-Roubaix? Tam gdzie zaorali drogę, a potem zrzucili na nią masę kamieni z helikoptera? Tak, to jest Paryż-Roubix. Tak, jest właśnie tak źle. To jest śmieszne

– kwitował swego czasu Chris Horner.

Kto przejedzie?

Bruki jak bruki. Reguły nie ma, ciężko prognozować. Po raz ostatni peleton “Wielkiej Pętli” przeprawiał się tam w 2010 roku. Co tu dużo mówić. Działo się. Leżał Lance Armstrong, na piwo do Paryża przymusowo pojechał Frank Schleck, a cieszyli się ci, którzy etap skończyli  ze stratami czasu, a nie skóry.

Andy’ego Schlecka przeciągnęła wtedy ekspresowa lokomotywa z napisem “Spartakus”, jednak Luksemburczyka w tym roku na bruku nie zobaczymy. Jego brat ostatnio na kostce złamał obojczyk, a w tym roku nie prezentuje mistrzowskiej formy.

Gladiatora nie zgrywał w 2010 roku Alberto Contador, ale dał sobie radę i z opresji wyszedł bez szwanku, choć ze stratą czasową. W tym roku “El Pistolero” ma za sobą rekonesans całego odcinka, a z kolarzami typu Daniele Bennatiego czy Micka Rogersa, Matteo Tosatto i Michaela Morkova, śmiało może podjąć rękawicę z zakurzonej kostki.

Dobrze jechał wtedy też Jurgen van den Broeck – jako Belg nie mógł pozwolić sobie by w głowach kibiców zagościło nawet domniemanie, że na bruku nie czuje się pewnie. W tym roku do pomocy tyczkowatemu góralowi stawi się zaprawiona w wiosennych bojach ekipa “Andre i partnerzy”. Jurgen Roelandts, Marcel Sieberg, Lars Bak, Adam Hansen i Andre Greipel to zespół żartownisiów i przyjaciół, a więc fantastycznie zgrana paczka, znająca się świetnie na jeździe po kostce.

Obstawy takiej brakuje Vincenzo Nibalemu. Na niekorzyść Włocha przemawia fakt, że w warunkach bojowych nie sprawdził się w żadnym z brukowanych klasyków. Testy takie przeszedł za to Alejandro Valverde, który dobrze radził sobie na trasie Dwars door Vlaanderen, a przygotowania sfinalizował na E3 Harelbeke.

Kłopotów obawiać się nie powinien Chris Froome, którego eskortować będą Geraint Thomas i Bernard Eisel, a więc lubiący bruki torowiec i stary wyga północnych klasyków. Przeszkodą mogą być pozbierane dziś szlify, szczególnie uszkodzony nadgarstek. Froome, podobnie jak Nibali, po bruku na wyścigu nigdy nie jechał, a jutrzejszy etap zweryfikuje, czy rekonesans był wystarczającym przygotowaniem.

Co jednak zrobić ma niegdyś bojący się zjazdów chudzielec – Thibaut Pinot? Jego szef – Marc Madiot – Paryż-Roubaix wygrywał trzy dekady temu, ale sam swojego podopiecznego przez sektory nie przeciągnie. No ale od czego w składzie Matthieu Ladagnous?

Spokój panuje w szeregach ekip amerykańskich. Andrew Talansky’ego osłaniać powinni Johan van Summeren oraz Sebastian Langeveld, a Tejay’a van Garderena Greg van Avermaet i niezwykle doświadczony Marcus Burghardt.

Kłopotów nie powinni mieć też kolarze Katushy – wprawdzie Joaquin Rodriguez o generalkę nie walczy i zapowiedział, że na brukach w żaden ambaras pakował się nie będzie – ale Alexander Kristoff i Luca Paolini powinni dać sobie radę z opieką nad Yurim Trofimovem.

W ekipie Belkin pełen spokój – Bauke Mollema na brukach radził sobie nieźle, dobrze szło mu przynajmniej robienie selfie na rekonesansie. Jutro prawdopodobnie łapał będzie koło kolegów – Sepa Vanmarcke’a i Larsa Booma – i próbował utrzymać się do końca.

Komu bruki na myśli

Powody do radości ma niewielu. Kolarze wiosną ryzykujący życie i zdrowie na bruku w znakomitej większości przywiązani będą do swoich liderów, których do mety dowieźć muszą.

Cieszy się zespół Omega Pharma-Quick Step, stosująca taktykę “jechać z przodu, na bruku gaz do dechy”. Po “kocich łbach” poruszać się potrafi Michał Kwiatkowski, choć swoich nóg na trasie “Niedzieli w Piekle” nie jeszcze testował. 24-latek z ekipą zrobił za to rekonesans trasy i do ścigania jest przygotowany. Polak do pomocy będzie miał Nikiego Terpstrę, tegorocznego triumfatora z welodromu w Roubaix.

Zagadką jest postawa Fabiana Cancellary, który na etap ochotę mieć może, ale ekipa może zlecić mu opiekę nad Haimarem Zubeldią i Frankiem Schleckiem.

Zęby na bruki ostrzy sobie Peter Sagan, który w ostatnich latach kilkukrotnie pokazywał, że na wiekowej kostce czuje się dobrze. Słowak szuka generalnie punktów do klasyfikacji sprinterskiej, ale etap z metą w Arenberg Porte du Hainaut zaznaczył w kalendarzu czerwonym markerem.

Skreślać nie można Johna Degenkolba, bruki lubiącego i odpowiedzialnością za lidera nieobciążonego. W podobnej sytuacji znajduje się Matthew Hayman (Orica-GreenEdge).

Bez gwarancji

Dzisiejsza kraksa Christophera Froome’a czy wywrotki Toma Boonena i Fabiana Cancellary na trasach ich ukochanych klasyków w ubiegłych latach pokazują jeden zasadniczy aspekt jazdy w peletonie. Defekt, kraksa, zderzenie z kibicem – to zdarzyć się może każdemu, w każdej chwili. Brzmi banalnie, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że nie ma zawodników nietykalnych, pech może dopaść każdego.

Wyścigi brukowe w sezonie wiosennym należą momentami do nieprzewidywalnych, a gdy ich nawierzchnię przenosi się na Tour, zwykle kończy się to wypadkami. Tour, czyli 200 zawodników, którzy chcą lub mają za zadanie by z przodu. Droga ma 5-6 metrów szerokości, o wypadek nie trudno. Tym bardziej jeśli lunie deszcz, co zapowiadają synoptycy.

Prognozy snute przed etapem należy traktować zatem bardzo ostrożnie – na bruku stracić może każdy, nawet największy specjalista w jeździe po kostce.