Danielo - odzież kolarska

Easy rider

Uwaga, jadą! Już są! Zaraz! Jeszcze tylko jeden zakręt! Widzę ich, widzę! Finiszują! Ale idzie gaz, ja się kręcę! Kto wygrał? Motor.

Jest niedziela, ostatni etap Memoriału Grundmanna i Wizowskiego, drugiej po Szlakiem Grodów Piastowskich najważniejszej imprezie kolarskiej na Dolnym Śląsku. Metę usytuowano na polkowickim rynku, podobnie zresztą jak w tegorocznej edycji Grodów. W końcówce peleton mija rondo, wskakuje na bruk prowadzący lekko pod górę i sunie w kierunku kreski. Tuż za nią na zdjęcie czyhają fotografowie. Z gazet lokalnych, ale przede wszystkim z portali kolarskich. Większość ustawia się po wewnętrznej na murku pod drzewem. Inni idą trochę bliżej mety. Konfigurują sprzęt, ostrość, przesłonę, czas. Niektórzy włączają auto 🙂

Tak to musiało wyglądać. Nie było mnie na Grundmannie i Wizowskim, byłem za to na Grodach. Co ciekawe, doświadczenia kolegów Łukasza i Krystiana, którzy wykonali motocyklową fotkę, pokrywają się z moimi, a chyba bardziej naszymi. W maju również w kadr wszedł motor. Ba, nie tylko wszedł, ale wjechał tak powoli, że peleton prawie go dogonił. Sprinterzy oczywiście wykorzystali pomoc motocyklisty, pognali za nim. Dziura między czołówką, a resztą się powiększyła. A pan wygodnie siedzący na swojej wypasionej maszynie weekendowym tempem mijał kibiców stojących za barierkami, komuś machnął, uśmiechnął się, nie patrzył się w ogóle lusterko, czy czasem zawodnicy niebezpiecznie się nie zbliżają. Lajtowo sobie po prostu jechał. Jakby to on był głównym aktorem widowiska, nie ci ubrani w lycrę chudzi szosowcy.

I to nie wszystko. Po co przyspieszać, po co przygazować, skoro można zniszczyć obrazek ludziom z foto? No po co? To ja jestem panem tego świata, wy wszyscy możecie mnie… Nikt z Grodów nie miał czystego kadru, wszyscy docinali, wyrzucali naszego easy ridera z pierwszego planu. Tak samo było teraz na Grundmannie i Wizowskim. Tuż przed peletonem spokojnie, jakby byli na niedzielnej przejażdżce, crusowały sobie dostojnie trzy motocykle. Sędziowskie i pilotów. Nikomu nie przyszło do głowy, że ktoś chciałby wykonać swoją pracę i strzelić fotę. Nawet na zmodyfikowanym zdjęciu Darka widać jeszcze kawałek motoru. Mu się udało względnie machnąć tercet, innym nie.

grundmannKto tych ludzi wybiera do jeżdżenia w kolumnie wyścigu? Przypadek? Familijne koligacje? „Chłopie, ja już 20 lat biorę udział w wyścigach” – mówi co drugi. Ja się znam, ja wiem lepiej. Widocznie od tych 20 lat popełniasz chłopie ten sam błąd. Organizatorzy wszystkich polskich kolarskich eventów powinni poważnie zastanowić się nad wyborem ludzi do obsługi, a nie wyłącznie nad wyborem jak najlepszego cateringu do bufetu dla VIPów. Doświadczenie mile widziane, ale niekoniecznie. Najważniejsze jest chyba, by dana osoba czuła kolarstwo. Tak, czuła. Żeby miała zdrowy nawyk sprawdzania tylnych lusterek, żeby się orientowała, żeby po prostu uderzyła do przodu, kiedy peleton skraca dystans. Żeby nie była samolubem i nie psuła pracy fotografom. Bo jak na razie wygląda to tak: Janusz, chcesz pojechać na motorze? Chcę. Dobra, dostaniesz motor i jedź. By Janusz mógł przed kolegami z pracy się pochwalić, że był częścią wyścigu. Co więcej, nawet jest na zdjęciu…

Kibice oglądają migawki z wyścigu nie w poszukiwaniu seksownego pana z brzuszkiem na motorze, tylko w poszukiwaniu kolarzy. Oni są z reguły bez brzuszka, mają też dwa kółka, ale przy okazji się jeszcze męczą. A zwycięzca chciałby móc tego samego wieczoru obejrzeć w sieci fotkę z samym sobą w geście triumfu. Nie zawsze jest mu to dane.

Ale nie tylko o aspekt sportowy w tym wszystkim chodzi. Chodzi również o pieniądze. Weźmy taki przykład: po sezonie dyrektor sportowy jakiegoś tam teamu ma rozmowę ze swoim sponsorem. „Logo firmy nie było widoczne”. „Ależ panie prezesie, jak nie było? Przecież wygraliśmy x razy”. „Może i wygraliście, ale na zdjęciach nie widzę koszulki. Widzę jakąś hondę”. Sponsorowi kolarstwa w pierwszej linii zależy na marketingu, na reklamowaniu swojego koncernu. Oczywiście, im więcej zwycięstw tym lepiej, ale jest to kolejny krok do rozpropagowania marki. Kibice muszą wiedzieć, czym się ta czy inna firma zajmuje. Muszą rozpoznawać logo, bo tym samym zwiększają się szanse, że staną się klientem. Że pójdą po buty do CCC, że kupią patrony do drukarki marki ActiveJet. (Nie, ten tekst nie zawiera lokowania produktu 🙂 )

Zupełnie nie tak dawno w obiegu znalazła się informacja, że Międzynarodowa Unia Kolarska chce wprowadzić specjalnie certyfikaty i zezwolenia dla osób poruszających się w kolumnie wyścigu. Bez papierka, bez znajomości prawa i zasad nie wolno będzie zasiąść za kierownicą samochodu czy ruszyć w drogę pyrkawką. Do tej pory autem kierował ten, co kierował zawsze i wiedział, jak to się robi. Który nie tracił głowy i nie panikował w ekstremalnych sytuacjach, który zapewniał komfort podróży, komfort pracy, bezpieczeństwo połączone z szybkością. Jeśli UCI pomysł ten zrealizuje, nie wystarczy już wieloletnia praktyka. Trzeba się będzie jeszcze wykazać w teorii. I słusznie.

Dlaczego? Ponieważ nieraz kierowcy/motocykliści wzięli się z niczego. „A co, ja nie umiem prowadzić?” Takich jest sporo. Jazdy w peletonie nie da się porównać do miejskiej dżungli w porach szczytu. To specyficzna jazda, absorbująca, nieraz ryzykowna, ale jest to ryzyko, nad którym ma się kontrolę. Jazdy w peletonie trzeba się po prostu nauczyć. Na Grodach i Grundmannie/Wizowskim nikt tych motocyklistów widocznie nie uczył i nawet nie powiedział, jak mają się zachować. „Tu-mi-wisizm”, jakoś to będzie, Januszku, wierzę w ciebie.

Piszę to z perspektywy gościa, który kilka wyścigów spędził za kółkiem, więc jako takie obeznanie chyba ma. Tylko raz przed startem, a było to chyba przed Tour de Pologne w Karpaczu, wszystkich kierowców zwołał główny sędzia wyścigu i jasno poinstruował, co wolno, a czego nie wolno. Raz. Na spotkanie i tak nie wszyscy przybyli, bo część nie miała o nim zielonego pojęcia. Co też nie było trudne, ponieważ zwołane one zostało pięć minut wcześniej. Tak czy siak, jakieś informacje zostały w ten sposób przekazane. Zresztą kierowcy samochodów z reguły świetnie się orientują, wiedzą, co jak pojechać. Z motocyklistami to już nie wiadomo. Są tacy, którzy zjedli zęby na wyścigach i to widać. Są i tacy, którzy są tabula rasa i którym trzeba dobitnie dawać rozkazy: tu skręć, nie tak szybko, zwolnij. Komunikacja między nimi również szwankuje. Kto był odpowiedzialny za bałagan na Stelvio w Giro d’Italia? W dużej mierze panowie na motorach. Jeden jechał wolniej, drugi szybciej. WTF?

Więc jeśli ktoś mnie spyta, czy jestem za licencjami dla obsługi, powiem „tak”, chociaż nie ukrywam, że początkowo do tej koncepcji podchodziłem baaaardzo sceptycznie. Wielce prawdopodobne, że dzięki szkoleniom i sumiennie przeprowadzonym treningom podobne motocyklowe „ekscesy” się nie powtórzą, a Luki z Krystianem nie będą musieli obrabiać swoich tableau. Miejmy nadzieję, że mistrzostwa Polski pod tym względem będą bardzo fotogeniczne…

fot. Krystian Maciejczyk/Łukasz Szrubkowski