Danielo - odzież kolarska

16. etap Giro będzie mi się śnił do końca życia

Ciao po Giro d’Italia!

Ufff… no i nareszcie skończył się mój pierwszy w zawodowym peletonie Grand Tour. A jakie wrażenia? Było ich naprawdę sporo – Giro d’Italia to coś niesamowitego, dopiero teraz to sobie uświadomiłem, kiedy już kilka dni odpocząłem. Jeden z najważniejszych wyścigów na świecie i to jeszcze we Włoszech, gdzie ludzie żyją tym sportem. I to było widać wszędzie. Masa kibiców przy trasie, na starcie i mecie, dziennikarze z całego świata… Dopiero teraz zobaczyłem jak wygląda tak naprawdę ten zawodowy sport.

Kraks było pełno, ale jak wszyscy wiemy, największa była przed podjazdem na Monte Cassiano. Można powiedzieć, że tam rozstrzygnęła się generalka, bo odpadło kilku kolarzy mających się liczyć w klasyfikacji generalnej. Dla nas najważniejsza była pomoc Rafałowi, żeby nie stracił za dużo. Moje szlify to w sumie była kosmetyka, w porównaniu z tym co mieli inni – połamane obojczyki, kości udowe.

Jak jedzie się po takim karambolu? Jesteś cały poobijany, wszystko cię boli, nie możesz spać w nocy, ale to jest kolarstwo –  przecież ściganie w deszczu i śniegu czy zjeżdżanie z Gavii przy -7 stopniach też nie jest normalne. Jak już przy Gavii jesteśmy… etap 16 będzie mi się śnił do końca życia. Jechaliśmy za motorem z flagą, nawet dostaliśmy informacje w radiu, że wyścig zostanie zneutralizowany i wznowiony po zjeździe ze Stelvio, bo warunki atmosferyczne nie pozwalają na normalne ściganie. Ale jak się okazało, Quintana z Hesjedalem i Rollandem odjechali. Totalna gafa organizatorów, ale my na to nic nie mogliśmy poradzić, bo protesty nie przyniosły żadnych zmian.

Giro d'Italia 2014, 9a tappa: Lugo-Sestola

 

Nie ukrywam, było niekiedy naprawdę ciężko. 21 dni ścigania to naprawdę nie przelewki. I uwierzcie, do tego wielki stres na każdym etapie. Ale mieliśmy świetny team, wzajemnie się wspieraliśmy i wspólnie pracowaliśmy na Rafała. Szkoda go i jego problemów wirusowych, bo naprawdę mógł to Giro skończyć w czołowej trójce. Wiem przez co przeszedł, byłem z nim w pokoju i wiem ile nocy miał nieprzespanych przed najważniejszymi i najcięższymi etapami. Ale przecież skończył kolejne Giro w top10 w wieku 24 lat!

Jak dla mnie to Giro było przede wszystkim wielką szkołą życia w zawodowym peletonie. Naprawdę dużo z niego wyniosłem i na pewno bardzo pomoże mi to w mojej dalszej karierze. To coś wspaniałego, kiedy możesz się ścigać z takimi ludźmi jak Michael Rogers. On spędził ponad 10 lat w zawodowym peletonie, od takich ludzi jak on wyciągasz dużo jako młody zawodnik. Wystarczy sięgnąć po pierwszy z brzegu tekst i sam fakt, że określany jest jako “Tinkoff-Saxo road captain” mówi już dużo. Ma bardzo duże zaufanie w naszej drużynie, to w końcu jeden z bardziej doświadczonych kolarzy w dzisiejszym peletonie.

A czy jestem zadowolony? Poniekąd tak, ale wiem, że nie byłem w swojej najlepszej formie, bo tak naprawdę jeszcze 2 tygodnie przed wyścigiem nie wiedziałem, czy w ogóle pojadę – po Katalonii przez prawie 2,5 tygodnia nie trenowałem tak jak powinienem. Na trasie starałem się pomóc Rafałowi jak najlepiej mogłem. Tak jak powiedziałem, dla mnie to pierwszy rok w zawodowym peletonie, pierwszy raz jechałem w tak długim i ciężkim wyścigu i cieszę się tylko z tego, że dałem radę go przejechać i pomóc jak najlepiej drużynie. Dyrektorzy sportowi byli naprawdę zadowoleni, a to się dla mnie liczy najbardziej!

A teraz…. po Giro siedziałem jeszcze 3 dni na rowerze, od dzisiaj go nie dotykam przez kolejne 7. Ten czas spędzę w Polsce, bo tak naprawdę byłem tu ostatni raz na początku stycznia. A potem od razu udaję się do mojego mieszkania we Włoszech i tam będę się przygotowywał do drugiej części sezonu. Przede mną Tour of Austria i Tour de Pologne. Przy okazji tego bloga chciałem podziękować wszystkim polskim kibicom za wsparcie. Codziennie dostawałem od Was masę wiadomości na moim fanpage’u – to bardzo miłe! Dzięki!

fot. Gian Mattia D’Alberto i Fabio Ferrari / lapresse