Danielo - odzież kolarska

Trzy wyścigi

Praca w Aigle wrze. Plany nad reformą kolarskiego kalendarza przybierają coraz to wyraźniejszych kształtów, dojdzie m.in. do podziału wyścigów WorldTour na dwa „WorldTourki”. Jeden będzie oczywiście tym ważniejszym i bardziej prestiżowym. Drugi skupi wokół siebie imprezy znaczące, ale pod względem sportowym i marketingowo-medialnym nie dorównującym jeszcze Grand Tourom.

Pamiętacie, jak w grudniu zeszłego roku pisaliśmy, że zanosi się na „degradację” naszego kochanego Tour de Pologne? Powoływaliśmy się wówczas m.in. na niepotwierdzone informacje pojawiające się we włoskiej prasie, które mówiły o tym, że nasz narodowy wyścig znajdzie się w gronie takich eventów, jak Tour of Qatar czy Dubai Tour. A więc zawodów w miarę świeżych, nowych, prężnie się rozwijających i cieszących się sporym powodzeniem wśród światowej czołówki. Kto wygrał tegoroczny Tour of Oman? Taki pan reagujący na nazwisko Froome. Podobno wygrał w minionym sezonie Tour de France, a w niedzielę triumfował w Tour de Romandie. Podobno pod górą hasa niczym kozica na speedzie. Podobno, bo na żywo go nigdy nie widziałem. Telewizja się nie liczy 🙂

Koledzy „Białego Kenijczyka” z topu raczej unikają startu w Tour de Pologne. Owszem, mieliśmy Alessandro Ballana, Thora Hushovda, ostatnio Vincenzo Nibaliego, Sergio Henao, Daniela Martina, Petera Sagana czy Fabiana Cancellarę i Bradleya Wigginsa. Gwiazdy, że ho ho. Uznane, z godnym do pozazdroszczenia palmares. Uwzględniając jednak listę startową tegorocznego Tour of Oman z Froome, Tejay van Garderenem, Joaquinem Rodriguezem, Robertem Gesinkiem, Romanem Kreuzigerem nasz kontyngent wygląda nadzwyczaj słabo. Może przez złe umiejscowienie Tour de Pologne w kalendarzu zaraz po „Wielkiej Pętli”? Może. Faktem jest, że impreza Czesława Langa na zachodzie traktowana jest trochę po macoszemu. Takie tam ściganie po polskich szosach. Średnie góry, większość po płaskim, codziennie etap z końcowymi rundami. Po prostu jeden długi tygodniowy klasyk. Obrazu tego nie zmienił również zeszłoroczny wypad w Dolomity. Tour de Pologne został zaszufladkowany nie tylko przez dziennikarzy, ale też przez samych kolarzy.

A szkoda, bo produkt jest przedni. Czapki z głów dla Czesława Langa, który zrobił z imprezy-trupa imprezę, która zaliczana jest  do WorldTouru. Nawet w czasach PRL-u Tour de Pologne nie był wyścigiem  cieszącym się specjalnymi względami. W latach 80. – oczywiście nie pamiętam, zaczytane – peleton ścigał się w ruchu otwartym. Kolarze kręcą po prawym pasie, po lewym suną maluchy, poldki, syreny i duże fiaty. Od czasu do czasu żuk. Lang zainwestował w tour własne pieniądze, dzięki znajomościom z zawodowej kolumny uczynił z niszowych zawodów wyścig co najmniej na skalę europejską. Naturalnie bez odpowiedniej polityki promocyjnej ten awans w ogóle nie byłby możliwy. Denerwować mogą nas balony, galopujące po polanie koniki, dziennikarze TVP na każdym kroku podkreślający wielkość Tour de Pologne, chociaż o kolarstwie mają zerowe pojęcie. Wkurzać może ciągłe nadmuchiwanie nomen omen balonika, inscenizowanie się w świetle reflektorów, nazwa jednego ze sponsorów (Bukovina Terma) w profilu topograficznym etapów, może śmieszyć zadeklarowanie w tegorocznym programie podjazdu pod Gliczarów jako „Ściana Bukowiny”. Ładne to wszystko brzmi, ładne to wygląda, odpowiada poniekąd prawdzie, ale… No właśnie, „ale”. Niektórzy kręcą z niedowierzaniem głowami, inni machają rękoma i przechodzą do porządku dziennego. I w sumie mają rację. Po co się stresować.

Na Tour de Pologne jesteśmy w szczególności „cięci”, bo to jest… nasz wyścig. Znamy go lepiej, niż Tour de France czy Giro d’Italia. Mamy go pod własnym nosem, widzimy praktycznie wszystko. Dlaczego aż tak mocno nie krytykujemy Grand Tourów? Bo są daleko, z reguły znamy je tylko z przekazu TV, są nam na pewien sposób obojętne. Obserwujemy ładne landszafty, nie wiemy jednak, co się dzieje za kulisami. Z Tour de Pologne jest inaczej. Chcemy, by wyścig Langa naprawdę się liczył w międzynarodowym harmonogramie. Żeby to do nas przyjeżdżały te Krzyśki, Fabianki czy Piotrki elity. Chcemy dobrze, dlatego przyglądamy się bardzo uważnie.

Zaraz, zaraz powiecie, ale czy Tour de Pologne nie jest już jednym z trzech najważniejszych wyścigów na naszym globie? Przecież te słynne trzy palce… Czort wie, czym kierował się Czesław Lang wałkując ten temat i przekazując tę pseudo-wiadomość dalej. Może kolarze po prostu chcieli zamówić piwo z pianką na trzy palce? Może pokazywali, że spali w trzygwiazdkowym hotelu? A może pokazywali, że wczoraj na kolację zjedli trzy porcje makaronu? Nie dowiemy się. Na pewno jednak nie mogli mieć na myśli pozycji Tour de Pologne w pierwszej trójce, ponieważ wyścig dookoła Polski się w niej nie mieści, choć chyba wszyscy chcielibyśmy, żeby było inaczej.

W „Big WorldTourze” od 2017 roku znajdą się prawdopodobnie inni. Trzytygodniówki, tak ważne historycznie imprezy jak Tour de Romandie, Tour de Suisse, Criterium du Dauphine, Vuelta al Pais Vasco czy Tirreno-Adriatico, wiosenne klasyki i monumenty. Na ekstraklasę UCI przewidziała tylko 120 dni wyścigowych. Połowę z nich zabierają wielkie toury, z 50 dni tygodniówki, reszta zarezerwowana będzie dla jednodniówek. Dla Tour de Pologne, Eneco Tour czy Tour of Beijing obiektywnie rzecz ujmując powinno zabraknąć miejsca. Jeśli jednak Unia przyzna najwyższy status Pekinowi, będzie to tylko świadczyć o tym, że ktoś bardzo się wzbogacił…

Popatrzmy na całą sytuację realistycznie. Inni przez kilkadziesiąt lat budowali swój wizerunek, wraz z nimi rozwijało się profesjonalne kolarstwo na zachodzie. Oni dawali coś peletonowi, peleton im się rewanżował. Tour de Pologne nie brał w tym procesie udziału, ponieważ zwyczajnie nie mógł. Polska podporządkowana “bratniemu” Związkowi Radzieckiemu była tematem „no go”. Zresztą, co mógłby dać kolarstwu wyścig, który choć jest jedną z najstarszych narodowych etapówek świata, to jednak w samym Bloku Wschodnim odgrywał małą znaczącą rolę. Dopiero od końca lat 90., wraz z erą Langa, powoli zaczął wspinać się po drabince i jest tam, gdzie jest.

Tour de Pologne jest dobrym wyścigiem, może nawet bardzo dobrym, a na pewno – powołuję się w tym kontekście na Miłosza Sajnoga – najlepszym na wschodzie Starego Kontynentu. Jednak są najzwyczajniej lepsi. Starsi. Bardziej medialni. Zarabiający mnóstwo pieniędzy z merchandisingu. Legendy. A legendom się tak po prostu nie dziękuje. UCI co prawda zakomunikowała, że będzie się kierować następującymi kryteriami, jak płynność finansowa, logistyka, zakwaterowanie, zachowanie zasad bezpieczeństwa, wysokie standardy realizacji telewizyjnej. W tych wszystkich punktach Tour de Pologne nie prezentuje się źle – co to, to nie. Ale… Kolejne ale. Znowu: są lepsi. Nawet gdyby UCI miałaby zrezygnować kosztem polskiego wyścigu np. z Paryż-Nicea, to podobna inicjatywa by nie przeszła. Za mocne lobby ma Amaury Sport Organisation (ASO), co było widać w sporze o ProTour. Wyścigi historyczne posiadają po prostu uprzywilejowaną pozycję. Bardzo dobrze, zasłużyły sobie.

Czy stanie się coś złego, jeśli Tour de Pologne wyląduje w tym drugim „Little WorldTourze”? Nie. Jakość peletonu nie ulegnie zmianie, telewizja pozostanie przy Langu, większość sponsorów też. To nadal będzie WorldTour, tylko dywizji B. Stać nas na dywizję A? Za kilka lat. Opcja pierwsza: UCI zwiększy pulę dni wyścigowych. Opcja druga: w wyniku problemów ekonomicznych jedna z imprez nie odbędzie się. Opcja trzecia: Lang przez trzy, cztery lata zaserwuje ściganie na wysokim „C”, czyli prawdziwy polski wyścig, a nie dolnośląsko-małopolsko-śląski. W tym sezonie startujemy z Gdańska i jedziemy na południe. Trasa ciekawa, po części nowa. O to chodzi! Róbmy swoje i nie przejmujmy się kategoryzacjami. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Na razie.