Danielo - odzież kolarska

Big Brother na rowerze

Przyznaję, jak dotychczas znakomita większość pomysłów Briana Cooksona, mających na celu wymuszenie zmian na lepsze w rowerowym światku, bardzo mi się podobała. Jednak ostatnio sympatyczny pan w okularach, przynajmniej taki wydaje się być, nieco zagalopował się w swoim reformatorskim duchu.

Na kongresie Sport Accord, który odbył się w Turcji, szef Międzynarodowej Unii Kolarskiej wyskoczył z „arcy-genialną” inicjatywą wypróbowania w zawodowym peletonie kamerek oraz mikrofonów. Oczywiście, dzięki temu Cookson ma nadzieję, że zwiększy się ilość fanów zasiadających przed TV. Wzrost zainteresowania i popularności kolarstwa miałby pozytywny wydźwięk nie tylko na sprawy finansowe, ale przede wszystkim, na czym aktualnie dyrektoriatowi z Aigle w szczególności zależy, na lekkim faceliftingu wizerunku.

Ok., można rozumieć pobudki, jakimi kierował się Cookson rzucając w eter ideę propagowania i wykorzystywania nowych technologicznych zabawek, które uatrakcyjniłby telewizyjno-medialny przekaz. Ale Brian, nie tędy droga!

Wyobrażacie sobie Petera Sagana mknącego przez Lasek Arenberg z przymocowaną na kierownicy kamerką GoPro? Tak? Bo ja nie. Jeśli obrazek serwowany przez stacje telewizyjne fanom w kapciach miałby być ciekawy, to do akcji musiałby wkroczyć nie tyle sprzęt nagraniowy mikro rozmiarów, lecz do tego rejestrujący w jakości HD. Jak na razie, jeśli się nie mylę, na rynku jedyną dostępną i dobrze ocenianą jest kostka GoPro. Może i mało waży, może i jest poręczna, nie spełnia jednak dwóch wymogów. Za Chiny nie jest aerodynamiczna. I po drugie jest niebezpieczna.

Załóżmy, że Piotrek vel Hulk przez Arenberg przemknąłby nie zaliczywszy dzwona. Jednak w jednym z wielu zakrętów Carrefour de l’Arbre tyle szczęścia już by nie miał i runąłby niczym gołąb strącony z balkonu. Bach, krach, kamerka „uwalnia” się, pęka i wali w twarz Słowakowi. Tych zdjęć nie chcielibyśmy oglądać, chociaż może co niektórzy gustują w takich hardcore-owych scenach:)

Montaż na kierze więc odpada. To może w grę wchodziłoby siodełko? Wówczas jednak obserwowalibyśmy wyłącznie tyły, a nie front. Kask? Wyjście z sytuacji jeszcze gorsze niż opcja „barankowa”. Punkt pierwszy: kamerka na kasku to dodatkowy balast. Punkt drugi: śmieszny widok dla ludzi patrzących z boku na przejeżdżający peleton. Punkt trzeci: permanentne uczucie posiadania czegoś na czuprynie, co prowadzi do dyskomfortu. Punkt czwarty: ryzyko utraty i rozwalenia kamery w wyniku kraksy jest jeszcze większe niż w przypadku kierownicy. Zarówno dla samych zawodników, jak i stojących przy trasie dopingujących sympatyków dwóch kółek.

Kamerkom więc mówimy definitywnie nie. Przeliteruję: N-I-E, jak „dziennik cotygodniowy” Jerzego Urbana. Poza tym, by wyrównać szanse, wszyscy kolarze musieliby zostać zaopatrzeni w podobne technologie. Albo wszyscy, albo nikt. Chyba że UCI za dobrowolne zgłoszenie się ochotnika wysupłałaby jakieś pieniążki. Szczerze wątpię jednak, by ktoś ze światowej stawki byłby gotów poświęcić się dla dobra telewizyjnego show. Może ktoś z tzw. ogona – wiem, brzydko to brzmi. Kto by wtedy jednak chciał śledzić zmagania kolarza no name na końcu stawki? Fanatycy owszem, przeciętny telewizyjny widz typu mainstream raczej nie. Ewentualnie można zastanowić się nad transmisją live z samochód zespołów. W tej kategorii mistrzem zostałby z pewnością Marc Madiot. Pamiętacie, co wyprawiał dwa lata temu na Tour de France.

Inaczej rzecz wygląda, jeśli chodzi o pomiar mocy. SRM zintegrowane są przecież z suportem, nic nie wystaje, nic nie śmieszy, nic nie stwarza ryzyka i niebezpieczeństwa. Dane z komputerka mogłyby być przekazywane drogą radiową do samochodu drużyny, a stamtąd dalej do telewizji, bądź od razu do studia i odpowiedzialnych za realizację osób. Kilka lat temu, kiedy rozgrywano jeszcze Deutschland-Tour, Niemcy z lubością przyczepiali Jensowi Voigtowi czy Geraldowi Ciolkowi pulsometr i w decydujących momentach wyświetlali szczegółowe parametry. Nie było z tym przedsięwzięciem większego zachodu, ponieważ znaczna część kolarzy jeździła i nadal jeździ z pasem na klatce piersiowej. Będąc pro bez Garmina nie wychodzi się przecież z domu. Podobnie jak większość kręci dzisiaj z zainstalowanym SRM. Przy okazji, pierwszy miernik skonstruował niejaki Ulrich Schoberer, od którego system wziął swoją nazwę. Schoberer jest Niemcem.

Kamerki na cenzurowanym, SRM i pulsometry mogą jak najbardziej być. A co z inną propozycją Cooksona, by podrzucić zawodnikom mikrofony, byśmy mogli podsłuchiwać, co w peletonie piszczy? Coś na wzór radia i komunikacji między kierowcą Formuły 1 a jego dyrektorem sportowym siedzącym przed ekranem. Z tymże w kolarstwie nie mielibyśmy możliwości szpiclowania rozkazów wydawanych przez menadżerów, tylko rozmów toczonych między sami zawodnikami. Istny Big Brother.

Pewnie, rozmówki między Froome’m a Contadorem – “Księgowy” poprawił swój angielski – czy między Boonenem a Cancellarą, jeśli takie mają miejsce, byłyby interesujące z prostego powodu. Z naszej wrodzonej ludzkiej – a może i typowo polskiej? – ciekawości. Ale tak? W początkowej fazie kolarze gadają o wszystkim i o niczym, w ostatniej części już raczej nie zamieniają z sobą słów, bo muszą skoncentrować się na finale. Do tej pory jakoś żyliśmy bez mikrofonów i nie narzekaliśmy. Jeśli ktoś chciałby się przekonać, jakie tematy poruszane są w kolumnie, ten niech wybierze się na jakiś polski wyścig, ustawi się przy drodze i się wsłucha, kiedy grupka będzie przejeżdżać. Nie usłyszy nic, jedynie szum kół i pracę przerzutki. I od czasu do czasu jakiś wyraz, na który Miodka i Bralczyka zalewa krew.

Czy kolarstwo potrzebuje takich technicznych modyfikacji? Nie. Obroni się samo swoim klasycznym pięknem i prostotą. Bez udoskonaleń z zewnątrz, bez elektronicznych cacek.