Danielo - odzież kolarska

Odcinki specjalne Wielkich Tourów – 20. etap Giro d’Italia

20. etap Giro d’Italia 2014 z finałem na Monte Zoncolan

Montecopiolo, Sestola-Pian del Lupo, Barolo, Oropa, Montecampione, Val Martello, Panarotta i Monte Grappa to osiem przystanków na drodze do „pole position” przed odcinkiem, który ostatecznie ułoży klasyfikację generalną 97. Giro d’Italia. Będzie nim etap dwudziesty ze startem z Maniago na osławioną Monte Zoncolan. Ostatni odcinek ze startem w Gemonie del Friuli zapowiada się już bowiem na spokojną procesję, okraszoną ośmioma rundami na ulicach Triestu i popisem sprinterów w finale całej imprezy.

Po raz trzeci w swej historii Giro zakończy się w portowym mieście nad Adriatykiem o burzliwej historii. Po raz pierwszy Triest dostąpił tego zaszczytu w roku 1966, zaś po raz drugi siedem lat później. Co ciekawe w obu przypadkach wyścig Dookoła Włoch, podobnie jak w tym roku, startował poza granicami Italii tzn. w Montecarlo i belgijskim Verviers. Tym razem taka lokalizacja mety całego wyścigu wynika z chęci uczczenia 60 rocznicy powrotu miasta do włoskiej macierzy. Powojenny Triest był przedmiotem zaciętego sporu politycznego między Włochami, a Jugosławią i w latach 1947-1954, niczym międzywojenny Gdańsk miał status Wolnego Miasta. Na marginesie można też wspomnieć, iż leżący na północno-wschodnich rubieżach Włoch region Friuli-Venezia Giulia w sumie po raz czwarty sprawdzi się w roli gospodarza ostatniego weekendu Giro, bowiem w 1983 roku wyścig ten zakończył się w Udine.

Tym niemniej, gdy przed trzema, czterema czy pięcioma dekadami „La Corsa Rosa” zmierzała do mety w tych stronach nikt w kolarskim światku nie słyszał o potwornej górze w Alpach Karnickich. Wtedy jeszcze organizatorzy Giro nie przywiązywali większej wagi do wyszukiwania super-stromych podjazdów. Dla przykładu na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dyrektorzy wyścigu z umiarem dawkowali kolarzom premie górskie o najwyższej skali trudności. A w razie potrzeby potrafili też coś odjąć w ostatniej chwili z wcześniej zaplanowanego programu – vide unik z przełęczą Stelvio w roku 1984. Wszystko to robili zaś z myślą o swych największych mistrzach owej epoki, którzy nie należeli do najwybitniejszych górali. Jednym był wielce wszechstronny i szybki Giuseppe Saronni, zaś drugim wybitny czasowiec i seryjny triumfator Paryż-Roubaix Francesco Moser.

Swoista fascynacja długimi i zarazem bardzo stromymi podjazdami zaczęła się na początku lat dziewięćdziesiątych od wzniesienia Mortirolo. Pojawiło się ono na Giro w roku 1990, lecz w swej klasycznej, arcytrudnej wersji od Mazzo zadebiutowało rok później na etapie jak i wyścigu wygranym przez Franco Chiocciollego. Jak wiemy pod koniec owej dekady, czyli w roku 1999 Hiszpanie podczas Vuelty pokazali światu Alto del Angliru. Włosi na chwilę stracili prymat na tym polu, lecz po kilku latach przeszli do kontrataku i w 2003 roku wysłali kolarzy na Zoncolan. Nie od razu jednak najtrudniejszym szlakiem na szczyt tej góry. W ciągu jedenastu kolejnych sezonów góra ta pojawiła się na trasie Giro czterokrotnie, lecz ani razu w roli ostatniej przeszkody ku najwyższemu stopniu podium. Dopiero czwarty w dziejach finał Giro w regionie Friuli (Wenecji Julijskiej) sprawił, iż Monte Zoncolan, podobnie jak Angliru na ubiegłorocznej Vuelcie, po raz pierwszy będzie mógł wystąpić w roli głównego rozgrywającego.

Mortirolo, które dotychczas już 11 razy przetestowano na Giro (w tym 9-krotnie w postaci podjazdu od Mazzo in Valtellina), aż sześć razy pomiędzy rokiem 1996 a 2008 wystąpiło na ostatnim z górskich etapów, stając się sceną decydujących rozgrywek. Podobną role spełniło też w roku 2012 gdy wspinano się od strony Tovo San Agata, lecz ostatnim solidnym podjazdem całego wyścigu był wówczas południowy podjazd pod przełęcz Stelvio. Tymczasem Zoncolan jak dotąd wkraczał na scenę pod koniec drugiego tygodnia rywalizacji, a w najlepszym razie w połowie trzeciego tygodnia, jak to miało miejsce w roku 2007.

zoncolan mapaDebiut Zoncolanu na Giro miał miejsce podczas dwunastego etapu z roku 2003. Organizatorzy nie poszli wówczas na całość i puścili kolarzy nieco łatwiejszą, wschodnią stroną góry. Ogólnie to oblicze wzniesienia liczy sobie 13,3 kilometra o średnim nachyleniu 9%, lecz z bardzo ciężkim nieco ponad 3-kilometrowym finałem o maksymalnej stromiźnie 22 %. Swą dominację w tym wyścigu potwierdził na tym etapie Gilberto Simoni, który najgroźniejszych rywali wyprzedził o ponad pół minuty. Za jego plecami tasowało się kilku innych asów. Ostatecznie jako drugi ze stratą 34 sekund przyjechał Stefano Garzelli, który nieznacznie wyprzedził kolejnego Włocha Francesco Casagrande, młodziutkiego wówczas Ukraińca Jarosława Popowicza oraz próbującego „wrócić do gry” Marco Pantaniego. Dobrze spisali się dwaj Polacy. Dariusz Baranowski jadący z barwach CCC-Polsat był osiemnasty, zaś Sylwester Szmyd z Mercatone Uno dwudziesty. Obaj stracili po 3 minuty i 16 sekund.

Cztery lata później „Gibo” Simoni znów był pierwszy na szczycie, acz tym razem nie tylko nie zdołał wygrać wyścigu, ale nawet nie stanął na podium w Mediolanie. Tym niemniej etap siedemnasty należał do niego. Do mety dotarł w towarzystwie Leonardo Piepolego, swego kolegi z drużyny Saunier Duval. Obaj na ostatnich kilkuset metrach urwali na 7 sekund Andy Schlecka, rewelacyjnego młodzieniaszka rodem z Luksemburga. Późniejszy triumfator tego wyścigu czyli Danilo Di Luca oraz zwycięzca Giro z roku 2004 Damiano Cunego stracili odpowiednio 31 i 37 sekund. Ponieważ Zoncolan z roku 2007 po raz pierwszy pokazał swe straszliwe, zachodnie oblicze można powiedzieć, iż tym samym Simoni ustrzelił podwójny dublet tzn. nie tylko wygrał na tej górze dwukrotnie, ale też zdobył ją z obu stron.

zoncolanZachodni Zoncolan już na papierze poraża swymi parametrami, a w rzeczywistości onieśmiela i to nie tylko skromnego amatora piszącego tego słowa, lecz nawet najbardziej doświadczonych zawodowców. Przewyższenie rzędu 1205 metrów dzielące centrum miasteczka Ovaro od szczytu Monte Zoncolan trzeba pokonać na dystansie zaledwie 10,2 kilometra co daje średnie nachylenie aż 11,8 %! Podobnie jak na Mortirolo najtrudniejsza jest środkowa część podjazdu. To prawdziwa droga przez mękę, z którą nawet najbardziej strome kilometry Angliru czy tym bardziej Mortirolo nie mogą się w pełni równać. W trakcie sześciu kilometrów pomiędzy punktami oddalonymi 2,2 i 8,2 km od podnóża podjazdu trzeba pokonać w pionie aż 894 metrów co daje średnie (!) nachylenie 14,9 %, przy max. 20 %. Podobnie makabryczny odcinek kilku kilometrów niektórzy spośród współczesnych kolarzy mogli przeżyć tylko na Punta Veleno podczas Giro del Trentino z 2012 roku.

Monte Zoncolan w swej zachodniej postaci jakkolwiek skrajnie trudny z pomocą pewnych nowinek technicznych (kompaktowe korby czy nawet korby a’la MTB tj. z trzema tarczami) okazał się przejezdny. Pokonał swego wschodniego oponenta i w ostatnich latach jeszcze dwa razy mogliśmy obejrzeć zmagania „profich” na tej kolarskiej ściance wspinaczkowej. O ile Simoni jako jedyny dotąd kolarz zdobył Zoncolan dwukrotnie, o tyle Ivan Basso dokonał na tym szlaku największego zniszczenia. Podczas finałowej wspinaczki na piętnastym etapie z 2010 roku kolarz Liquigasu wyprzedził drugiego na mecie Australijczyka Cadela Evansa o 1:19, zaś trzeciego Michele Scarponiego dokładnie o półtorej minuty. Następni czyli Damiano Cunego, Aleksander Winokurow i Carlos Sastre stracili już dwie minuty i więcej, zaś siódmy Vincenzo Nibali aż 3:07.

Dla porównania trzy lata wcześniej sześciu pierwszych kolarzy dotarło do mety w ciągu niecałej minuty. Niespodziewany lider Giro z 2010 roku Hiszpan David Arroyo stracił tego dnia 3:50 czyli blisko połowę czasu ze swej wielkiej przewagi podarowanej mu jak i wielu innym harcownikom na pamiętnym etapie do L’Aquili. Rok później na czternastym etapie fortuna odwróciła się od włoskich kolarzy i tym razem przyniosła podwójny triumf zawodnikom z Iberii. Lider wyścigu Alberto Contadora spokojnie zdystansował Scarponiego oraz w końcówce bawił się z Nibalim jak kot z myszką i przyjechał na metę jako drugi, tzn. 33 sekundy za Baskiem Igorem Antonem. Nibali stracił do Baska 40 sekund, Scarponi 1:11, zaś piąty przyjechał triumfator Giro z 2009 roku Rosjanin Mienszow tracąc 1:21. W tle pojedynku liderów wynik Baranowskiego i Szmyda przebił Przemysław Niemiec, dobijając do mety na trzynastej pozycji ze stratą 2:57 do zwycięzcy tego odcinka.

T15_Fassa_altJak będzie w tym roku? Prawie na pewno jeszcze ciekawiej niż dotąd. Nie tylko ze względu na strategiczne położenie tej wspinaczki w ramach całej trasy wyścigu. Wydaje się, że kolarze także jeśli chodzi o przekrój samego etapu u podnóża tego wzniesienia będą mieli „więcej w nogach”. Tegoroczny etap z finałem na zachodnim Zoncolanie zapowiada się na trudniejszy od trzech dotychczasowych. Przed trzema laty po kontrowersyjnej rezygnacji z podjazdu pod Monte Crostis za „przystawki” przed głównym daniem posłużyły jedynie dwie premie trzeciej i dwie drugiej kategorii tzn. Mauria i Tualis. W 2010 roku było nieco trudniej tzn. premie górskie klasy drugiej Chianzutan i Valcalda przedzielone krótkim, acz stromym podjazdem pierwszej kategorii pod Duron. Najłatwiej było w sezonie 2007, gdy rozgrzewkę wyznaczono kolarzom na dwóch premiach drugiej kategorii Croce di Comelico i Tualis.

pass del puraTym razem na przetarcie będą również dwa wzniesienia, lecz oba na miarę pierwszej kategorii. Etap liczy tylko 167 kilometrów, lecz ostatnie 74 to będzie ciągła jazda góra i dół. Cała zabawa zacznie się w miasteczku Ampezzo, nie mylić ze znacznie lepiej znaną Cortina d’Ampezzo, podjazdem pod Passo del Pura (1428 m. n.p.m.). Pierwsze 3,5 kilometra na drodze krajowej SS52, a potem skręt w prawo w boczną dróżkę, jeszcze kilkaset metrów umiarkowanego terenu i od początku piątego kilometra zacznie się to co prawdziwe kozice lubią najbardziej. Kolejne 5,4 kilometra będzie mieć średnio 9,4 % przy max. 12-13 %. W dodatku prowadzić będzie po wąskiej, krętej drodze. To wygląda na idealne miejsce do ataku dla górali z drugiego szeregu. Liderzy raczej będą jeszcze trzymać nerwy na wodzy, bo do mety pozostanie około 70 kilometrów. Ostatnie 2,5 kilometra tego wzniesienia są nieco łatwiejsze, lecz i tak całość to budzące szacunek 11,4 kilometra o średniej 7,4 % i przewyższeniu 869 metrów.sella razoZa przełęczą 5,5 kilometra zjazdu w kierunku północno-wschodnim i już kolarze wpadną na drogę, która zawiedzie ich na przełęcz Sella di Razzo (1816 m. n.p.m.). Podjazd pod to wzniesienie można też rozpocząć bezpośrednio z Ampezzo, lecz organizatorzy postanowili utrudnić kolarzom zadanie, dodać do programu Purę i tym samym zacząć podjazd numer dwa z poziomu około 980 metrów n.p.m. Niemniej nawet od tego miejsca nadal trzeba pokonać 835 metrów przewyższenia na dystansie 15,3 kilometra przy średniej 5,3 %, w tym w początkowej fazie całe 700 metrów na średnim poziomie 11,4 %. Wspinaczka skończy się na 127 kilometrze. Potem jest długi bo 27-kilometrowy, lecz łatwy technicznie zjazd doliną Pesarina, znaną też jako Dolina Zegarów – La Valle del Tempo. Przed rokiem uczestnicy Giro sprawdzili tą drogą jadąc od przeciwnej strony tzn. w górę doliny ku linii górskiej premii na Sella Ciampigotto na etapie do Vajont. Tegoroczny zjazd zakończy się nieopodal leżącego u podnóża Monte Crostis miasteczka Comeglians, dokładnie zaś na moście ponad potokiem Degano. Stąd kolarzom pozostanie już „tylko” skręcić w prawo, pokonać 2400 metrów w dolinie i po dotarciu do Ovaro skręcić tym razem w lewo na drogę SP123.

Tu zaś czekać będzie na nich wielki finał, czyli 10 kilometrów strasznej męki, zaś dla nas kibiców 40-45 minut sportowej uczty. Miejmy nadzieję, że czekają nas emocje najlepszego rodzaju, tzn. związane z walką o zwycięstwo nie tylko na dwudziestym etapie, lecz i w całym wyścigu. Jeśli podobnie jak przed rokiem w walce o czołowe lokaty wezmą udział Przemysław Niemiec i Rafał Majka to 31 maja będzie pamiętnym dniem także w dziejach polskiego kolarstwa.

fot. Lapresse
profile: www.gazzetta.it