Danielo - odzież kolarska

Pieniądz rodzi pieniądz, czyli dajcie robotę Hornerowi!

Takiego chaosu na rynku transferowym nie było od dawna. Mamy połowę stycznia, za chwilę w Argentynie i Australii rozpocznie się prawdziwe ściganie, a tacy zawodnicy jak Chris Horner, Samuel Sanchez czy Tomek Marczyński nie podpisali kontraktu. Wszystko wskazuje na to, że zasilą szeregi bezrobotnych. A przecież nie tak powinno to wyglądać.

Ni stąd ni zowąd obowiązujący w zawodowym peletonie system obrotu pieniądza, bazujący na sporym, by nie napisać niebotycznym, zaangażowaniu sponsorów przestał działać. Kolarstwo było i jest wspaniałą maszynką do globalnej promocji marki. W żadnym innym sporcie potencjalni sponsorzy nie mają tak dużej szansy, by przez kilka godzin codziennej transmisji zaprezentować swoje logo wielomilionowej rzeszy telewidzów. Kto  słyszał wcześniej o Argos, Liquigasie, Francaise des Jeux, Vacansoleil czy Europcar? Prawdopodobnie tylko ci z was, którzy wypożyczyli charakterystyczny zielony samochód bądź udali się camperem na urlop do Chorwacji.

Latem Cyclingnews podał niezwykle ciekawe informacje dotyczące „tajemnicy mamony” w kolarstwie. Eksperci ds. finansowych dwoili się i troili, pracowali od zmierzchu do nocy nad danymi statystycznymi, badając, ile sponsorzy zarobili dzięki swojej inwestycji w kolarstwo. Patrząc na same liczby, można dostać zawrotu głowy. Otóż każdy z zarejestrowanych zespołów – czy to w WorldTourze, Pro-Conti czy Continental – średnio wzbogacił swojego głównego darczyńcę, jeśli wierzyć Cyclingnews, o prawie 90 mln dolarów (dane za 2012). Wyobrażacie sobie?!? Prawie 90 milionów!

A ile wynoszą mniej więcej roczne budżety drużyn? Największe, najpopularniejsze, posiadające w swoich szeregach najwięcej gwiazd i gwiazdeczek, mogą liczyć na około 15 mln euro. Takimi sumami operują Sky, BMC Racing, Astana. W przeliczaniu na euro mamy w sumie do czynienia z około 65 milionami… Różnica kolosalna, zważywszy dodatkowo na fakt, że rzadko kiedy tylko jeden sponsor pokrywa cały budżet. Jest przecież cała rzesza co-sponsorów czy sponsorów tymczasowych. Dla tytularnego chlebodawcy kolarstwo jest więc czystym zyskiem.

Oczywiście, nie wolno generalizować. Zwykło się mówić, że liczby nie kłamią… Dlaczego więc z samej pierwszej dywizji zniknęły dwie grupy, a wyścigi w Hiszpanii i we Włoszech poległy lub cienko przędą? Jeśli kolarstwo generuje tak potężne dochody, dlaczego bogacze tego świata i ich korporacje są coraz mniej zainteresowani  prowadzeniem i finansowaniem profesjonalnych ekip? Czy jest to tylko pokłosie afer dopingowych, kalających dobre imię firm sponsorskich? Tak, ale nie tylko.

Warto tu wrócić do projektu pana Bakali. Właściciel Omega Pharma-Quick Step chciał stworzyć „nową kolarską Ligę Mistrzów”, gdzie korzyści mieliby nie tylko organizatorzy wyścigów, ale również same ekipy. Nic w tym dziwnego. Przyjmijmy, że organizator sprzedaje prawa TV za „x” milionów – produkt idzie w świat, lecz sprawa z ekonomicznego punktu widzenia dochodowa jest wyłącznie dla kierownictwa. Zespołom daje się resztki w postaci premii i tyle. Jednak to dzięki właśnie zespołom ten produkt posiada taką czy inną wartość marketingową, czyli sprzeda się za mniej bądź więcej pieniędzy.

Bakala dążył do tego, by ekipy współpartycypowały w udziałach/zyskach organizatorów,  m.in. z praw telewizyjnych. UCI powiedziała mu „niet”. Niestety, ponieważ idea dzielenia się dochodami jest sama w sobie ideą dobrą. Można by ją przecież wprowadzić do WorldTouru, nieco reformując cykl, ale niekoniecznie dokonując rewolucji, jakiej pragnie Bakala.

Unia jest uparta, a na razie najlepsze karty w ręku mają organizatorzy imprez. To oni decydują, co zrobić z wypracowanym zyskiem. Tyle przeznaczymy na to, tyle na tamto, reszcie nic do naszych euro! Szkoda, bo jest szansa na przejrzyste zasady. Mielibyśmy sytuację win-to-win, gdzie nie ma przegranych, bo przecież Tour, Giro czy Vuelta i tak zarobiłby swoje.

Gwoli prawdy interesy wielkich tourów są w tym kontekście interesami drugiej rangi. Grand toury, a wyścig dookoła Francji w szczególności, z racji rozpoznawalności oraz medialnego cyrku, raczej nigdy nie będą miały problemów z pieniędzmi. Co innego mniejsi organizatorzy, którzy z trudem wiążą koniec z końcem i pielgrzymują po lokalnych przedsiębiorstwach, by pozyskać brakujące grosze. Gdyby UCI postarała się o transparentny regulamin i jego egzekwowanie, znalazłby się z pewnością również pieniążki na subwencję zasłużonych wyścigów, które popadły w ostatnim czasie prawie że w bankructwo. Obowiązkiem Unii jest uratowanie takich wyścigów. I tyle.

Jak na razie polityka UCI ukierunkowana jest na sponsorów, co nie jest złe. Jednak można by się postarać, jak pierwotnie chciał Bakala, by same ekipy, a nie sponsorzy, wzbogacały się na startach w wyścigach. W ten sposób można by wytworzyć “drugi budżet”, z biegiem czasu stawałby się on coraz większy. Z tego skarbca można by następnie sfinalizować kilka ważnych transferów, jak np. Hornera, na które niepotrzebne byłyby dotacje sponsorów i ich zgoda. Powoli “drugi budżet” mógłby się rozrosnąć aż do takich rozmiarów, że drużynom pomoc sponsorów w nie byłaby już potrzebna w tak wielkim stopniu. Zespoły kolarskie przypominałyby więc nieco teamy piłkarskie, do czego zmierza Oleg Tinkov, nowy właściciel Saxo Tinkoff: kolarstwo dla sponsorów, którym ten sport leży na sercu i którzy chcą na nim nieco zarobić, lecz nie żerować. W futbolu przecież nie ma Manchester United Chevrolet, tylko samo ManU. Może doczekamy się kiedyś samego MMCT (Marc Madiot Cycling Team) czy Pavement Patricka Lefevere?

Wracając do Hornera.  Jego historia jest historią absurdu. Facet, który był jednym z bohaterów zeszłego sezonu, wygrał nieprzypadkowo Vueltę, teraz musi się prosić i szukać w drugiej czy trzeciej dywizji grupy, która zagwarantuje mu 750 tys. dolarów. Mówi się, że Contador za rok życzy sobie 4,5 mln euro. Tinkova wykup akcji Saxo Banku kosztował sześć milionów. Dysproporcje są ogromne i niezrozumiałe.

Horner nie jest już zawodnikiem młodym i perspektywicznym. Ma na karku 42 lata, ale nikt mu nie może odmówić kolarskiego talentu. Chris nadal chce się ścigać, jazda na rowerze sprawia mu w dalszym ciągu frajdę, stać go na kilka dobrych wyników. A nikt nie chce mu zapłacić wymarzonej pensji…Konkretnych propozycji brak też dla Sancheza, Davisa czy Mańka. Spekulowało się o przejściu Tomka do ActiveJet, ale z tego chyba nici. Niewykluczone, że Marczyński zrobi sobie wzorem Linusa Gerdemanna czy Bronislaua Samolauia roczną przerwę i zaczeka na nowy sezon. I Niemcowi, i Białorusinowi pauza wyszła dobre. Dzisiaj jeżdżą odpowiednio dla MTN Qhubeka i CCC Polsat Polkowice.

Oby koniunktura 2015 polepszyła się. Przykład Alonso – czy na naszym podwórku wspomnianego ActiveJet Bielińskiego i Kosmali – pokazuje, że są sponsorzy, którzy chcą zaryzykować i wpakować nieco zaskórniaków w kolarstwo. A zadanie UCI powinno polegać na tym, by im to ułatwić. Bo kolarstwo, jak praktycznie żadna z innych dyscyplin sportu uzależniona jest od gestu darczyńców. Może to i smutne, ale tak już jest i nic na to nie poradzimy. Chyba , że kiedyś postulaty Tinkova znajdą sporo zwolenników. Wtedy może być ciekawie, bardzo ciekawie.