Danielo - odzież kolarska

Gandawa-Wevelgem 2002

1.HC; 207 km; 10 kwietnia. Ostatni sprawdzian przed niedzielnym Paris-Roubaix zapisał po stronie plusów Mario Cipollini. Włoch tryumfował w 64. edycji klasyku, wyprzedzając na finiszu dwóch Amerykanów: Freda Rodrigueza i George Hincapie.

Trasa z Gent do Wevelgem nie jest zbyt trudna, momentami przypomina tę z Tour de Flanders, czyli wąskie drogi oraz krótkie, ‘sztywne’ podjazdy, z głównym punktem, często animującym przebieg walki, wzniesieniem Kemmelberg (na 149 km i 172 km). Dzisiaj dodatkowo istotną rolę odgrywał silny wiatr, wiejący z różnych kierunków.

43 km przed metą kolarze jechali podzieleni już na kilka grupek. W tej pierwszej znalazło się 20 zawodników w bardzo mocnym składzie. Byli tam m. in. Erik Zabel (Telekom), Robert Hunter (Mapei), Mario Cipollini (Acqua&Sapone), Robbie McEwen (Lotto), Fred Rodriguez i Johan Museeuw (obaj Domo) oraz ubiegłoroczny zwycięzca wyścigu George Hincapie (US Postal).

Tuż przed drugim podjazdem pod Kemmelberg na prowadzeniu zrobił się ruch i po przejechaniu tego wzniesienia na czele kręciło już tylko czterech kolarzy: Hincapie, Rodriguez, Martin Hvastija (Alessio) i Hendrik Van Dyck (Palmans). Druga grupa traciła zaledwie kilkadziesiąt metrów, ale wiejący czołowy wiatr nie pozwalał jej zniwelować tej przewagi.

W tej sytuacji samotnie do przodu skoczył Cipollini i dość łatwo dojechał do czołówki. Wyczyn Włocha próbował skopiować m. in. Hunter, ale jemu już ta sztuka się nie powiodła.

Prowadząca piątka zaczęła zgodnie współpracować i po 10 km wypracowała około minuty przewagi. Na kolejnych kilometrach utrzymywała się ona cały czas w podobnych granicach, powodzenie akcji stawało się coraz bardziej prawdopodobne.

Wreszcie 7 km przed metą skończył się ‘pokój’ w liderującej grupie. Pierwszy ‘sprawdził’ swoich rywali Hincapie, bez efektu. Drugi spróbował Hvastija i ponownie Hincapie. Rodriguezowi również się nie powiodło.

Cała piątka wjechała na ostatni kilometr. Pierwszy rozpoczął finiszować Van Dyck, ale szybko na prowadzenie wyszedł Mario Cipollini i niezagrożony pierwszy minął linię mety, powtarzając tym samym swoje osiągnięcie sprzed 9 i 10 laty.

Chciałem zrobić coś specjalnego i pokazać, że jestem kimś więcej niż sprinterem. Nie jestem supermenem, ale po moim zwycięstwie w Milan-San Remo, wiedziałem, że osiągnę coś jeszcze – powiedział za metą ‘Super Mario’. Szkoda, że nie zobaczymy Włocha w niedzielnym Paris-Roubaix.