Danielo - odzież kolarska

Nie mam nic do ukrycia – mówi Piotr Wadecki

– Tour de France po raz trzeci z rzędu wygra Lance Armstrong. Amerykanin już teraz jest w niesamowitym gazie, ale szczyt formy osiągnie pewnie w połowie lipca.  Jestem pewien, że najpóźniej w połowie wyścigu po górskiej czasówce w Alpach Armstrong zostanie zdecydowanym liderem i prowadzenia nie odda już do końca – twierdzi Piotr Wadecki, jeden z dwójki polskich kolarzy, którzy wezmą udział w tegorocznej Wielkiej Pętli w rozmowie z Grześkiem Kaczmarzykiem.

Grzegorz Kaczmarzyk: – Pierwszy sezon ściga się Pan z kolarzami ze ścisłej światowej elity. Czym różnią się wyścigi, w których do tej pory brał Pan udział od tych najwyższej kategorii?
Piotr Wadecki: – Przede wszystkim profilami i długością etapów – te, w których teraz się ścigam są zdecydowanie trudniejsze i dłuższe. Są też dużo lepiej opłacane. Ale pod względem organizacyjnym nasz Tour de Pologne nie odbiega od zachodnich wyścigów.

GK: A jaka jest różnica między Pana aktualną belgijską grupą Domo – Farm Frites a Mrozem?
PW: Jeśli chodzi o organizację to tu znów nie ma zbyt dużej różnicy. Znaczna różnica jest natomiast w budżecie.

GK: Nie miał Pan tremy, kiedy pierwszy raz przyszło Panu rywalizować na szosie z takimi kolarzami jak Lance Armstrong, Jan Ullrich czy Roberto Heras?
PW: Nie była to trema, ale czysta ciekawość, bo wcześniej tych zawodników mogłem oglądać jedynie w telewizorze. Oczywiście odczuwałem przed nimi respekt, ale szybko okazało się, że nie ma między nami tak dużej różnicy.

GK: Jak przyjęto Pana w nowej grupie?
PW: Bardzo dobrze. Mam dobry kontakt z wszystkimi kolarzami. Najbardziej związany jestem z Czechem Tomasem Konecznym. Moimi dobrymi kolegami są także Axel Merckx, Fred Rodriguez i Johan Museeuw. Językiem urzędowym jest angielski. Podpisałem kontrakt z grupą Domo – Farm Frites na dwa lata. Na razie nie mam żadnych powodów, aby narzekać. Moja pozycja znacznie wzrosła po zwycięstwie na 5 etapie prestiżowego wyścigu Paryż – Nicea. Dzięki tej wygranej wystartuję w Tour de France.

GK: No właśnie. Miał Pan doskonały początek sezonu. Jak się wygrywa etap na wyścigu kategorii HC?
PW: Nie nastawiałem się na dobre miejsce w klasyfikacji generalnej. Chciałem pokazać się na jednym z etapów, zająć miejsce w pierwszej trójce. Udało mi się wygrać najdłuższy etap i do tego jeszcze klasyfikację górską. Lepiej być nie mogło. To mój największy jak do tej pory sukces.

GK: Czy szczyt formy nie przyszedł jednak za szybko?
PW: Wcale nie uważam, żeby tak było. Byłem wtedy dość dobrze przygotowany do sezonu, ale szczyt formy miałem jeszcze przed sobą. Po wyścigu Paryż – Nicea, wziąłem udział w Tygodniu Katalońskim i dwóch klasykach Pucharu Świata. Potem, niestety, rozchorowałem się. Długo nie mogłem się odnaleźć. W maju treningowo przejechałem Wyścig Pokoju, na początku czerwca uczestniczyłem w serii klasyków w USA. Potem ukończyłem bardzo trudny wyścig Dookoła Szwajcarii. Jestem dobrej myśli. Powinno być coraz lepiej, bo forma rośnie.

GK: Tydzień temu znalazł się Pan w składzie grupy Domo – Farm Frites na Tour de France. Jednak Pana marzenie, czyli start w Wielkim Tourze, mogło się spełnić się już ponad rok temu, kiedy miał szanse Pan wystąpić w Giro d’Italia. Czy nie żałuje Pan tamtej decyzji?
PW: Wcale nie żałuję, że zostałem wtedy w Mrozie. Propozycje pojawiła się w kwietniu 2000 r. w trakcie wyścigu Settimana Bergamasca we Włoszech. Dwie czy trzy grupy za zerwanie kontraktu oferowały mi udział w Giro. W ogóle jednak nie podjąłem tematu. Byłoby to nieładne z mojej strony, gdybym w połowie sezonu zostawił chłopaków i odszedł z drużyny.

GK: Jakie zadania postawiono przed waszą grupą na trasie Wielkiej Pętli?
PW: Wyścig zaczyna się na północy Francji, a potem trzy etapy prowadzą przez Belgię i tam mamy pokazać się z dobrej strony. Kierownictwo naszej grupy chce, żebyśmy jak najlepiej pojechali na czas. Żeby potem na belgijskich drogach udało się odrobić sekundy stracone w prologu, założyć żółtą koszulką i potem jak najdłużej ją utrzymać. W bardzo dobrej formie są Romans Vainsteins, Servais Knaven, Fred Rodrigues i Max van Heeswijk. Oni powinni powalczyć na pierwszych etapach o pozycję lidera. Natomiast o jak najwyższe miejsce w klasyfikacji końcowej będzie walczył Axel Merckx.

GK: A jaki jest Pana cel w tym wyścigu?
PW: Nigdy jeszcze nie brałem udziału w 3-tygodniowym wyścigu, więc moim sukcesem będzie, jeśli go ukończę. Nie nastawiam się na dobre miejsce w klasyfikacji generalnej. Nie ma dla mnie większego znaczenia, czy zajmę 40, 70 lub 105 miejsce. Będą próbował zabierać się w ucieczki i tam szukać swojej szansy. Tak jak na wyścigu Paryż – Nicea chciałbym wygrać etap.

GK: Nie boi się Pan takich nalotów policji i brygad antynarkotykowych, jakie miały miejsce podczas ostatniego Giro?
PW: Nie mam nic do ukrycia.

GK: Kto jest Pana faworytem?
PW: Zdecydowanie stawiam na Lance’a Armstronga, zwycięzcę tego wyścigu sprzed roku i dwóch lat. Powinien z nim powalczyć Jan Ullrich. Jednak Amerykanin już teraz jest w niesamowitym gazie (zdecydowanie wygrał wyścig Dookoła Szwajcarii), ale szczyt formy osiągnie pewnie w połowie lipca. Niemcowi będzie więc bardzo trudno z nim wygrać. Myślę, że Armstrong założy koszulkę lidera już po prologu. Potem być może ktoś mu ją odbierze, bo blisko mogą być sprinterzy, albo pójdzie jakiś odjazd. Ale jestem pewien, że po górskiej czasówce z metą w alpejskim Chamrousse Armstrong znowu zostanie liderem i prowadzenia nie odda już do końca.

GK: Gdzie tkwi największa przewaga Armstronga nad pozostałymi konkurentami?
PW: Dla Armstronga Tour de France jest najważniejszym wyścigiem w sezonie. Powiem więcej: start Armstronga w Wielkiej Pętli jest najważniejszą imprezą dla jego drużyny w całym roku. W grupie US Postal, w której jeździ przecież wielu znakomitych kolarzy (m. in. mistrz olimpijski Wiaczesław Jekimow), wszystko kręci się wokół jego osoby. On w rzeczywistości jest szefem tej drużyny. Ma też tą psychiczną przewagę nad innymi kolarzami, że podczas gdy cała reszta musi się wcześniej starać o start i udowadniać swoją przydatność na każdym wyścigu pod kątem Tour de France, Armstrong traktuje wszystkie wcześniejsze starty jako cześć przygotowań do Wielkiej Pętli.

GK: Czy gdyby Piotr Wadecki miał zapewnione takie same warunki przed TdF, jak Armstrong, wygrałby ten wyścig?
PW: Armstrong ściga się z najlepszymi już dziewiąty sezon, a ja dopiero pierwszy. A to naprawdę bardzo ciężki wyścig i na to, że odegrać w nim znaczącą rolę potrzeba czasu. Po pierwszym starcie w TdF Amerykanin był przerażony stopniem trudności tego wyścigu. Z czterech pierwszych startów w tej imprezie tylko raz udało mu się dojechać do Paryża, choć miał już na swoim koncie wtedy tytuł mistrza świata.

GK: Jak spędzi pan ostatnie dni przed najważniejszym startem w Pana karierze?
PW: Ostatnio bardzo dużo działo się w moim życiu. W zeszły czwartek, w dniu, w którym kończyłem ściganie w Szwajcarii, moja żona urodziła córeczkę Julię. W piątek tylko przez kilka godzin mogłem przebywać w domu w Gdyni. W sobotnie przedpołudnie trenowałem już na trasie mistrzostw Polski w Łazach. Jutro (z Piotrem Wadeckim rozmawialiśmy w sobotę wieczorem – przyp. red) będę bronił tytuł mistrza kraju. Potem na dwa dni wracam do Gdyni, a w środę lecę do Belgii. Stamtąd całą ekipą samochodami jedziemy do Francji, gdzie wszyscy kolarze zostaną poddani obowiązkowym badaniom. W końcu w sobotę stanę na starcie prologu Tour de France w Dunkierce.

Rozmawiał Grzegorz Kaczmarzyk