Danielo - odzież kolarska

Tour de France od kulis

Tour de France jaki jest wszyscy wiemy. Najstarszy, największy, najważniejszy. Każdy z nas widział „Wielką Pętlę” w telewizji, z wyreżyserowanymi ujęciami, zamkami, ośnieżonymi szczytami i szalonymi finiszami. Na taki obraz Tour de France pracuje prawdziwa armia ludzi. Przyjrzyjmy się zatem jak wyścig wygląda od kuchni.

Wydawałoby się, że start do etapu musi być jednym z najmniej interesujących wydarzeń w kolarskim wyścigu. Ot, grupka kolarzy zbiera się przed namalowaną na drodze kreską, a burmistrz miasta daje sygnał do startu machając chorągiewką. Nic bardziej mylnego, a już na pewno nie na Tour de France.

Miasteczko startowe gotowe jest na długo zanim pojawią się w nim pierwsi goście, nie wspominając nawet o biorących udział w wyścigu kolarzach. Na przestrzeni kilkuset metrów kwadratowych pod żółtą banderą Tour de France otwiera się prawdziwy park rozrywki. Z głośników płynie radosna muzyka, a spiker tylko podgrzewa i tak już gorącą atmosferę lipcowego poranka. Zwykli fani tłoczą się przy gęsto rozstawionych barierkach, w pogotowiu trzymając flagi i transparenty. Kibice, którzy zdecydowali się wykupić jeden z wielu pakietów VIP mogą wkroczyć w świat Touru nieco głębiej.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Na długo przed pojawieniem się na parkingu autobusów drużyn opuszcza go słynna karawana reklamowa Tour de France. Ciężko stwierdzić, czy w peletonie jest więcej kolarzy, czy w karawanie samochodów. Zwykłe osobówki, jak i sporych rozmiarów ciężarówki przerobiono na kurczaki, kolarzy, psy, opony… Pomysłowość specjalistów od marketingu nie zna granic. Auta startują grupami: niebieski peleton Krysa poprzedza ten utworzony przez bagietki na kołach. Z głośników zamontowanych na pojazdach wydobywa się głęboki bas, przerywany co chwila radosnym „Bonjour” z ust uśmiechniętej (jeszcze?) hostessy. Kibice zebrani przy trasie albo chwytają latające dookoła gadżety, albo wręcz przeciwnie – unikają bycia trafionym przez paczkę żelków, ciastko lub torbę na zakupy.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Gdy krzykliwa karawana zwalnia miejsce na parkingu pojawiają się pierwsze autobusy i samochody, przywożąc na miejsce głównych bohaterów całego spektaklu. Tymczasem w centrum miasteczka startowego rozpoczyna się oficjalne otwarcie. Na scenę wychodzą dyrektor wyścigu Christian Prudhome, ostatni francuski zwycięska wyścigu Bernard Hinault, pogromca „Kanibala” Bernard Thevent, burmistrz miasta i kilku innych lokalnych notabli. Wszyscy są niezaprzeczalnie szczęśliwi i wymieniają się nie tylko uprzejmościami, ale i pamiątkowymi prezentami.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Szczęśliwcy, którzy otrzymali lub wykupili zaproszenie do tej strefy, mogą się raczyć francuskimi przysmakami w towarzystwie Hinault, Poulidora czy członków drużyn, którzy postanowili nabrać sił przed startem. 3 tygodnie to jednak kupa czasu i masa pracy przy wyścigu. Jeśli ktoś nie miał czasu zadbać o swoją brodę albo czuprynę – et voila – czeka na niego oficjalny fryzjer Tour de France. Chętnych nie brakuje.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

W tym samym czasie przy autobusach drużyn zbierają się coraz większe grupki fanów i dziennikarzy. Przewijają się flagi najróżniejszych narodowości, prym wiodą jednak Norwegowie i Słowacy. Gdy w końcu wybija godzina podpisywania listy startowej kolarze powoli wyłaniają się z autobusów i wjeżdżają na podium, by na elektronicznej tablicy złożyć palcem swój podpis.
Spiker stara się przedstawić każdego zawodnika, jednak losowa kolejność przybywania kolarzy wcale nie ułatwia mu zadania. Niektórzy kolarze udzielają z podium krótkiego wywiadu dla zebranej licznie publiczności. Po zjeździe z rampy czekają na nich dziennikarze i krótkie wywiady dla mediów. Część kolarzy bierze na drogę batony i żele energetyczne od sponsora wyścigu. Ci bardziej wyluzowani, zanim znowu znikną w drużynowym autobusie, rozdają jeszcze autografy.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Po ponad godzinie celebrowania składania podpisów rozpoczyna się zbiórka kolarzy przed linią starty. To nie raz ostatnia okazja na spokojne pogawędki tego dnia. W pierwszym rzędzie zbierają się oczywiście liderzy poszczególnych klasyfikacji. Przed nimi tłumek fotografów nie spuszcza palców ze spustu migawek. Peter Sagan znajduje jeszcze czas na kilka zdjęć i autografów. Nie da się go nie lubić – woda sodowa nie uderzyła mu do głowy.

fot. Jakub Zimoch/rowery.org

fot. Jakub Zimoch/rowery.org

Przed liderami parkuje czerwony samochód dyrektora wyścigu, a pod oznaczającym start łukiem staje burmistrz miasta z okolicznościową chorągiewką. Spiker dalej podgrzewa atmosferę – 5 minut, 3 minuty, zaraz ruszą do kolejnego morderczego etapu. W końcu chorągiewka opada, Skoda rusza i słychać kliknięcie niemal 200 wpinanych pedałów. Ściśnięty za barierkami tłum szaleje. Kilka godzin wyczekiwania kumuluje się w sekundach.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Następuje szybkie pakowanie tego, co zostało na starcie. Do samochodów wsiadają dziennikarze, z parkingu ewakuują się autobusy drużyn. Tłum niechętnie, jakby czekając na bisy, rozchodzi się do domów. Po Tour de France zostaną im wspomnienia, zdjęcia z telefonów i parę zawstydzających gadżetów, z którymi nie bardzo wiadomo co zrobić.

fot. Jakub Zimoch/rowery.org

fot. Jakub Zimoch/rowery.org

W tym samym czasie, kiedy peleton opuszcza start, rozkłada się miasteczko na mecie wyścigu. Pracy jest o wiele więcej. Oprócz standardowych dekoracji wyścigu, trzeba przygotować miejsce dla setek dziennikarzy i ekip telewizyjnych.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Tuż za metą znajduję się strefa techniczna. Najbardziej niesamowity labirynt kilometrów kabli, anten i wozów transmisyjnych. Przez trzy tygodnie w tym pozornym chaosie powstają transmisje z wyścigu oraz większość programów towarzyszących zmaganiom kolarzy. Pomiędzy kamperami i uważając na plątaninę kabli przemykają prezenterzy, byli kolarze, technicy, komentatorzy. W telewizji wszystko wygląda profesjonalnie i bez skazy, na żywo przypomina nieco lokalny festyn. Podnośnik z antenami i odbiornikami idzie w górę. Znak, że rozpoczyna się transmisja w telewizji.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Na mecie kończą się ostatnie przygotowania finiszu. Kilku zagorzałych kibiców zajmuje miejsca przy samej kresce, gdy na asfalcie pojawiają się znane nam wszystkim logotypy. Barierki w mgnieniu oka pokrywają się reklamami. Atmosfera ciągle jest jak na pikniku, do godziny zero zostało jeszcze sporo czasu.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

W centrum prasowym, hali sportowej przygotowanej jak na maturę, na której nikt nie ściąga, dziennikarze zajmują się raczej rozmowami niż śledzeniem wyścigu. Tour można oglądać na kilkunastu porozstawianych dookoła telewizorach. Gdy kolarze pokonują kolejne kilometry dziennikarze wyruszają w poszukiwaniu restauracji, w której serwowany jest obiad. Włodarze miasta nie chcą, żeby ktoś ich źle wspominał z powodu pustego żołądka, dlatego posiłki zazwyczaj stoją na bardzo wysokim poziomie.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Wyścig powoli zbliża się do mety. Pierwsze rzędy przy barierkach są już dawno zajęte. Powoli zapełniają się też trybuny dla VIPów i zaproszonych gości. Na mecie pojawia się się też słynny „Borsuk”. Uśmiechnięty i z „bonjour” na ustach, kłóci się z obrazem twardziela rozdającego sierpowe na lewo i prawo. Nie ma co narzekać, lepsze „bonjour” z pięciokrotnym zwycięzcą Tour de France, niż zbieranie zębów z asfaltu.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Na wprost podium pojawia się grupa roześmianych kibiców Petera Sagana. Na przybycie swojego idola są świetnie przygotowani – koszulki mistrza świata, podobizny, maski komiksowego Hulka, megafony. Od razu wzbudzają wielkie zainteresowanie dziennikarzy, a nawet hostess wręczających zieloną koszulkę.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Kilkaset metrów za metą parkują wreszcie drużynowe autobusy. Na mecie pojawiają się pierwsi masażyści i oficerowie prasowi. Dziennikarze zbierają się w specjalnych namiotach ustawionych z boku drogi. Teraz wszyscy śledzą już rozwój wydarzeń na trasie. Dołącza do nas Oleg Tinkov w towarzystwie Ivana Basso.

Na mecie roi się od żandarmerii i obsługi Tour de France dokładających wszelkich starań, żeby każdy był na swoim miejscu i zostawił kolarzom odrobinę miejsca na finisz. Najbliżej kreski ustawiają się fotografowie. Po luźniej atmosferze sprzed kilku godzin nie ma już śladu. Nad głowami krążą już helikoptery, w oddali słychać policyjne syreny i szum motocykli. Ostatni fotografowie zeskakują z motocykli i dołączają do kolegów po fachu.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

W oddali widać już ożywienie publiczności i mknący ku nam wielokolorowy miraż. Ciężko stwierdzić, co się dzieje, kto prowadzi. Widać jedynie, że się zbliżają. Napięcie sięga zenitu i nie ma czasu zastanawiać się nad przebiegiem finiszu. Przez wizjer aparatu widzę walczących z przodu zawodników w białej, zielonej i czerwonej koszulce. Spust migawki naciskam raz za razem, dźwięk opadającego lustra zagłusza ryk tłumu i głos spikera. Minęli linię mety, czas przycisnąć się do barierek i przytulić z innymi fotografami. Rozpędzony peleton mija nas na milimetry. Parę metrów dalej słychać już, że zaczyna hamować.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Kto wygrał? Nie wiem, nie wie też nikt obok mnie. Katiusza i Kristoff cieszą się dwieście metrów dalej. Sagan zawraca i wpada w objęcia zgromadzonych przy barierkach fanów ze Słowacji. O wszystkim decyduje analiza foto-finiszu. Kristoff po cichu znika, Sagan tonie w jeszcze większej liczbie uścisków. W międzyczasie żandarmeria i obsługa robią wszystko, żeby nikomu nic się nie stało. Linię mety ciągle mijają jeszcze zawodnicy. Gdy w koszulce w grochy przybywa nasz Rafał Majka Słowacy głośną wykrzykują jego nazwisko. Rafał uśmiecha się wyraźnie zadowolony.

fot. Jakub Zimoch/rowery.org

fot. Jakub Zimoch/rowery.org

Na drodze roi się od kamer i fotoreporterów. Zanim zawodnicy znikną w drużynowych autobusach każdy chce zdobyć gorące wypowiedzi po etapie. W strefie technicznej i tak zwanej „mix zonie” przy podium pojawiają się posiadacze koszulek. Gdy rozpoczynają się dekoracje kibice Sagana zapewniają godną oprawę każdemu z dekorowanych kolarzy. Najlepszy Słowacki kolarz ewidentnie to docenia i kilkukrotnie macha i wskazuje na nich ręką.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Po dekoracjach rozpoczyna się maraton wywiadów. Każdy, kto wyszedł tego dnia na podium musi przejść przez kolejne szczeble dziennikarskiej drabinki. Pierwszeństwo ma oczywiście francuska telewizja, potem inne stacje, radio, na końcu są media pisane, zarówno te papierowe jak i internetowe. Porządek musi być. Na koniec zawodnicy biorą udział w konferencji prasowej przez… wideo-czat. Kolarze siedzą w ciężarówce przy mecie, a dziennikarze w centrum prasowym. Po zakończeniu wszystkich ceremonii i oddaniu próbek na kontroli dopingowej, bohaterowie dnia mogą powoli zbierać się do hotelu. Pozostali członkowie ich drużyn już dawno opuścili metę i są w drodze do hotelu. Od finiszu minęła już prawie godzina.

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Gdy etapowe podium i większość dekoracji są już wspomnieniem Peter Sagan jeszcze raz podchodzi do swoich kibiców. Niestrudzenie podpisuje im wszystko, co tylko mu podadzą. Rozmawia, robi sobie zdjęcia. Autografy brytyjskim fanom tuż przed wejściem do samochodu rozdaje też Chris Froome. Dla kontrastu lokalna gwiazda, Fabian Cancellara, unika kibiców jak może, udając że nikt go nie woła…

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

fot. Jakub Zimoch/Rowery.org

Gdy okolice finiszu powoli pustoszeją, w centrum prasowym rozpoczyna się prawdziwy wyścig z czasem. Halę wypełnia jednoczesne stukanie w kilkaset klawiatur. W świat idą raporty i wywiady. Na parkingach i trawnikach przy mecie kręcone są jeszcze ostatnie programy telewizyjne. Wielobarwna karawana Tour de France powoli rozpoczyna skomplikowaną operację przenoszenia się w kolejne miejsce. Kilometry ogrodzeń i kabli, ciasno ustawione ciężarówki i samochody, jakby za dotknięciem magicznej różdżki znikają jeden po drugim. Kolejnego dnia przedstawienie rozpocznie się od nowa.