Danielo - odzież kolarska

Kiedy leje, nie ma ścigania

Nie odkryjemy Ameryki, co tu dużo mówić, została podjęta najsłuszniejsza z najsłuszniejszych decyzji. Królewski etap Tour de Pologne został odwołany, bo po prostu musiał zostać odwołany. W obliczu deszczowej apokalipsy każde inne rozwiązanie problemu niż neutralizacja wzbudziłaby jedynie zdziwienie tak wielkie jak droga z Ziemi na Pluton i charakterystyczne kręcenie głowami.

Kiedy potoczek przemienia się w rwącą rzekę, kiedy rowy się przelewają, a przemaka ci kurtka przeciwdeszczowa, coś jest nie tak. Zdrowy rozsądek mówi, żeby pozostać w domu. W kolarstwie jednak sprawa nie jest tak prosta. Przewidziano etap mniej lub bardziej ważny, do niedawna jeszcze wyłącznie od organizatora oraz komisarzy zależało, czy wyśle się szosowców w horror, czy okaże zmiłowanie. Od momentu wprowadzenia protokołu pogodowego o zdanie pyta się też samych zawodników. Całe szczęście, bo to nie sędziowie i kierownictwo wyścigu ryzykują życiem, a pedałujący na rowerach.

Pojawiły się opinie, że już wczorajszy etap naszego narodowego touru powinien zostać skrócony, ponieważ w Zakopanem pogoda nie rozpieszczała. I co gorsza na niedzielę zapowiedziano warunki jeszcze bardziej przypominające film grozy. Pogodynki się nie pomyliły. Liczne utrudnienia na trasie wokół Bukowiny, połamane drzewa, walące się na asfalt gałęzie, wszędobylska woda uniemożliwiła porządne rozegranie etapu.

Najpierw chciano go przyciąć, przycinano zresztą dwukrotnie. Gdy jednak kolarze wjechali na rundę i zobaczyli, co się dzieje i  że tak naprawdę będą zaraz pływać kraulem na dystansie prawie 200 kilometrów, postanowiono odcinek odwołać. Dojeżdżamy do mety, wsiadamy do autokarów i wio do hoteli.

Pal licho, że musisz wjechać kilka razy na Ząb, Gliczarów i Wierch Rusiński. Ale ty musisz jeszcze zjechać nierzadko po nawierzchni, która prosi się o remont. Dziura, dziurka, kamienie przy trasie, piach zmieniający się w szlam. Weź tu kręć, weź tu zjeżdżaj i weź tu się ścigaj. Bo gdyby stało się inaczej wczorajszy rekord kolarzy, którzy wycofali się z rywalizacji (ponad 80), zostałby pobity. Rekord niezbyt chlubny. Mielibyśmy wtedy prawdopodobnie kłopoty ze znalezieniem nazwisk na top 15. Dojechałoby podium – w końcu podium w WorldTourze to też coś -, kilku ich pomagierów, kilku Polaków, kilku samobójców i kilku, którzy chcieli sobie samemu coś udowodnić.

Gadka, że kolarz powinien jeździć w każdych warunkach, jest stekiem bzdur. Jest w niej tyle prawdy, co np. w stwierdzeniu, że każdy mechanik samochodowy powinien naprawić diesla. Wskażcie jakiegoś mechanika, który tego diesla naprawdę potrafi dobrze naprawić…

Dobrze więc się stało, że etap numer sześć został zatrzymany. Ale uwaga, podobne decyzje nie powinny być wyjątkami, lecz normalnością. Niezależnie czy u nas, czy w Tour de France, czy jakimś wiosennym klasyku. W takich sytuacjach interesy sponsorów, kontraktów telewizyjnych czy inne są trzecioplanowe. Bo kto poniósłby odpowiedzialność za ewentualny wypadek śmiertelny? Jury, organizatorzy, związek kolarzy? Protokół pogodowy wydaje się działać, choć na początku bywało z tym różnie.