Danielo - odzież kolarska

Julian Berrendero – zapomniany bohater kolarskiej Hiszpanii

Ta prawdopodobnie najciekawsza postać wśród panteonu hiszpańskich sław kolarskich pierwszej połowy XX wieku zasługuje na uwagę nie tylko ze względu na dokonania sportowe.

Berrendero wiele doświadczył nie tylko jako kolarz, ale również jako człowiek, a w jego losach odbija się historia Hiszpanii tamtych lat, równie niespokojna co tragiczna.

„Start honorowy”

Julian Berrendero urodził się w 1912 roku w małym podmadryckim miasteczku, ale wychowywał się w administracyjnym obrębie stolicy w dystrykcie o nietrudnej do zapamiętania nazwie – Valverde. W młodości nie był przekonany do roweru. Kiedy podrósł, imał się różnych zajęć, ostatecznie został elektrykiem. Praca pociągnęła jednak za sobą obowiązek pokonywania pewnych odległości, zbyt dużych dla piechura. Stąd właśnie rower. Po pewnym czasie zaczął próbować swych sił również w amatorskim ściganiu, do którego na pewien czas się zniechęcił, ale na rower wrócił i po kilkunastu miesiącach ostrego treningu był gotowy do prawdziwego ścigania.

Start ostry

Zawodowcem został w 1935 roku. Odniósł kilka cennych sukcesów, które pozwoliły mu wybić się na arenie krajowej i zyskać miano jednego z najbardziej obiecujących hiszpańskich zawodników. Rok później mógł już wystartować we Vuelcie, której druga edycja stała się polem walki silnej ekipy belgijskiej z grupą Hiszpanów zjednoczonych wokół celu, jakim było przełamanie dominacji gości z północy. Nieformalna koalicja rozpadła się jednak pod koniec wyścigu, ponieważ Berrendero i Fermin Trueba, jadący dotychczas na konto innego zawodnika, teraz wyczuli swoje szanse. Śmiałe ataki na ostatnich etapach dały naszemu bohaterowi czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej i pierwsze wśród kolarzy hiszpańskich, a także tytuł króla gór całego wyścigu. Fakt ten nie przeszedł bez echa za Pirenejami. Henri Desgrange zaprosił Berrendero do udziału w swoim wyścigu i młody zawodnik po raz pierwszy w 1936 roku wystartował w Tour de France. Pokazał się tu z bardzo dobrej strony zdobywając tytuł najlepszego górala wyścigu. Tymczasem w jego ojczyźnie rozpoczął się ważniejszy etap, historyczny. Wybuchła wojna domowa.

Na wygnaniu

Po zakończeniu Touru Berrendero nie zdecydował się na powrót do kraju. Wybrał pobyt we Francji, co było tym bardziej zrozumiałe, że już po rozpoczęciu wojny domowej przydarzały mu się wypowiedzi krytyczne pod adresem generała Franco i przekroczenie granicy wiązało się dla niego z ryzykiem. Część Hiszpanów, biorących udział w tamtym wyścigu, również nie wróciła do ojczyzny, wśród nich świetny zawodnik, Mariño Canardo. Berrendero osiedlił się w Pau u podnóża Pirenejów, gdzie prowadził sklep rowerowy. Mógł również kontynuować karierę i w 1937 roku po raz drugi wziął udział w Tour de France. O czołowe pozycje w klasyfikacji generalnej nie walczył, ale wygrał królewski etap wyścigu, przebiegający po dobrze mu znanych pirenejskich terenach. Do końca hiszpańskiej wojny domowej pozostawał we Francji, cały czas się ścigając, jednak już bez większych sukcesów.

Powrót

W 1939 roku zdecydował się powrócić nie tyle do ojczyzny, co do rodziny, która cały czas przebywała w Madrycie. Od razu jednak został zatrzymany na granicy i następne półtora roku spędził we frankistowskich obozach koncentracyjnych, zlokalizowanych w Burgos i Kadyksie. W swojej autobiografii, pisanej pod koniec lat czterdziestych, nie mógł w pełni oddać tego co przeżył, a nieobecność na nielicznych rozgrywanych wtedy wyścigach musiał oficjalnie uzasadniać brakiem licencji startowej. Zwolniony z obozu został w pierwszej połowie 1941 roku, w tym też czasie władze postanowiły powtórnie zorganizować narodowy wyścig. Berrendero, który powoli wracał do normalnego życia, wygrał tę Vueltę. Ogólnonarodowa impreza miała budować w narodzie poczucie normalności, ale sytuacja w kraju była daleka nawet od jej pozorów. Zawodnik, który prawie dwa lata nie ścigał się na rowerze, rywalizował z kolarzami, którzy przez ten czas nie próżnowali i zdobywali laury w różnych hiszpańskich wyścigach, był to więc dla niego ogromy sukces, acz nie odosobniony, bo z rozpędu wygrał kilka mniejszych imprez. Swoją dominację przypieczętował rok później: kolejna wygrana Vuelta i mistrzostwo Hiszpanii pozwoliły mu zyskać status najlepszego spośród hiszpańskich zawodników. Ze względu na swoje zwycięstwa stał się postacią dla władz akceptowalną, sam jednak nigdy nie zmienił swojego krytycznego nastawienia do reżimu Franco.


Nie dane już było Julianowi Berrendero regularne ściganie się zagranicą. Raz tylko po wojnie pojechał w Tour de France, jednak cała drużyna przekroczyła limit czasu i pożegnała się z wyścigiem. W Vuelcie nadal radził sobie bardzo dobrze i dwa razy stawał na podium, ale na horyzoncie pojawili się młodsi od niego i stopniowo przejmowali pałeczkę w peletonowej sztafecie pokoleń. Został zapamiętany jako znakomity zawodnik, któremu zawierucha historii odebrała najlepsze lata kariery. Wiele więcej mógł był osiągnąć, gdyby dostał ku temu szansę.

Zmarł w 1995 roku w wieku 83 lat, a więc doczekał końca dyktatury Franco. Dożył też decyzji o przesunięciu terminu Vuelty, która doprowadziła do zwiększenia prestiżu jego ukochanego wyścigu.