Danielo - odzież kolarska

Odholowany do domu

Brak piątej klepki i arogancja. Jazda na klamce ujdzie na sucho w mniejszych wyścigach krajowych, które nie są transmitowane przez telewizję. Ba, przejdzie nawet w imprezach worldtourowych gdzieś daleko z tyłu peletonu, albo nawet za nim, kiedy nikt cię nie widzi i nikt się tobą interesuje. Ale na trasie Grand touru? Na oczach wszystkich?

Nibali leżał w kraksie. Nie tylko on został zatrzymany przez masowy karambol, tylko jakieś 1/3 peletonu na drugim etapie hiszpańskiej trzytygodniówki. Problem w tym, że Rekin z Mesyny zaliczany był do wąskiego grona pretendentów do tytułu. Jak to mówią: w pierwszym tygodniu wyścigu na pewno nie wygrasz, możesz go natomiast przegrać. I właśnie groźba porażki pojawiła się przed dzikimi oczyma Nibalego. Groźba pożegnania się z myślami o triumfie w generalce już drugiego dnia zmagań. Szok.

Co się więc w takich mało komfortowych sytuacjach robi? Deleguje się kumpli z ekipy do pomocy. Niech całą falangą ciągną kapitana do grupy zasadniczej, niech straty minutowe będą jak najmniejsze, niech jakoś uratują dzień. Tak też Astana czyniła. Gdy jednak moc generowana przez nogi okazała się za mała, w sukurs przyszedł niebieski passat – bo jak dobrze pamiętam Kazachowie jeżdżą VW. Konie mechaniczne zrobią swoje.

Sycylijczyk być może nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, za co akurat chwyta i do czego się przysysa. Chęć dogonienia konkurentów była większa i przebiła racjonalne myślenie. Bo naprawdę, trzeba je wyłączyć wierząc, że nikt się nie skapnie, gdy zawodnik odjeżdża grupce, której kilka sekund temu było się przecież jeszcze częścią i która ma ciebie cały czas na widoku, z prędkością 80 km/h.

Kto zawinił? Oczywiście Nibali. Oczywiście Astana i kierownictwo sportowe. Ludzie z teamu ze słoneczkiem na piersi zamiast trzymać buzię na kłódkę , nie wychylać się i nie afiszować się swoim mało fair zachowaniem robią całkowicie co innego. W dalszym ciągu produkują gazetowe nagłówki. Widocznie Vinokourov i jego świta zapomnieli już, że są na cenzurowanym. Albo mają ten fakt głęboko gdzieś, nie przejmują się nim i uważają siebie za królów. Za królów-słońce.

Przyklasnąć trzeba jury Vuelta, że zdecydowali się na ten ostry w konsekwencjach krok dyskwalifikując Nibalego z wyścigu – bądź co bądź zwycięzcy sprzed pięciu lat. W trakcie tegorocznego Giro w drodze na Mortirolo komisarze już raz karali kolarzy, którzy chwytali się klamek, lusterek, trzymali zbyt długo ręki podającej bidon. Różnica polega na tym, że oni walczyli poniekąd o przeżycie, by w ogóle doczłapać się do mety i mieć za sobą piekielny podjazd. Skończyło się na karach w postaci sekundowych bagaży i w postaci finansowej. Nibali nie walczył o przeżycie, on walczył o zmniejszenie straty.

Tak czy siak holowanie jest mało eleganckie, chociaż w peletonie do tej pory jury przymykało oko na mniejsze z reguły występki. Chicchi np. otwarcie przyznał się, że na Giro w 2011 roku na Etnę wspinał się na sztywno. A ponad 40 lat temu też na Giro Michelotto został co prawda ukarany, lecz i tak zachował róż.

Holu raczej z kolarstwa się nie wyeliminuje, chociaż powinno. Jednak tak karygodne i bezsporne incydenty, jak w przypadku Nibalego, trzeba po prostu tępić. Astana może teraz się skarżyć i płakać. Ale dobrze wiedzą, że sami postąpili głupio i werdykt komisarzy jest słuszny. Mają panowie cojones.