Danielo - odzież kolarska

Widziane z kanapy #3

Jak to było? Świątynia sprintu? Świątynia sprintu tu, świątynia sprintu tam, świątynia sprintu wszędzie. Gdyby Taylor dwa lata temu wiedział o tym, jak się nazywa u nas Katowice, to raczej zbójnicko by nie odskoczył. Dobrze, że nie wiedział. Dobrze, że Phinney w końcu wrócił do ścigania po tak długiej przerwie. Tyle wstępu.

Zawsze się zastanawiałem, kiedy – odpukać w niemalowane, puk, puk, puk – pod Spodkiem dojdzie do jakiegoś masowego karambolu. Całe szczęście jak na razie obyło się większych spektakularnych incydentów, chociaż końcowy kilometr, kilometr prowadzący lekko w dół, na całej długości klaustrofobiczne obarierkowany, ciągle mnie nieco przerażał. Tym bardziej, że jakieś 100 metrów za kreską jest jeszcze zakręt w lewo. Weź tu wyhamuj.

Jak zwykle uciekał Adek – ta jedyna konstanta Tour de Pologne – oraz jak zwykle ktoś z kadry. Tym „ktosiem” z kadry był Białobłocki, chociaż osobiście myślałem, że pójdzie ktoś z Activów, przede wszystkim Bernas czy Franczak. Super, że nasz brytyjski „emigrant” jeszcze w końcówce się pokazał udowadniając, że na rowerze jeździć to on potrafi. Jego zwycięstwo na czas na tegorocznych mistrzostwach Polski okrzyknięto niespodzianką próbując nieco ten wielki przecież sukces zniwelować wskazując na fakt, że do rywalizacji nie przystąpił przecież Kwiato. Niesłusznie. Białobłocki, debiutujący w wyścigu worldtourowym, od lat kręcący dla mniejszych zespołów na Wyspach, nie raz, nie dwa dał o sobie znać. Czy to w An Post Ras, czy to w Tour of Britain. U nas w kraju o tych osiągnięciach mówili jednak ci, co mówić i pisać musieli. A że „rozpędzony peleton to poważna siła” – surprise, surprise –, szanse było nikłe. Tak czy siak, brawka. Za całuski, chyba dla żony, też. Ona wie, że to Ty stałeś na podium, a nie Gradek.

Apropos żony i rodziny. Moja ponadmiesięczna córa na sześć kilometrów do mety zasnęła na kanapie. Ale ona w tym wieku tak po prostu ma 🙂 Przynajmniej tak twierdzą pediatrzy. Trenujemy prawidłową wymowę “Marcel Kittel”. Z problemami jak na razie…

Tour de Pologne charakteryzuje się tym, że w sprintach wygrywają często kolarze, którzy z reguły na innych wyścigach albo nie otrzymują wolnej ręki, albo w walce z najlepszymi muszą dać za wygraną, albo są na dorobku. W Polsce mogą/mogli się sprawdzić. Swift, Hutarovich, Kittel, Kruopis, Vangenechten, Guarnieri czy Davis. Czy to w świątyni sprintu, czy gdzie indziej. Swoją drogą, jakoś tak mało ludzie pod Spodkiem. Przez pogodę? Może przez jakiś koncert równolegle? Może oni też ćwiczą w domu prawidłową wymowę “Marcel Kittel”? Who knows. Swoją drogą, ciekawe, dlaczego tak wiele etapów prowadzi przez Śląsk i Zagłębie. Przez to, że Tauron ma swoją siedzibę w Katowicach, a Śląsk to jeden z głównych rynków zbytu? Who knows.

I totalnie wyrwane z kontekstu: rano Maciek Paterski zapowiedział, że do czwartkowego etapu do Zakopca przystąpi w noskach… Przydałaby się jeszcze stalowa rama i siedem trybów 🙂 Go Pater, go Pater!