Danielo - odzież kolarska

Francuskie opowiastki #4

Uaa… Dzisiejszy etap Tour de France z metą na Mur de Huy zapewne też przejdzie do historii. Nie tyle wskutek zwycięstwa Joaquima Rodrigueza, o ile z powodu wielkiego karambolu. W przeszłości 6 lipca również działy się dziwne ciekawe, nieciekawe rzeczy. Niekonieczne aż tak bolesne.

W 1992 roku pojawia się 22-letni Francuz jeżdżący dla zespołu RMO. W Pau co prawda nie wygrywa, ale staje się bohaterem potomków Galów. Nazywa się Richard Virenque, w następnych latach siedem razy zdobywa koszulkę w grochy dla najlepszego górala.

Cztery lata później na etapie do Les Arcs zapaść przeżywa Miguel Indurain. Hiszpan traci ponad trzy minuty do duetu Telekomu: Bjarne Riisa i Jana Ullricha. Kończy się pewien rozdział w dziejach Touru, Indurain nie zwycięży po raz szósty w Grand boucle. Tego samego dnia na zjeździe z Cormet de Roselend znika Johan Bruyneel, który wylatuje w przepaść. Jakoś udaje mu się wejść pod górkę, o dziwo nic poważnego mu się nie stało. Bierze nowy rower i na mecie jest nawet 20.

Stéphane Heulot po problemach z kolanem musi wycofać się z wyścigu. Ze łzami, bo jedzie w maillot jaune. Jest jednym z czternastu zawodników w historii, których spotkał ten sam los. Prowadzenie obejmuje Jewgeni Berzin. Nigdy wcześniej żaden Rosjanin nie był liderem Touru.

Wracając do upadków. 6 lipca w ostatnich latach to dzień kraks. W 2003 roku w drodze do Meaux leżą prawie wszyscy. Levi Leipheimer wraca do domu, Tyler Hamilton łamie obojczyk, Olaf Pollack wstaje z asfaltu na ostatniej prostej, bierze rower na ramię i w taki sposób przekracza linię mety. W 2010 roku na brukach znanych z Paryż-Roubaix upada Fränk Schleck, Lance Armstrong traci ponad dwie minuty do faworytów. Dwa lata później na odcinku do Metz kolejna katastrofa: niby nie ma żadnego niebezpieczeństwa, a kilkunastu zawodników zalicza dzwona. Znowu starszy ze Schlecków, Ryder Hesjedal czy Tom Danielson.