Danielo - odzież kolarska

Różowe historie: czasówka życia

Stefano Garzelli przeważył rozgrywane na sekundy 83. Giro d’Italia na swoją korzyść.

Gdy na kilka dni przed startem Giro d’Italia odszedł wielki Gino Bartali kolarski świat okrył się w żałobie. Skrojona pod gusta najlepszych włoskich górali “Corsa Rosa” miała wnieść w serca zasmuconych kibiców powiew radości. Bartali odszedł, ale zaczynający się wyścig miał szansę wykreować nowego ulubieńca “tifosi”. Aspiracje do zwycięstwa wyraziła czołówka włoskiego kolarstwa tamtego okresu. Ivan Gotti chciał potwierdzić swoją siłę i ponownie wygrać Giro, tym razem bez kontrowersji. Pantani, dla którego poprzednie 12 miesięcy było koszmarem, również stanął na starcie, ale ukradkiem wszyscy zerkali na jego pomocnika Stefano Garzellego. Poczet pretendetów do tytułu uzupełniali Gilberto Simoni, Pavel Tonkov i Francesco Casagrande.

Rok 2000 został przez papieża ogłoszony rokiem jubileuszu, więc organizatorzy Giro sprowadzili wyścig do bram Watykanu. Otwierający ściganie prolog przeszedł do historii nie ze względu na wyniki, a kontrowersyjny kostium w jakim trasę pokonał Mario Cipollini. Jak się później okazało, to etapy jazdy indywidualnej na czas, miały przynieść najwięcej emocji i zepchnąć kibiców na skraj kanapy.

Gdy na 9 etapie kończącym się na toskańskim podjeździe w Abetone zabójcze tempo narzucił Casagrande, nie znalazł się nikt, kto mógłby na nie odpowiedzieć. Włoch wygrał etap i objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej. Jako jeden z przedwyścigowych faworytów, chyba za bardzo uwierzył, że będzie w stanie kontrolować wyścig żelazną ręką. Jego przewaga nad pozostałymi chętnymi do wygranej była niewielka, a kolejne etapy i ataki rywali tylko uwidaczniały słabości Casagrande i jego drużyny.

Gdy wielobarwna kolumna wyścigu dotarła do Briançon przedostatniego dnia wyścigu pierwsza trójka mieściła się w 49 sekudnach. Casagrandego, Garzelli’ego i Simoniego czekał ostatni prawdziwy bój o zwycięstwo w 83 edycji Giro d’Italia: 32 kilometry samotniej walki z czasem. W dodatku walki nie byle jakiej, bo na trasie prowadzącej do Sestriere przez szczyt Montgenèvre. Cała trójka w poprzednich górskich etapach dała już pokaz siły, teraz nadszedł czas na ostatni, ale brutalny zryw.

Po 10 kilometrach Stefano Garzelli był już wirtualnym liderem. Na szczyt Montgenèvre wjechał prawie minutę szybciej niż Simoni i niemal 2 minuty szybciej niż Casagrande. Gdy kibice i komentatorzy zastanawiali się, czy Garzelli nie zaczął przypadkiem zbyt szybko, ujęcia z kolejnych kilometrów szybko rozwiały te wątpliwości. Gdy na twarzy Casagrande widać było ból i cierpienie spowodowane każdym dniem obrony koszulki lidera, Garzelli jechał jak w transie.

Numer jeden rankingów, Francesco Casagrande, przegrał wyścig i omal nie stracił drugiego miejsca na korzyść Simoniego. Obrona koszulki za wszelką cenę kosztowała go zbyt wiele sił, których zabrakło na niewybaczającym ostatnim etapie. Marco Pantani w drodze do Mediolanu cieszył się wraz ze swoim zespołowym kolegą – wydawało się, że kolarskie życie “Pirata” wraca do normy. Stefano Garzelli, mimo kolejnych prób, nigdy więcej nie wygrał Giro d’Italia.