Danielo - odzież kolarska

Opinia: dwie minuty Richiego Porte’a

Solidarność Australijczyków ukarana. Słusznie? No właśnie.

Richie Porte miał w końcówce 10. etapu Giro d’Italia defekt przedniego koła. Pomocy nie otrzymał z samochodu ekipy, nie pomogli koledzy z zespołu. Pomógł rodak – kolarz Orica-GreenEdge Simon Clarke. Oddał swoje koło, założył, popchnął.

Porte, trzeci w generalce, stracił 47 sekund. Pech. Tylko na trasie. Na mecie stracił kolejne dwie. Clarke także, tyle, że nie walczy o czołowe miejsca. Sędziowie karę wlepili za złamanie przepisów mówiących o tym, że pomagać sprzętowo zawodnikom innych ekip nie wolno.

Przez media społecznościowe przetoczyła się burza. Obrońcy sędziów ścierali się z obrońcami Porte’a. Głos zabrali kolarze. Dyrektorzy. Dziennikarze. W zasadzie wszyscy. Poniżej kilka najciekawszych punktów tej debaty.

Znajomość zasad

Nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem od jego nieprzestrzegania. Kolarz ścigający się w peletonie zgadza się na reguły gry dyktowane przez Międzynarodową Unię Kolarską i zasady znać powinien. Pytanie jednak czy o zasadach myśli zawodnik w końcówce etapu dużego wyścigu, gdy na liczniku 50 km/h, każdy chce przetrwać i dojechać bez strat, a jedyne co słychać to swój o wiele za wysoki puls i głos dyrektora w słuchawce. Wszyscy pamiętają przepis 12.1.040 podpunkt 8.2. Jasne.

Druga sprawa – o ile optymalnie byłoby by wszyscy znali reguły, w końcu dotyczy to ich zatrudnienia, to zasady wyścigów szosowych to circa 200 stron, do tego jeszcze dokumenty dodatkowe i tabele kar. W peletonie szybciej znajdziecie fanów powieści Marcela Prousta niż zawodników, którzy znają, którzy w ogóle przebili się przez zasady.

Ilu kolarzy w ogóle wiedziało, że przepis taki istnieje? Sądząc po reakcjach na Twitterze – mało kto. Cadel Evans, Koen de Kort, Chris Horner, Bernhard Eisel, Johnny Hoogerland, Tom Dumoulin, Lawson Craddock, Luca Paolini, David Millar – to tylko przykłady starych i młodych wygów, kolarzy inteligentnych, obeznanych, którzy wyrazili co najmniej zdziwienie, że jury zdecydowało się na taki krok. I którzy nie za bardzo wiedzieli, że taka regulacja obowiązuje.

O ile powszechna akceptacja dla niestosowania zasad nie jest żadnym usprawiedliwieniem (patrz doping), o tyle fakt, że wymienieni kolarze, a także zapewne legion ich kolegów po fachu, nie ma pojęcia, że taki przepis jest w mocy, powinien dać do myślenia. Jeśli nie sędziom, to prawnikom UCI.

Zamysł reguły

Pomysł stojący za przepisem o zakazie dzielenia się sprzętem z rywalami jest prosty. By nie formowały się alianse, sojusze i by zawodnicy z różnych ekip nie ubezpieczali się po jakichś tajemnych umowach. I by nie zyskiwali w ten sposób nieuczciwie nad rywalami. Wszystko dobrze, szczytny cel, każdy rywalizuje sam, wspierany tylko przez swoją ekipę.

Ale gdzie jest konsekwencja? Według przepisów dzielić można się żelami, napojami i jedzeniem. Ale kołami już nie. Fausto Coppi i Gino Bartali przewracają się w grobie. Ciężko powiedzieć – ze wstydu czy ze śmiechu.

Ale idźmy dalej. Przepis 2.3.012 zasad UCI mówi też, że zabronione jest czekanie na kolarzy innej ekipy. To zdyskwalifikujmy w takim razie ekipę Sky z Tour de France 2013 gdy czekała na Cadela Evansa, wykreślmy Fabiana Cancellarę za zatrzymywanie peletonu. Tylerowi Hamiltonowi to w ogóle dajmy dożywocie, bo po upadku Joseby Belokiego stopował grupę by poczekała na Lance’a Armstronga. O, Armstrongowi dajmy jakieś minuty, jak wszystkich to wszystkich, przecież też był zamieszany.

Wracamy do Giro. Skoro karę dostali Clarke i Porte, to czemu nie Michael Matthews, który także się zatrzymał i Clarke’owi pomagał?

Czy regułę stosowano w przeszłości?

Tak. Na przykład na Tour de l’Avenir 2009. Romain Sicard wyścig wygrał o sekundę przed Tejayem van Garderenem, po tym jak na ostatnim etapie dostał rower od zawodnika innej drużyny (drugiej ekipy Francji). Do mety dotarł z peletonem, sędziowie wlepili mu dwie minuty i ze zbudowanej wcześniej przewagi została tylko sekunda.

W 2009 roku wyścig Tour de Hainan przegrał przez tę regułę Borys Szpilewski. Rosjanin na ostatnim etapie też wziął koło od zawodnika innej ekipy. I nie wygrał.

sky
Sędziowie zasady stosują wybiórczo

I to jak. Okej, gafy się zdarzają. Nie chodzi tu o to by zaprogramować jury na jeden z dwóch programów – dosłowny lub interpretacyjny – ale by przepis stosować do życiowej sytuacji i potrafić wybrać to, co najlepsze jest dla dyscypliny.

Pamiętacie Giro 2014? Atak Quintany podczas neutralizacji na Passo dello Stelvio, która była (albo i nie). Mimo protestów Kolumbijczyk i towarzysze jego akcji nie zostali zdyskwalifikowani mimo że przyspieszenie za motorem z czerwoną flagą uwieczniono na zdjęciu.

Idźmy dalej. Bruki. Przepisy jedno, kolarze drugie. Jazda po chodniku niby była zabroniona, potem się zastanawiano i przepisów nie stosowano, teraz już bokiem jeździć można. Raz tak, raz nie. To w końcu jak?

Paryż-Roubaix 2015. Pół peletonu złamało zasady przejeżdżając przez zamknięty/zamykający się przejazd na moment przed TGV. Gdzie było jury? Dyskwalifikacje jak przed laty? Skądże znowu, króciutka neutralizacja i wszystko gra. Niby okej, nie wpłynęło to na wyniki. Ale zasada złamana, życie zaryzykowane. Zachowanie nienapiętnowane, kolarz nieukarany, inni idą w ślady. Patrz Flandria orlików. Tu już nie chodzi o łamanie zasad, bardziej o życie, bo za którymś razem jeden z “odważnych” skończy jako mokra plama na torach.

A ile razy sędziowie przymykali oczy na holowanie na samochodach, na jazdę “na bidonie”? A co z limitem czasowym? Ile razy go lekceważono by sprinterzy mogli się załapać? Na największych imprezach globu?

Sky dało plamę

Tak. Porte nie był zabezpieczony, powinien mieć przy sobie kolegę z ekipy, który oddałby mu koło. Kolega niby był, co pokazuje zdjęcie, ale koło zmieniał Clarke. Słabo.

Jury gra na Aru

Nie. Sędziowie nie są Włochami, za to przewodniczący jury znany jest z pozytywistycznego podejścia – w 2013 roku wyrzucił z Tour de France Teda Kinga, który po kraksie jechał z uszkodzonym barkiem i przekroczył limit czasu o 7 sekund.

Wnioski

Zasada w regulaminie jest od dawna, nikt o niej nie wie. Albo mało kto, poza sędziami. Teraz wiedzą wszyscy, szkoda tylko, że kosztem, nie bójmy się słów, wypaczenia drugiego z rzędu Giro.

Powiecie, przepisy to przepisy, jury nie miało wyjścia. I tak i nie. Historia pokazuje, że kluczem jest interpretacja. Może być tendencyjna, może być zdroworozsądkowa. O ile pole manewru w tym przypadku jest niewielkie, szczególnie jeśli któraś ekipa zgłosiła protest, to jednak przepis to jedno, o jego zastosowaniu decyduje człowiek, nie maszyna.

Przypadek Clarke’a i Porte’a jest specyficzny. Obaj kolarze nie zyskali na zmianie ani sekundy. Porte stracił w wyniku całej sytuacji 47 sekund, coś co sędziowie uznać powinni byli za wystarczającą karę. Clarke chciał pomóc przyjacielowi. Zachował się po ludzku, wspierając rodaka i kolegę walczącego o zwycięstwo w generalce w trudnej sytuacji.

Jasne, chodziło o wynik Porte’a, nie o wyższe wartości i zasady fair play. Litera przepisu została złamana, ale o ile pech jest wpisany w zmagania, o tyle cała sytuacja nie powinna była w ogóle wskoczyć na radar sędziego.

Kara w myśl przepisów powinna zostać bowiem nałożona na kolarza, którzy w wyniku oddania sprzętu zawodnikowi przeciwnej drużyny zyskuje nieuczciwie przewagę. To nie miało tu absolutnie miejsca. Clarke działał w dobrej wierze, zareagował odruchowo, chciał pomóc przyjacielowi, który na trasie płaskiego etapu miał pecha w złym momencie.

Porte nie zyskał dzięki temu nieuczciwie, nie zdystansował rywali, nie wygrał dzięki temu etapu ani wyścigu. Uniknął jedynie większych strat. Okej, też jakiś zysk, ale bez jakiegokolwiek większego wpływu na przebieg zmagań. Pech zneutralizowany ładnym gestem z kategorii fair play. Jak podanie bidonu albo żelu odwodnionemu czy głodnemu koledze z ucieczki. Przykład dla adeptów kolarstwa, że po ludzku można zachować się nawet będąc gwiazdą, że w rywalizacji sportowej, szczególnie w sporcie drużynowym, mimo różnych barw liczą się takie wartości jak przyjaźń czy uczciwość. Wartości, których często w sporcie brakuje albo nie są dobrze widoczne.

Jednym słowem, do przełknięcia, rzecz mała, niewarta zachodu. Incydent, na który sędzia mógł z czystym sumieniem przymknąć oko, kierując się na przykład dobrem wyścigu i sportowej rywalizacji. Tyle, że wymagałoby to dostrzeżenia kontekstu, działania w myśl idei przepisu, a nie w myśl jego litery.

fot. Jakub Zimoch/rowery.org