Danielo - odzież kolarska

Tylko nie dać ciała!

Kilka tygodni temu doszły nas słuchy o dzikiej karcie dla CCC Sprandi. Powiedziałem wówczas Pawłowi, że dopiero w to uwierzę, gdy zobaczę na własne oczy. W poniedziałek uwierzyłem i się ucieszyłem. A tak szczerze: kiedy, jak nie teraz polska ekipa miałaby wystąpić w Giro d’Italia?

Sytuacja jak się wytworzyła pod koniec zeszłego roku była wręcz idealna dla polkowickiej grupy. CCC musiało czuć pismo nosem i widziało szanse na start we włoskim grand tourze, bo inaczej nie angażowałoby włoskiej agencji marketingowo-pijarowej, której zadanie polega na zrobieniu małego medialnego „szumu” wokół teamu Piotra Wadeckiego. W październiku bądź listopadzie „Wadek” mówił, że celuje w Giro, ale niekoniecznie w sezonie 2015. Bardziej realne wydawało się uczestnictwo w edycji z 2016 roku. A tu proszę.

Po fuzji Garminu z Cannondale i odebraniu worldtourowej licencji Europcar peleton pierwszej dywizji zmniejszył się do 17 drużyn. RCS Sport nie chciał zrezygnować z 22 drużyn w swoim wyścigu, dlatego zamiast czterech, przyznał pięć dzikich kart. Jak wiemy cztery z nich zarezerwowane były dla włoskich ekip, wydawało się, że ostatnie zaproszenie trafi w ręce Team Colombia, zespołu bądź co bądź kolumbijskiego, ale spędzającego większą część sezonu w Italii, posiadającego na Płw. Apenińskim własną siedzibę i kierownictwo. Co ważne, Colombia wzięła udział w w dwóch ostatnich rozdaniach Giro, nieźle się do tego sprzedając. Biorąc to pod uwagę można zrozumieć zdenerwowanie szefostwa stajni utalentowanych górali brakiem zielonego światła, tym bardziej, że nazwa CCC Sprandi praktycznie nie przewijała się w branżowych portalach czy prasie. Colombia, UnitedHealtcare, Wanty czy Caja Rural tak, ekipy z Polkowic nawet nie brano pod uwagę. Sam organizator milczał, sugerując potajemnie wild card dla Ameryki Południowej, nie dla „cycków”. Z tego względu nominacja jest niemałą niespodzianką. Czy zasłużoną?

Tak – stwierdzą jedni. Nie – oznajmią drudzy. Bez dwóch zdań CCC Sprandi/CCC Polsat jest jedną z najbardziej zasłużonych dla polskiego kolarstwa grup zawodowych. Team istniał w latach posuchy, team istnieje w latach średniej koniunktury. A od kiedy zarządza nim Piotr Wadecki razem ze swoimi kolegami widać w zespole pewną koncepcję realizowaną krok za krokiem, rok za rokiem. Magnat obuwniczy number one nad Wisłą Dariusz Miłek dotuje drużynę i reprezentację narodową, za której sterami stoi również Wadecki, inwestuje, lecz i oczekuje. Kto był na polskich wyścigach, ten nieraz zauważył przeciskającą się przez peleton panamerę pana Miłka. Faceta, który co by nie mówić, utrzymuje polskie kolarstwo przy życiu i teraz planującego podobno wejść na rynek… włoski. Zainteresowanie “gospodarką obuwniczą” raczej też nie było bez znaczenia.

Polityka budowy ekipy polegała na zachowaniu starego składu z Markiem Rutkiewiczem czy Mateuszem Taciakiem i Tomaszem Kiendysiem, zakontraktowaniu kilku młodych zdolnych (popatrzcie na wielkie postępy Łukasza Owsiana czy Adriana Honkisza) oraz ściągnięciu zawodników z nazwiskami. Dano szansę Jarkowi Maryczowi, pomoc w CCC znalazł Jacek Morajko oraz Tomek Marczyński, który nie znalazł pracodawcy po rozwiązaniu Vacansoleil-DCM. W 2013 zdecydowano się na mocno ambiwalentny transfer byłego dopera Davide Rebellina. Postać charyzmatycznego “Dziadka” otworzyła ekipie kilka ciekawych furtek do włoskich imprez. Rok tomu wzmocniono się Maćkiem Paterskim, którego powrót z emigracji wielu postrzegało w kategoriach regresu. Chłopak z ambicjami worldtourowymi musiał się pogodzić z rolą jednego z kapitanów w drugiej dywizji. Dał radę, zaliczył bardzo dobry sezon, pod koniec września harując w Ponferradzie na “Flowermana”.

Kryzys finansowy, jaki dopadł kolarstwo, nie wybiera(ł). Niektórzy kompletnie nie potrafili znaleźć na niego odpowiedzi, pozostali mieli więcej szczęścia, kompetencji i finansowej floty od honorowego darczyńcy. Do tej drugiej grupy można zaliczyć CCC. Po cichu, powoli, bez rzucania słów na wiatr doszli tam, gdzie są. Bo za wszystkim stoi business plan, zespolony z myślą rozwojową. Gdyby było inaczej, CCC nie zatrudniałoby tylu orlików.

Cztery dzikie karty na wyścigi z kalendarza WorldTouru w zeszłym roku były już sygnałem, że „działania reklamowe” przynoszą dobre efekty, a drużyna z Dolnego Śląska brana jest pod uwagę przy rozdawaniu paszportów. Sportowo-wizerunkowy awans teamu zbiegł się z polską szarżą Rafała Majki, Michała Kwiatkowskiego czy Przemka Niemca w najważniejszych trzytygodniówkach świata, co wzmocniło jedynie karty przetargowe pomarańczowych. Kolarstwo szosowe staje się w Polsce coraz to modniejsze, dwójka naszych zajmuje miejsce w top 10 plebiscytu „Przeglądu Sportowego”, wytworzył się świetny klimat. Biało-czerwoni są na zachodzie rozpoznawani, wykonują kawał niezłej roboty będąc poniekąd ambasadorami nadodrzańskiego kolarstwa.

Przypominamy nieco Kolumbię sprzed dwóch, trzech lat. Wtedy bowiem zaczęła się ofensywa synów kawy na Europę. Rigoberto Uran dał się poznać z bardzo dobrej strony zdobywając m.in. olimpijskie srebro, rodziła się gwiazda Nairo Quintany. RCS Sport poczuł, że może na tej małej ewolucji nieźle zarobić i wybrał z licznego grona kandydatów właśnie Colombia. Dzisiaj ten kontekst się powtarza. Tylko zamiast Colombia mamy CCC Sprandi – ekipę, która różni się od tej z 2003 roku, kiedy zadebiutowała na trasie Giro. Wtedy „cycki” zawdzięczali start – oczywiście upraszczając, ale może też nie do końca – Pavlowi Tonkovowi, dzisiaj zawdzięczają go ogólnej wyśmienitej atmosferze wokół polskiego peletonu, przemyślanym ruchom taktycznym. I szczęściu. I pieniądzom, bo trzeba dysponować sporymi zasobami pieniędzy, by nie tylko podołać przedsięwzięciu i misji “Giro”, lecz też zaimponować organizatorom. Do nich oprócz aspektów etycznych czy sportowych przemawia przede wszystkim siła euro.

A co z samymi kolarzami z kadry? Co z kategorią sportową?

CCC może się pochwalić całkiem niezłą mieszanką doświadczenia i młodzieży, jednak mimo wszystko kilka drużyn mogłoby wysłać do boju mocniejszą armię. Czapki z głów za ściągnięcie Sylwestra Szmyda, człowieka, który przez dekadę był naszą twarzą na międzynarodowych szlakach. „Sylwas”, zobaczycie, pokaże na go jeszcze stać. Ma dług do spłacenia, a sobie po pechowym zadokowaniu w Movistar, coś do udowodnienia. Podobnie jak rok temu „Pater”. Wyciągnięto rękę do Grega Bole, który pałętał się ostatnio w trzeciej lidze, oraz podpisano umowę ze Stefanem Schumacherem. W tym punkcie stop. O „Schumiego” oraz Rebellina toczyła się decydująca gra.

Wszystko na to wskazuje, że duecik nie weźmie udziału w Giro. Taki był prawdopodobnie warunek, wymaganie RCS Sport, Mauro Vegni nie ukrywa, że nie chce widzieć u siebie “kontrowersyjnych” zawodników, jak oświadczył Cyclingweekly. Vegni widocznie po kilku aferach dopingowych z ostatnich lat oraz po wprowadzeniu nowego zaostrzonego prawa antydopingowego nie chce bardziej zabrudzić image’u swojego wyścig. Co jest trochę dziwne, gdyż jakoś do tej pory Włosi nie mieli nic przeciwko np. takiemu Danilo Di Luce. RCS dmucha na zimne. Szkoda, wielka szkoda, bo Schumacher i Rebellin swoje kary już odbębnili, od tego momentu nie byli bohaterami negatywnych nagłówków. Szkoda, bo mogą się pochwalić wygranymi etapami Giro. Ale cóż, coś za coś. Schumacher i Rebellin raczej też nie pojawią się w Il Lombardia oraz Mediolan-San Remo. Zamiast na Dubai Tour, za który odpowiedzialny jest RCS Sport, awizowani są na Etoile de Besseges.

Jeśli w tym roku kolarzom “Wadka” uda się co nieco zwojować w Giro, to jak w banku mieliby zaproszenie na przyszłoroczną odsłonę. Trzeba wziąć sobie przykład z Bardiani-CSF, które skrzętnie wykorzystało okazję wygrywając w ubiegłym sezonie trzy etapy. Nie wolno tej sposobności spartolić, niech udział polskiej drużyny w grand tourze będzie regularnością, a nie wyłącznie jednorazowym wyskokiem. CCC Sprandi – trzymamy kciuki! Nawet nie wiecie, jak bardzo.

fot. wowo brylla/rowery.org