Danielo - odzież kolarska

Związek na prerii

logo pzkol

Media nie darzą zbyt wielkim uczuciem naszego kolarskiego związku. Wizerunek – nadszarpnięty, sukcesy – do niedawna znikome, zadłużenie – nadal spore.

Bankrut, krętactwo, beton. Różnymi określeniami opisywano polską federację. Jedni mówią, że słusznie. Pozostali twierdzą, że my wszyscy przesadzamy i że nie jest tak źle. Bo przecież Kwiatkowski, bo przecież Majka… Kto ma rację? Gdzie leży prawda?

Po środku? Nie wiadomo. Na pewno najpełniejszy i najdokładniejszy ogląd sytuacji mają panowie w Pruszkowie. Wacław Skarul i jego zespół najlepiej wiedzą, co w trawie piszczy, jakie są perspektywy, czy musimy się martwić stanem rodzimego ścigania. Niestety, tylko oni o tym wiedzą. Brakuje przepływu wiadomości, związek nie kwapi się, by o swoich inicjatywach oraz projektach informować osoby czy media, które mogłyby je rozpowszechnić. Nie tylko nie ma pozytywnego pijaru, nie ma żadnego pijaru. Przez wiele lat na stanowisku rzecznika prasowego był wakat… Jakby sztuka umiejętnego „sprzedania produktu” była dla PZKol-u czarną magią. Więc niech się potem władze nie dziwią, że image podupada, że prasa pisze swoje, krytykując pracę i strategie szkoleniowe związku. Skoro nic nie przedostaje się na zewnątrz ścian areny, każdy sam musi stworzyć sobie ogólny obrazek kolarskiej rzeczywistości. I wygląda on tak, a nie inaczej. Czyli jest szary, bądź przedstawia niemy krzyk Muncha. Niemy krzyk, pełny rozpaczy.

W ten sposób federacja sama jest sobie winna i nie ma co narzekać na te liczne ataki w jej stronę. Fakty są nieubłagane. System szkolenia leży, może dopiero zacznie raczkować. Zobowiązania finansowe wobec Mostostalu zostały częściowo spłacone, lecz w dalszym ciągu suma długu jest niebotyczna. Można by sobie za nią kupić kilka mercedesów S klasy. Niemalże wszystkie pieniądze od jedynego poważnego sponsora – obuwniczego CCC – wędrują na konto uregulowania zadłużenia. Pruszkowski tor, który jest jednym z najnowocześniejszych w Europie i który kosztował niemało, oj niemało, stoi niewykorzystany. A trzeba go ogrzewać, zapewnić dostawę prądu itd. Kasa, kasa, kasa. Jak na razie inwestycja się nie zwróciła i się już raczej nie zwróci.

Co jeszcze? Ministerstwo hojnie dotuje kolarstwo, ponieważ ta konkurencja traktowana jest jako prestiżowa. Ciężko stwierdzić na co przeznaczane są państwowe złotówki. Oczywiście na szkolenie, tylko że te szkolenie leży i kwiczy. Coraz mniej młodych zawodników zgłasza się do kolarskich klubów. Te nie posiadają wystarczającej „floty” i lokalnych sponsorów, by zagwarantować adeptom choćby stroje, nie mówiąc już  o sprzęcie. Gdyby nie rodzina, to ciężko byłoby uzbierać na rower… Reklama – nie istnieje, zachęta – nie istnieje. Tylko co niektórzy chodzą po szkołach i próbują zwerbować dzieci i młodzież. Większość z nich do kolarstwa trafia na „familijnym szlaku”. Ścigał się wujek, tata jeździ w mastersach, a mamie nigdy to nie przeszkadzało, więc i ja spróbuję.

Nie oszukujmy się: mamy niesamowite szczęście, że możemy się cieszyć z sukcesów Kwiatka, Rafy, Gołego, Patery, Bodiego, Huzara, Przemca i wielu, wielu innych. Rodzi się jednak pytanie: czy są to „wytwory” polskiej myśli trenerskiej, myśli szkoleniowej? A może swoje osiągnięcia zawdzięczają wczesnemu wyjazdowi na zachód i zagranicznej socjalizacji? Poznaniu kolarstwa od kuchni? I tak, i nie.

Przyznać trzeba, że szkoleniowców mamy co niemiara. To fachowcy, którzy potrafią zauważyć talent, określić jego potencjał, nakierować w początkowych latach. Dają potrzebny input i impuls, pomagają, doradzają. Są. Są mimo problemów finansowych, mimo szwankującego systemu. Są, bo to kochają i lubią. Są pomimo. Ale tak dalej przecież być nie może. Co się stanie, kiedy ci zasłużeni wychowawcy udadzą się na emeryturę? Kto ich zastąpi? Kto będzie szperał, szukał, trenował? Kto, no kto? System? Jaki system… On się dopiero buduje.

Gdyby nasi obecni stranieri w młodym wieku nie wyjechali poza granice kraju, nie znajdowaliby się w tym miejscu, w którym są. Nie jeździliby w WorldTourze, nie wygrywaliby etapów wielkich tourów, nie zostawaliby mistrzami świata. Podwaliny zostały położne nad Wisłą, Wartą czy Odrą, lecz szlif dokonał się hen, hen daleko. Czy należy za to obarczać związek? Nie, Boże uchowaj. Ptaszek przecież kiedyś musi wylecieć, poznać świat. Pretensje do związku można mieć jednak o co innego.

Siłę narodowej federacji mierzy się nie ilością zebranych medali na mistrzostwach świata czy to na torze, czy na szosie elity, lecz tylko i wyłącznie medalami wywalczonymi w niższych kategoriach wiekowych. Jasne, bez dwóch zdań, nie z każdego mistrza świata juniorów zrobimy czempiona elity. Ale już wtedy widać, że dany kolarz ma predyspozycje, by zostać kimś wielkim, by jego nazwisko było rozpoznawalne. Od trenerów, samozaparcia i fachowo pokierowanego losu zależy, czy ten „wielki skok” się powiedzie. Jak na razie „mistrzami świata związków” są Niemcy, co pokazuje klasyfikacja medalowa z Ponferrady. Brąz Agi Skalniak, chociaż nas wielce cieszy i daje powody do dumy, nie zatuszuje ogólnego obrazu. Coś się u nas dzieje nie tak. Federacja doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie bez przyczyny powstał Narodowy Program Rozwoju Kolarstwa, do życia powoływane są specjalne klasy szkolne o profilu kolarskim, w których, tak samo jak w SMS-ach, młodzież ma się uczyć i kręcić. Nieważne, że program bazuje na koncepcji Artura Chodora, który w Obiszowie we współpracy z regionalnymi mniejszymi sponsorami zdołał zbudować dobrze funkcjonującą sieć szkoleniową. Dzieciaki garną się do rowerów. Jest marketing, jest promo, jest zainteresowanie, jest płynność finansowa. Dziwne, że związek sam nie wpadł na podobny pomysł już wcześniej.

Ale to nieważne. Ważne, że – lepiej później, niż wcale – coś ruszyło. Tylko kto o tym wie? Czy byliśmy świadkami szeroko zakrojonej kampanii marketingowo-reklamowej? O Akademii Michała Kwiatkowskiego słyszeli wszyscy. Szkółka umiejętnie została ulokowana w mediach, akcja propagandowa prowadzona jest równie umiejętnie. Osoba stojąca z boku może odnieść wrażenie, że najwięcej dla polskiego kolarstwa robi właśnie Kwiatkowski, a nie związek. Ten tłumaczy się kłopotami finansowymi. Jakieś wyjaśnienie to owszem jest, lecz jedynie „jakieś”. Nie można wszystkiego rzucać na bakier dziury budżetowej i zasłaniać się brakiem płynności monetarnej.

Co więcej, Michał byłby w stanie „wypożyczyć” swoją twarz na akcję wizerunkowo-szkoleniową związku, by przyciągnąć dzieci i młodzież do kolarstwa. Swoją gotowość wyraziliby zapewne też pozostali. I Rafał, i Bartek, i drugi Michał, i reszta. Reklamy telewizyjne, banery informacyjne, krótkie audycje radiowe z aktualnym mistrzem świata, dwukrotnym triumfatorem etapowym Tour de France oraz zdobywcą Covadonga. Przecież to działa na wyobraźnię. Przecież to działa na sponsorów. A jak będą sponsorzy, to szybciej wyjdzie się z ekonomicznego impasu. Czy związek zastanawiał się nad tym? Nie widzimy, nie słyszymy, nie wiemy.

Wacław Skarul ma w ręku niesamowitą kartę przetargową w postaci dokonań biało-czerwonych. Prawie jak gwiazdka z nieba. Jeśli tych sprzyjających okoliczności związek nie wykorzysta, popełni grzech śmiertelny. Poprawa medialnego wizerunku to jedna para kaloszy, druga to restrukturyzacja szkolenia oraz zmobilizowanie kibiców, fanów, rowerzystów-amatorów do wykupienia licencji. Wraz z licencjami idzie „mamona”, „mamona” potrafi wiele. Tylko im wszystkim trzeba by zapewnić możliwość startów, dobrze zorganizowane wyścigi. O to ciężko, jeśli już nawet elita straciła ostatnią narodową imprezę kat. 2.1 – Grody Piastowskie. Paradoksalne, mimo wzrostu znaczenia polskiego cyclingu na świecie, na własnych śmieciach ten sport próchnieje…