Danielo - odzież kolarska

Sorry, taki mamy wyścig

Tour de Pologne jaki jest, każdy widzi. Po pierwsze jest sportową rywalizacją, ściganiem się na rowerach. Po drugie jest produktem marketingowo-promocyjnym. Po trzecie… No właśnie, jest jakieś po trzecie? A może to po prostu mieszanka kolarskiego wyścigu z baloniadą pachnącą wiejskim festynem kościelnym? Poniekąd swojska wersja wszystkich innych imprez na zachodzie, nawet tych z WorldTouru?

Zagraniczne media stosunkowo mało miejsca poświęciły naszemu klejnocikowi. Coś tam napisano, przede wszystkim w kontekście nie startującego Romana „mam problemy z paszportem” Kreuzigera. Ale tak na portalach cichosza, nie ma Mickiewicza i nie ma Miłosza. Jakaś prezentacja trasy, jakieś krótkie wypowiedzi i finito. Odnosi się wrażenie, że Tour de Pologne zagranicą traktowany jest z lekkim przymrużeniem oka. Polska – znamy, Rafał Majka i Michał Kwiatkowski. Tour de Pologne – też znamy, taka tygodniówka gdzieś na wschodzie Europy. Pojedziemy, popatrzymy, może coś wygramy i z powrotem do domu.

Tour de Pologne jest wyścigiem na dorobku, stosunkowo młodym w całym szeregu innych eventów cieszących się mniejszą bądź większą renomą. I chociaż do pierwszej ligi należy od 2005 roku, w dalszym ciągu musi się jeszcze sporo uczyć. Przekonać do siebie całe tabuny sceptyków i krytyków. Nauczyć się obejścia ze sponsorami, sportowcami, fanami i dziennikarzami. Chociaż akurat jeśli chodzi o politykę pro-sponsorską i pro-kibicowską, organizatorzy świetnie dają sobie radę. Logo poszczególnych darczyńców widoczne jest niemalże wszędzie, nie tylko na osławionych balonach. Kibice są wniebowzięci, bo mogą z bliska obejrzeć profi, nie denerwują już tak zamknięte najważniejsze arterie miejskie, “bo wyścig jedzie”. A ci, co sami jeżdżą na bicyklu, pędzą do Bukowiny na Tour de Pologne Amatorów. Z tego też powodu fani kochają Czesława Langa i trudno im się dziwić.

Stosunek do dziennikarzy jest już lekko ambiwalentny. W tym roku na wyścigu obecny był jedynie jeden portal specjalistyczny, reszta nie dostała akredytacji, niektórzy chcieli nawet zbojkotować tour. Oczywiście, z punktu widzenia organizatora bardziej opłaca się zaprosić wielkie redakcje, które mają ogólnokrajowy zasięg i docierają do szerszego grona czytelników, niż nas i kolegów/koleżanki. Tak już jest, podobną filozofię można zrozumieć. Z drugiej strony szkoda, że zostaliśmy odprawieni z kwitkiem. Taki mające worldtourowe aspiracje Tour of Turkey bije się niemalże o każdego zagranicznego dziennikarza kolarskiego, podobnie jak wyścig dookoła Azerbejdżanu. Tam są pieniądze, tam są warunki, tam jest myślenie perspektywiczne. U nas też są pieniądze, ale na inne rzeczy, też są warunki, ale niewykorzystywane, i też jest myślenie, tyle że wsteczne.

W ostatnich latach do dyspozycji piszących stało słynne moviko, czyli klimatyzowany kontener na kółkach. Kto szybszy, ten lepszy, ten miał miejsce. Reszta tym razem musiała się pomieścić pod plandeką namiotu prasowego na około 50 osób z jedną klimą. “Witamy w pięknej klimatyzowanej sali widowiskowej klubu Rotunda” – powiedziałby Piotr Bałtroczyk. Będąc już przy Krakowie i przy krakowskim namiocie. Ciężko było w nim wytrzymać. Ciężko też było wytrzymać z pewnymi ludźmi z obsługi, którzy ostentacyjnie nie wpuszczali przez bramki, blokowali, kazali iść na około i tak w kółko Macieja. W Bukowinie przeszli już samych siebie. Tarzanie się pod naczepą ciężarówki – innego przejścia nie było -, osmolone koszulki, plecaki, ręce, głowy, szkody znaczne. To nie tak powinno wyglądać, nie tak.

Policjanci odpowiedzialni za ruch również pobijali kolejne rekordy głupoty. Nie wiem, jedźcie w prawo, chociaż powinniśmy w lewo, tu nie wolno. A dlaczego? Bo nie. Albo demonstracyjne patrzenie się w bok i udawanie, że cię pan władza nie widzi, ponieważ nie chce mieć kłopotu. Dezinformacja goniąca dezinformację. Kultowe korki na Zakopiance tym razem również dały popalić m.in. zawodnikom Treka. Od lat nie można rozwiązać tej samej kwestii. Wystarczyłoby z rana zorganizować specjalny konwój, bądź udać się w okolice Krakowa późnym wieczorem po bukowińskim etapie. Wiadomo, dla kolarzy to żaden luksus, ale luksusem nie jest też bezsensowne stanie w ciągu samochodów. A tak można się zdrzemnąć, coś przekąsić i odpocząć. Mniejszy stres. W ogóle transfery to była jakaś porażka. 100 km na etap, 200 km na rowerze, kolejne 150 km do hotelu. Tak w największym skrócie. Sami startujący się z tego śmiali, wypominali, wskazywali palcem. Po prostu targali łacha. Twittowali zdjęcia kolonii balonów – nad każdym balonem bądź element dmuchany pieczę sprawowała jedna osoba. I dobrze, że była, bo tak incydent w Rzeszowie miałby poważniejsze konsekwencje.

Mimo tego, mimo tych wszystkich „wontów”, praktycznie każdy twierdził, że Tour de Pologne jest wyścigiem ciężkim. Z czego to się bierze? Z profilu trasy? Raczej nie. Na twarzach zachodnich komentatorów patrzących na przekroje etapowe pojawiał się lekki uśmieszek. Scenariusz na płaskich odcinkach był ten sam: idzie odjazd na kilka minut, jest kasowany tuż przed rundami, a potem sprint. Jedynie Piotrek z Czech miał coś przeciwko i go nie złapano. Znaczy, być może i by złapano, ale pod koniec było tak wielkie zamieszanie, że nikt nie wiedział, kto jeszcze prowadzi. Nawet sędziowie przez moment stracili orientację, przy Vakocu nie było nikogo.

Ciężki Tour de Pologne? Tak, ciężki. Ciężkie do zniesienia transfery i ciężkie, niebezpieczne okrążenia po mieście. Nasz wyścig już tak ma – finałowe pętle, szybka jazda w wąskich zakrętach lub dzida w dół przy Spodku. Dla kibiców to frajda, bo kilka razy zobaczą peleton, dla kolarzy to loteria i spore ryzyko kraksy. Inni jakoś już dawno zrezygnowali z takiej formuły, Tour de Pologne przy niej obstaje. Z pewnością też z powodu obowiązujących umów partnerskich z miastami. Im dłużej peleton kręci po ulicach mieściny, tym mieścina jest dłużej w TV, tym więcej zarabia. A tak komentatorzy mówią: pierwsza runda w Bydgoszczy, druga w Warszawie. Jest czas antenowy, jest promo, jest cash. Wszyscy zadowoleni. No, prawie wszyscy.

Szerokim echem odbił się etap-horror do Bydgoszczy rozgrywany w końcówce w gradzie, ulewie, wietrze. Istne tornado. Walące się drzewa, walący się kolarze. Myśląc zdroworozsądkowo, etap powinien zostać zneutralizowany. Zawodnicy byli takiego samego zdania, większość dyrektorów sportowych też. Sędziowie się podobno wahali. Ostatecznie jechaliśmy dalej. Na rundy, na nich w zakrętach zaparkowane przyczepy ciężarówek odgradzające trasę. Pomysł zabójczy, bo zakręty ostre, 90 stopni, asfalt śliski. Ucieczka się wywaliła, o włos od tragedii. Internety wrzały. Tłumaczenie, że ścigać się trzeba w każdych warunkach, nie jest żadnym tłumaczeniem. Więcej, jest tłumaczeniem błędnym. Jeśli sytuacja tego wymaga, a na 1. etapie wymagała, trzeba mieć tyle odwagi w sobie, trzeba mieć tyle cojones, by dać czerwone światło. Safety first. Jak na boisku leży śnieg, nie grają w nogę. Jak za mocno wieje, Kamil Stoch nie skacze. Jasne?

Tour de Pologne jest wyścigiem ciężkim. Ciężkim do logistycznego ogarnięcia. Ale czy ciężkim pod względem trasy? Zdania podzielone. Ci, co kręcą, jak jeden mąż, mówią, że nie jest łatwo. Fachowcy z uporem maniaka twierdzą, że jest inaczej. Oni jednak rzadko kiedy wskakują na rower 🙂 Nie oszukujmy się, na papierze profil nie powala na kolana. Premie specjalne – sponsor sobie zażyczył, premie lotne, premie górskie – usytuowane np. na wiadukcie. Fajna wycieczka na Słowację z metą pod górę i masą kibiców, gdyby nie wpadka z rozlanym paliwem, byłoby jeszcze lepiej. A na deser Ząb i Gliczarów. Pestką jest wspinać się raz, ale czterokrotnie już nie bardzo. Poziom ciężkości definiuje się nie przez ciężkość podjazdu/ów, lecz przez ich skomasowanie.

Cóż, taki charakter ma nasz Tour de Pologne. Przewidywalne etapy płaskie plus dwa ciekawe dni w górach i czasówka. Czy to dobrze czy nie? Nie świadczy to czasem o jakieś bezpłciowości? Tour of Beijing zmienia specyfikę i ogłasza najtrudniejszą trasę w historii. Sprinterski Eneco Tour dodaje pagórki i bruk. Inne porównywalne do Tour de Pologne wyścigi szukają nowych dróg, nowych rozwiązań. Odnajdują siebie na nowo. My jakoś zostaliśmy przy tym, co jest. Moment, chwila, możecie zapytać, a zeszłoroczne Dolomity? Tak, były, lecz to raczej wyjątek od reguły. O zwycięstwie przesądziła Bukowina, Gliczarów, czasówka. Jak w tym roku. Nie jest to złe, ale…

Nie można dopuścić do sytuacji, że na czasówce na trasę nie wysyła się radio tour. Wpadkę ten naprawiono, pojawiały się wyniki międzyczasów, jednak każdy dysponował innymi. Radio podawało taki, telewizja miała siaki. Paranoja. Apropos TV. Rzekomo przekaz się poprawił w stosunku do ubiegłego roku. Ustosunkować się mogę jedynie do końcówek etapów, które widziałem, bez fonii, bez komentarza: nie było wcale tak źle. Czy jakość komentarza również była niezła, nie mi to oceniać.

Czego więc brakuje naszemu Tour de Pologne? Minimalistycznie podchodząc, to tak naprawdę niewiele, bo wyścig jest ok., koncepcja jest ok., realizacja jest hmmm… Brakuje nowych tras, chociaż w tym kierunku może coś zmieni po wypadzie na Wybrzeże. Brakuje fajnych gór – byliśmy na Słowacji, to może czeskie Karkonosze. Brakuje otoczki , bo wszędzie tylko te balony i balony, z których wszyscy się nabijają, tabuny VIPów. Swoją drogą to fenomen, że tygodniówka cieszy się tak pozytywnym wizerunkiem wśród osób i w mediach niezwiązanych na co dzień tak mocno z kolarstwem, a media kolarskie podchodzą do niej sceptycznie. Nie ma co, ekipa Czesława Langa potrafi sprzedać swój produkt szerokiej publice.

Tak, Tour de Pologne jest na dorobku, tylko jak długo jeszcze? Wydaje się, że Pekin nas już prześcignął: więcej gwiazd, a nad Wisłą pojawiają się kolarze z drugiego sortu bądź przygotowujący się np. do Vuelta a Espana. Lang wychodzi z założenia, że to wyścig generuje gwiazdy, a nie na odwrót. Naturalnie, lecz te dopiero przyszłe gwiazdy nie przyciągną zainteresowania mediów spoza kraju, a te są ważne, jeśli dąży się do “ekspansji” wyścigu i zadokowania na stałe w nowym kalendarzu UCI. Nijaka trasa również tego nie dokona. Dlaczego mamy być cały czas poligonem doświadczalnym, jeśli istnieje szansa, by zostać imprezą znacznie lepiej widzianą i notowaną? Trzeba zaryzykować, zburzyć konwencję, zaserwować tour smakowity dla wszystkich. Nie musimy się koncentrować wyłącznie na Śląsku i Małopolsce. W innych zakątkach Polski też posiadamy asfalt, nieraz znacznie lepszy.

A może to wszystko wina charakteru? Sam już nie wiem.