Danielo - odzież kolarska

Równi i równiejsi: antydoping w UCI

Panowie, chyba robicie sobie jaja. Członkowie klubu tęgich głów, spotykający się od czasu do czasu w szwajcarskim Aigle, umyślili sobie, że zaprzestaną informować opinii publicznej o  wykrytych przypadkach dopingu. 

Znaczy się, będą informować, ale nie za pomocą prasowych komunikatów, tylko poprzez umieszczenie nazwiska delikwenta na głęboko schowanej w “internatach” liście. Brawo Brian i towarzysze strzykawki, przepraszam, broni.

Do tej pory byłem wielkim zwolennikiem Mr. Cooksona. Facet wydawał się być poukładany, rozsądny, wiarygodny, chcący coś zmienić. Zainteresował się kolarstwem kobiet, pracuje nad reformą wyścigowego kalendarza, próbuje prześwietlić brudną, zagmatwaną historię Unii, w której za sznurki pociągał duecik do warcabów Verbruggen – McQuaid. Jednak teraz Brian poszedł po bandzie. Przy okazji afery wokół Denisa Menchova wyszło na jaw, że UCI mimo apeli, zapowiedzi i obietnic wprowadzenia transparencji – bardzo modne słowo, bardzo mocne – i bezwzględnej walki z farmakologicznym wspomaganiem, tak naprawdę niewiele sobie z nich robi. Zamiast oficjalnie potępić Rosjanina, zrobić szum wokół jego osoby, po cichutku go zawieszono. Żadnej konferencji prasowej, żadnej nagonki, żadnego prasowego statementu. Mieliśmy drugiego kolarza Tour de France 2010? To pstryk… i już go nie mamy.

Po co UCI takie zagrywki? Po co? Niektórzy tłumaczyli, że Cookson nie chciał eksplozji negatywnych doniesień w trakcie tak wielkiego święta, jakim jest Tour de France. Tak, naturalnie. Przez ponad 100 lat wielki festyn na dawnym terytorium Galów nigdy nie został zakłócony, nigdy nie trafił na nagłówki największych gazet. Jasne, nie było afery Festiny, nie było Operation Puerto. Zapomnieliśmy, wykasowaliśmy z pamięci. Tour jest spoko, Tour jest czysty, Tour jest the best.

Gdyby casus Menchova był tylko wyjątkiem od reguły, to zachowanie Briana można byłoby jeszcze zrozumieć. Ale federacja poszła za ciosem i powiadomiła, że będzie tylko w taki, a nie inny sposób raportować o sankcjach dla kolarzy. Czemu to ma służyć? Lepszemu publicity, polepszeniu wizerunku kolarstwa i ogólnie Unii? Raczej nie. Na pewno nie.

Cookson sam sobie strzela w kolano. Gdzie podziały się kryteria wspomnianej transparencji? Bliżej im teraz do „kamuflażu”, „zatuszowań” i wszystkich innych dziwnych, nielegalnych praktyk stosowanych przez starą zaciężną armię UCI. Przypominacie sobie przecież doskonale choćby próbę zamiecenia pod dywan wpadki Alberto „lubię świeżą wołowinę” Contadora. Hiszpan miał być niby zdyskwalifikowany, lecz tak po cichu, a potem bez większej medialnej wrzawy i oburzenia wrócić do ścigania.

Causa Menchova ma nie tylko drugie dno, ale od razu kilka innych. Bo otóż okazuje się, że odstępstwa od norm zawartych w paszporcie biologicznym tyczą się zaledwie Tour de France z lat 2009-2010 oraz 2012. Na innych wyścigach kontrolerzy i pracownicy laboratoriów nie stwierdzili żadnych anormalnych wyników. We wszystkich innych imprezach wartości krwi i moczu Menchova idealnie mieściły się w dopuszczalnych granicach… W 2011 roku Menchov był całkowicie czysty, choć kręcił dla mało czystej drużyny Geox-TMC, następcy Fuji-Servetto, Fuji-Servetto z kolei powstał po upadku Saunier Duval z tak wybitnymi “czyścioszkami”, jak Leonardo Piepoli i Riccardo Ricco.

Wcześniej Menchov reprezentował barwy Rabobanku, wszyscy doskonale wiemy, jakie hocki klocki w tamtym Rabobanku odstawiano. Zawodowo zorganizowana wewnętrzna siatka dopingowa, regularne wypady do stolicy Austrii, gdzie w gotowości bojowej znajdowali się lekarze Humanplasmy. Michael Rasmussen, Michael Boogerd, Bernhard Kohl. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, krew przetaczała się sama.

Potem Menchov trafił do teamu Katusha zarządzanego przez Iterę, a tą drogą przez magnata Igora Makarova. I właśnie Makarov był wielkim przeciwnikiem i krytykantem McQuaida, popierając w walce o stołek Unii obywatela Cooksona. Do końca nie wiemy jaką rolę Rosjanin odegrał w pojedynku o prezydenturę. Można jednak przypuszczać, że sporą. Makarov musiał wcześniej otrzymać cynk, że nad Menchovem nadciągają ciemne chmury, ponieważ zwycięzca Giro d’Italia 2009 ni  z tego, ni z owego nagle zakończył swoją karierę. Podobno przez kontuzję kolana. O-c-z-y-w-i-ś-c-i-e.

UCI na zbadanie przypadku pana Denisa potrzebowała całego roku. Ok, może miała ważniejsze kwestie do załatwienia. Ratowanie image’u kolarstwo nie jest przecież takie łatwe. Ale ponad roku? Clebuterolowy skandal Michaela Rogersa rozwikłano w porównaniu do opóźniającej się niczym pociąg relacji Kraków-Zakopane szopki Menchova w try miga. Albo ktoś zaspał, albo się komuś nie chciało, albo ktoś chciał być za dokładny, albo ktoś miał u kogoś dług do spłacenia.

Kodeks Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) jednoznacznie stwierdza, że w myśl artykułu 14.2.2 każdy „ban” musi zostać opublikowany i przesłany do WADA przez odpowiednią instytucję antydopingową maksymalnie 20 dni po zatwierdzeniu kary zawieszenia. W przypadku Menchova czy Mauro Santambroggio, który również znalazł się na liście, ten deadline mógł zostać utrzymany. Ale czy w przypadku Carlosa Barredo, wobec którego dochodzenie rozpoczęło się dwa lata temu, też? Ciężko w to uwierzyć.

Do tego dochodzi „mierzenie podwójną miarą”.  Barredo anulowano wszystkie wyniki od 2007 do 2011 roku. Menchovowi skasowano jedynie rezultaty z pojedynczych Tour de France. Jest więc nadal mistrzem Rosji 2012 czy triumfatorem etapowym Vuelta a Espana 2012. No no, nie ma to jak równouprawnienie.

W maju zeszłego roku UCI  kategorycznie zaprzeczała, że wobec Menchova było prowadzone śledztwo. Na zapytanie portalu velonews.com przedstawiciel związku odpowiedział, że żadne postępowanie nie zostało wszczęte. Wydaje się to być nadzwyczaj wątpliwe, ponieważ dwa miesiące wcześniej ponownie głos zabrał Rasmussen mówiąc, że on, jak i Boogerd oraz Menchov brali doping krwią. Boogerd się przyznał, Denis nie za bardzo miał ku temu ochotę. Z reguły, przynajmniej do tej pory tak wyglądała praktyka, jeśli wobec jakiegoś zawodnika istnieje podejrzenie naruszenia paszportu krwi, dana informacja szła w świat. UCI się nie cackała. Cackać zaczęła się dopiero przy Menchovie.

Unia jak na razie milczy, nie chce zająć stanowiska. Nie komunikuje. Brian Cookson powinien się zastanowić nad efektami i konsekwencjami swoich ostatnich pomysłów, bo one bardziej szkodzą kolarstwu, niż mu pomagają. Ba, w ogóle nie pomagają. Jeśli pomagają to tylko samemu Menchovowi czy Makarovowi.

A już się wydawało, że czas betonu, bezsensu, biznesowych zależności za murami siedziby minął bezpowrotnie…