Danielo - odzież kolarska

Małgorzata Jasińska: “Mam, jak to mówią Włosi, grinta”

Jest taka jedna przesympatyczna zawodniczka odnosząca do tego sukcesy. Nazywa się Gosia Jasińska, w tym sezonie akurat jeździ we włoskiej ekipie Ale Cipollini. I znalazła chwilę czasu, by z nami pogadać.

Dlaczego nie udało ci się załatwić wyjazdu do Chin na Tour of Chongming Island?

Zmieniły się w tym roku reguły przyznawania chińskich wiz. po Luksemburgu musiałabym wrócić do Polski, ale niestety po telefonie do ambasady, wyrobienie wizy w tak krótkim czasie nie było możliwe. No, ale miejmy nadzieję, że nie ma tego złego…

Gosia, nie żebym wypominał, ale stuknęła ci już trzydziecha:) Co sobie postanowiłaś w dniu urodzin?

W dniu urodzin postanowiłam sobie, że się zmienię i zacznę myśleć więcej o sobie…

Dlaczego?

Bo słyszałam, że po 30 kobieta dorasta i się zmienia na korzyść. Więc dlaczego nie na korzyść dla mnie samej? To ten magiczny roczek więcej. Szczerze? On mnie nie stresuje. Chyba nawet pozwolił mi dostrzec nowe perspektywy i z innej strony patrzeć na różne sprawy i ludzi.

Na te sprawy spojrzymy nieco później, ale teraz chciałbym trochę zanurkować w przeszłości. Od czterech lat ścigasz się we Włoszech, wcześniej jeździłaś w koszulce Pol-Aqua i w drużynie Potorskich. Jak to się stało, że podpisałaś kontrakt z Michela Fanini?

Jeszcze wcześniej, a konkretne rok wcześniej, ścigałam się we włoskiej amatorskiej grupie Fanini Revolution. Dla niej w klasyku Nove wywalczyłam drugie miejsce, byłam czwarta na jednym z etapów Giro di Toscana. Widocznie wpadłam dyrektorom sportowym w oko, zaufali mi i po sezonie otrzymałam propozycję z Michela Fanini. Przyjęłam ją. A samo znalezienie się we włoskim teamie to już całkiem inna historia…

Opowiedz, jaka.

Po tym jak Pol-Aqua przestała istnieć, w następnym sezonie ścigałam się w barczewskim klubie. Kadra Polski praktycznie nie istniała… Po sezonie byłam zdesperowana, chciałam podnosić swój poziom sportowy, wysyłałam więc maile z moim CV do wielu ekip kolarskich. Dostałam odpowiedź z holenderskiego klubu i pakowałam już walizki, kiedy to mój tata porozmawiał z panem Andrzejem Sypytkowskim. On skontaktował mnie z Manuelem Fanini. I tak Holandię zmieniłam na Włochy. Bez znajomości języka, nie znając nikogo. Zdecydowałam się kontynuować moje kolarstwo:) Uffff nie było łatwo, ale z perspektywy czasu jest co wspominać.

jasinska

Byłaś wówczas mistrzynią Polski we wspólnym z Kielc, obroniłaś wywalczony rok wcześniej tytuł w Dolsku. Od tego czasu jeszcze tylko w Sędziszowie stanęłaś na podium. Dlaczego? Rywalki stały się lepsze?

Każdy wyścig rządzi się swoimi prawami…

Zawsze tak mówisz…

Bo tak jest:) Ja wiem jedno: mojej wartości jako zawodniczki nie mogę mierzyć miarą wyniku na mistrzostwach Polski. W ostatnich trzech latach nie udało mi się zdobyć koszuli, zdobyły je w danym momencie silniejsze ode mnie koleżanki. A ja pokazałam się z dobrej strony na wyścigach zagranicznych. Do trzech razy sztuka, więc może w tym roku?

Na terenie Pauli Brzeźnej? Oj, będzie ciężko

Oj, będzie ciężko Nigdy nie jest łatwo, ale przed przekroczeniem linii mety nic nie jest pewne. Myślę że każda z nas stając na starcie myśli o zwycięstwie, więc nie tylko dla mnie będzie to ciężki wyścig.

Czego cię nauczyło włoskie kolarstwo?

Dla mnie to przede wszystkim szkoła życia. Kto by pomyślał, że ja cicha, spokojna dziewczyna z Barczewa zdecyduje się na wysłanie tysiąca maili w poszukiwaniu ekipy, że poruszę niebo i ziemię, by móc robić to, co kocham. Że nie znając języka, ludzi, zdecyduję się na wyjazd do innego kraju… A włoskie kolarstwo? Chyba pozwoliło mi ścigać się na innych prędkościach i w małej części – bo wiem, że wiele mi brakuje – pokazało mi, jak powinno wyglądać życie sportowca.

Nie bądź taka skromna. W końcu masz się czym pochwalić. Jak do tej pory twoim najlepszym sezonie był 2012. W Trophee d’Or Feminin – 6., etap i generalka górskiego Giro della Toscana. Czy po tych sukcesach zmieniła się twoja pozycja w klubie?

Hmmmm, i się zmieniła, i się nie zmieniła.

Co masz na myśli?

Pokazałam, że stać mnie na wiele i mam jak to mówią Włosi “grinta”. Wszyscy w mojej ekipie wiedzą, że można na mnie liczyć, że każde zadanie wykonam w 110%, nie zawsze myśląc o własnym interesie, wyniku. Więc chyba dobrze, że stuknęła mi ta 30. Czas na zmiany.

To może też zmiany logistyczne, organizacyjne? Przy innej okazji powiedziałaś mi, że tak naprawdę musisz być sama dla siebie menadżerem. Opłacać masera, dojazdy na zgrupowania itd. Dlaczego zespół ci tego nie finansuje? A może tak już w ogóle jest, że panie pro za wszystko płacą z własnej kieszeni?

W moim przypadku jest właśnie tak, jak mówisz. Nie wiem, jak wygląda ta sprawa w innych zespołach. Kiedyś myślałam, że inni to mają dobrze: nie muszą się o nic martwić. No ale cóż, późniejszy wynik będzie dla mnie tym większą satysfakcją. Że mimo wszystko można. Apropos, jak już jesteśmy przy sprawach finansowych. Mogłabym komuś podziękować?

Wal śmiało.

Za waszym pośrednictwem chcę podziękować panu Tomaszowi Rok, barczewskiemu przedsiębiorcy, który od kilku miesięcy mnie wspiera, pokrywając koszty związane z moją odnową biologiczną i testami wydolnościowymi. By kieszeń pro zawodniczki nie była do końca pusta:) Dziękuję panie Tomku!

Jeśli na zachodzie nie jest zbyt ciekawie, to co dopiero dzieje się na naszym podwórku. Jak oceniasz poziom polskiego kobiecego kolarstwa?

Uważam, że jest na wysokim poziomie. Nie wiem do końca jak wyglądają wyścigi w kraju, oglądam tylko suche wyniki w necie. Mogę jedynie mówić o indywidualnych zawodniczkach, które darzę wielkim szacunkiem i uważam, że są bardzo mocne.

O kim mówisz?

Nazwisk nie wymienię bo każdą z osobna szanuję i o nikim nie chcę zapomnieć, ale są to wartościowe osoby zarówno pod względem sportowym jak i prywatnym.

Ewidentnie coś się w kobiecym ściganiu ruszyło. Patrzysz na całą sytuację z zagranicy, może wygląda to z zewnątrz trochę inaczej.

Ruszyło się. Jest coraz więcej polskich zawodniczek w światowym peletonie, koleżanki ścigające się w Polsce też są na najwyższym poziomie, więc chyba czujemy się pewniej i wartościowiej w świecie kolarskim w porównaniu do ubiegłych lat.

Nasz polski obóz w pierwszej lidze urósł. Coraz częściej można usłyszeć rodzimy język w peletonie.

Tak i to mnie bardzo cieszy. Zawsze jest miło porozmawiać z koleżankami z rodzimego “podwórka”, które doskonale rozumieją moją sytuację, bo same są z dala od domu i bliskich.

W zeszłym roku w Katarze doznałaś złamania obojczyka, długo pauzowałaś. Odczuwasz jeszcze dyskomfort?

Jeśli masz na myśli aspekt fizyczny, to dyskomfortu ze względu na obojczyk nie odczuwam. Trochę muszę popracować nad moją sylwetką, bo jednak zeszłoroczne złamanie zostawiło małe niedoskonałości przeszkadzające w optymalnej jeździe na rowerze. Ale już nad tym pracuję. Przede wszystkim pozostał aspekt psychiczny i chyba nie satysfakcjonujący mnie miniony sezon. Za bardzo chciałam – i chyba za szybko – powrócić do wysokiej formy. Niestety, wszystko zadziałało odwrotnie. Nauka przynajmniej nie poszła w las.

Z jakimi celami przystąpiłaś do tego sezonu? Giro Donne?

Prawdę mówiąc nie postawiłam sobie w tym roku za cel żadnego konkretnego wyścigu.

Jak to?

Z prostego powodu. Zawsze jak sobie coś planowałam, było inaczej. Odpukać, jak dotąd noga kręci nie najgorzej, a przede wszystkim znajduję przyjemność w ściganiu i treningach. No i “grinta” też jest! Więc UWAGA!:)